niedziela, 27 grudnia 2020

ROZBIJANIE NAMIOTU

Kiedy autor Księgi Objawienia wspomina o odkupionych – zbawionych – świętych mających udział w rzeczywistości Nieba i chwały Boga nazywa ich „rozbijającymi namioty w niebie” (Ap 13,6). To sformułowanie o „rozbijaniu namiotu” zostało też użyte w odniesieniu do przyjścia na ziemię Pana Jezusa Chrystusa – odwiecznego Logosu: „A Słowo pełne łaski i prawdy stało się ciałem oraz zamieszkało wśród nas (dosłownie: rozbiło wśród nas namiot)” (J 1,14). 

Nasz udział w niebiańskiej rzeczywistości – przywilej bycia domownikiem Boga – związany jest z tym, że Jezus Chrystus – Syn Boży – przyszedł na ziemię, stał się człowiekiem dla naszego zbawienia. On „rozbił namiot w ziemskiej rzeczywistości grzechu”, byśmy my – dzięki Jego łasce danej nam przez Jego śmierć i zmartwychwstanie – mogli „rozbić namiot w Niebie”.

WŁADZA

Anthony Everitt, autor książki „Chwała Rzymu. Jak tworzyło się imperium”, tak opisuje rządy legendarnego założyciela Rzymu Romulusa: „z upływem lat stawał się coraz bardziej despotyczny, zwłaszcza wobec senatu. Przy pewnej okazji, kiedy nie mogli dojść do porozumienia, stwierdził: «Wybrałem was, ojcowie, nie po to, abyście mną rządzili, ale – aby wam rozkazywać». Publicznie pokazywał się z pełną pompą, w koronie na głowie, z berłem zwieńczonym figurą orła w dłoni; nosił szkarłatne buty i długi do ziemi płaszcz z purpurowymi pasami”. Zewnętrzny przepych i dążenie do absolutnej, nieznoszącej sprzeciwu, władzy to domena „możnych tego świata”. Kiedy czytałem te słowa poświęcone Romulusowi przypomniałem sobie o innym rodzaju „władzy”, przewidzianej dla Kościoła – wspólnoty chrześcijan. W opisie tej „władzy” pojawia się też obraz odpowiednich szat przewidzianych dla tych, którzy zostali postawieni w pozycji autorytetu. Tak o tej „władzy” pisał Piotr w swoim liście: „Starszych, którzy są wśród was, proszę, jako również starszy (…) Paście Boże stado, które jest przy was, nie z przymusu, ale dobrowolnie, zgodnie z wolą Bożą; nie ze względu na niegodziwe zyski, ale z oddaniem! Nie nadużywajcie władzy nad powierzonymi wam ludźmi, lecz stańcie się wzorem dla owczarni. Wszyscy we wzajemnych stosunkach przyobleczcie się w szatę pokory. Albowiem Bóg pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje”. W innym miejscu sam Zbawiciel tak zdefiniował pozycję tych „stojących na czele”: „Kto chce być pierwszy, niech będzie ostatnim z wszystkich i niech usługuje wszystkim”. I ponownie, czytając tekst Nowego Przymierza, doznaję zawstydzenia, dostrzegając, że postawa sługi nie zawsze jest bliska mojemu sercu. Naturze ludzkiej, w tym mojej, zdecydowanie bliżej do wynoszenia się ponad innych niż do służenia. Dzięki Bogu, za Jego łaskę, która niesie moc ku przemianie. Potrzebę tej przemieniającej i odnawiającej łaski dostrzegam każdego dnia, by móc żyć w sposób, który przybliża mnie do natury i obrazu Tego, który „nie przyszedł po to, aby Mu służono, ale by służyć i oddać swoje życie na okup za wielu”. Więcej łaski Twojej, Panie!

czwartek, 17 grudnia 2020

ŚWIATŁO W CIEMNOŚCI

Na pewnym etapie funkcjonowania, wciąż rozwijającego się i tętniącego życiem, Kościoła w Jerozolimie nastały trudne czasy. Były to dni tak bardzo inne od tych, których doświadczano na samym początku istnienia jerozolimskiej Wspólnoty. Jeszcze kilka tygodni i miesięcy wstecz wszyscy żyli opowieściami o niezwykłych dziełach Bożych. Apostołowie głosili z odwagą „wśród znaków i cudów” i „przybywało też coraz więcej tych, którzy zawierzyli Panu, mnóstwo zarówno mężczyzn, jak i kobiet”. I kiedy wszystko zdawało się być poukładane i nadzwyczaj dobre, pojawił się kryzys. To tak jakby ktoś nagle zgasił światło w pokoju, gdzie odbywała się biesiada naznaczona radosnym gwarem jej uczestników. Rozmowy ucichły, pojawiła się niepewność i konsternacja.

Tekst biblijny – w 8. rozdziale Dziejów Apostolskich – przekazuje, że „wybuchło wielkie prześladowanie Kościoła w Jerozolimie”, a głównym sprawcą tych represji był gorliwy zwolennik stronnictwa faryzeuszy imieniem Saul (Szaweł). Jego działalność tak opisuje autor Dziejów Apostolskich: „Wdzierał się, porywał mężczyzn i kobiety i przekazywał do więzienia”. Użyty w oryginale greckim czasownik „porywał” używany był jako określenie dzikiej bestii, która rozszarpuje ofiarę. W tych trudnych czasach zdawało się, że wszystko zmierza w złym kierunku. Zamiast oczekiwanej radości przyszły: cierpienie, udręka i ból. I właśnie pośród tej najgłębszej ciemności Pan Bóg zaświecił światło. Kiedy Saul – „przepełniony rządzą mordu i siania postrachu wśród uczniów Pańskich” – udał się do Damaszku, by aresztować chrześcijan („zwolenników Drogi – jak ich nazywano w I wieku) „nagle otoczyła go światłość z Nieba”. To światło z Nieba sprawiło, że z mordercy, bestii i niepohamowanego fanatyka Bóg uczynił apostoła dla pogan i autora niezwykłych w treści listów, które stały się duchowym pokarmem chrześcijańskich wspólnot rozsianych po całym świecie. Dla Kościoła nastały czasy żniwa. Z mroku ponownie wyłoniła się nadzieja. 

Często pośród narastającego ucisku i ciemności wydaje się, że nie ma już nic co mogłoby zwiastować zmianę na lepsze. I kiedy nadzieja zdaje się nie mieć racjonalnych podstaw, gdy wszystko wokół opresyjnie krzyczy: „Jest źle i będzie tylko gorzej”, przychodzi przełom. Wracając do wyżej już zastosowanej analogii dzieje się tak, jakby w ciemnym pomieszczeniu – z którego bezskutecznie i rozpaczliwie próbujemy się wydostać – ktoś zapalił światło. I nagle wszystko zaczyna się zmieniać. W moim przekonaniu Pan Bóg wciąż pozostaje „światłem w ciemności”, które rozbłyska, gdy człowiek jest u kresu sił i kiedy w serce skrada się niepewność jutra.

W życiu, tak indywidualnym jak i wspólnotowym bywają różne sezony. Niektóre naznaczone są euforią, a inne uciskiem. Niezależnie od tych odmiennych sezonów życia możemy, jak sądzę, wypatrywać nadziei u Tego, który jest jej Źródłem. Jeśli naszą ufność kierujemy ku Bogu, który pozostaje niewyczerpanym skarbcem nadziei, jesteśmy w stanie przetrwać trudny czas. Ja wciąż potrzebuję wziąć lekcję ze słów Pawła z Tarsu zapisanych w Liście do Koryntian: „Dlatego nie upadamy na duchu, ale jeśli nawet nasz człowiek zewnętrzny ulega zniszczeniu, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień. Niewielkie zaś cierpienia, które chwilowo znosimy, przygotowują nam bezmiar wiecznej chwały, nam, którzy nie wpatrujemy się w to, co widzialne, lecz w to, co niewidzialne. To bowiem, co widzialne, trwa do czasu, natomiast to, co niewidzialne, wiecznie”. W tym co „wieczne” chcę i potrzebuję składań nadzieję.

poniedziałek, 14 grudnia 2020

ON WSZYSTKO ZMIENIA NA DOBRE

Wśród opisów uzdrowień dokonywanych przez Pana Jezusa, które możemy wyczytać z kart Ewangelii, pojawia się często przywrócenie wzroku, słuchu i sprawności ruchowej („ślepi odzyskują wzrok, chromi chodzą i głusi słyszą”). Wymienione uzdrowienia zdają się być dla czytelników Nowego Testamentu znakiem przywrócenia ludzi do relacji ze Stwórcą – do pełni życia z Nim. W Chrystusie możemy doświadczać bliskości z Bogiem, by Go widzieć, słyszeć i móc podążać za Jego obecnością. „Ślepy, głuchy i chromy” to właściwe określenia dla ludzi żyjących poza Bożą wolą. Mogę się z nimi utożsamić. Na różnych etapach mojego życia, również tego świadomie chrześcijańskiego, zdarzało mi się, i wciąż zdarza, być „ślepym”, „głuchym” i „chromym”. Dlatego tak bardzo potrzebuję dotyku Tego, który – jak zapisał ewangelista Marek – „wszystko zmienia na dobre, nawet głuchym przywraca słuch a niemym mowę”. Zacytowane słowa towarzyszą opisowi uzdrowienia głuchoniemego mężczyzny z okolic Jeziora Galilejskiego. Pan Jezus „wziął go na stronę, z dala od tłumu, włożył swoje palce w jego uszy, splunął i dotknął jego języka, po czym spojrzał w Niebo, westchnął i powiedział: «Effatha», to znaczy: «Otwórz się!»” (Mk 7,31-37). Są cuda, których możemy doświadczyć od Boga, jedynie „na ustroniu”, z dala od ludzkich oczu i jedynie w relacji On i ja. W tym miejscu oddzielenia od codziennych spraw można usłyszeć Jego westchnienie, można doświadczyć Jego dotyku i usłyszeć słowa przynoszące uzdrowienie. On wciąż, podobnie jak w przypadku głuchoniemego z kart Ewangelii Marak, może „wszystko zmienić na dobre”.

czwartek, 10 grudnia 2020

GODZIEN JEST BARANEK

„Z każdego pokolenia, języka, ludu i narodu”. Te słowa są częścią pieśni uwielbienia, której treść zanotował autor nowotestamentowej Księgi Objawienia i odnoszą się do zbawienia określonego jako „nabycie ludzi dla Boga” (Ap 5,9). Walutą, na mocy której Bóg zyskał prawo własności do życia ludzi, była krew Jezusa Chrystusa, który nazwany jest „Lwem z plemienia Judy”, „Korzeniem Dawida” i „Barankiem” (Ap 5,5-6). 

Treść Apokalipsy Jana nie uprawnia do wyczytywania z niej spiskowych teorii i układania chronologii dziejów świata. Jej przesłanie skupione jest wokół osoby Jezusa Chrystusa, który triumfuje nad grzechem, przekleństwem i siłami ciemności. W Jego triumfie – osiągniętym nie przez militarny podbój, lecz przez krzyż – mają przywilej uczestniczyć ludzie z KAŻDEGO POKOLENIA, z KAŻDEGO JĘZYKA, KAŻDEGO LUDU i KAŻDEGO NARODU. Choć istnieje cały katalog różnic pomiędzy mieszkańcami Ziemi, to jednak Boże dzieło zbawienia przenika każdą z nich. Chrystus – ukrzyżowany i zmartwychwstały – czyni z odkupionych JEDEN LUD, który ogłasza: „Zbawienie jest w naszym Bogu, który siedzi na tronie, oraz w Baranku” (Ap 7,10). W piątym rozdziale Księgi Objawienia pojawiają się właściwie trzy kolejne pieśni uwielbienia. Do czci okazywanej Barankowi dołączają kolejne grupy istot niebiańskich i ziemskich, a ostatecznie pieśń chwały ogłasza „wszelkie stworzenie w niebie, na ziemi, pod ziemią i w morzu” (Ap 5,13). Słowom wdzięczności towarzyszy pokłon, będący wyrazem czci i uwielbienia okazanego Barankowi (Ap 5,8.14). 

W tym skłonieniu kolan przez Barankiem i donośnym ogłaszaniu, że On jest godzien wziąć „moc i bogactwo, mądrość i siłę, cześć, chwałę i uznanie” (Ap 5,12) mam też przywilej być. On mnie zbawił „nie ze względu na sprawiedliwe uczynki, jakie spełniałem, lecz z miłosierdzia swego (…) abym, usprawiedliwiony Jego łaską, stał się dziedzicem życia wiecznego” (Tyt 3,5-7). Zbawienie w Chrystusie nie przestaje mnie zachwycać.

sobota, 5 grudnia 2020

WY SIĘ TYM ZAJMIJCIE

Rombout van Troyen „Christ feeding the multitude"
W szóstym rozdziale Ewangelii MArka znajdujemy tekst opisujący cud rozmnożenia pokarmu – pięciu chlebów i dwóch ryb. W tym tekście kontrastują ze sobą dwie postawy wobec potrzeb kilkutysięcznego tłumu, który słuchał do późnych godzin wieczornych nauczania Jezusa. Uczniowie, dostrzegając potrzebę zaspokojenia głodu przybyłych z daleka ludzi, radzili Jezusowi: „Rozpuść ich, niech idą do okolicznych zagród oraz wsi i kupią sobie coś do jedzenia”. To była racjonalna i adekwatna do sytuacji rada. Pan Jezus miał jednak inne rozwiązanie i, kierowany Bożą racjonalnością, skierował do uczniów polecenie: „Wy dajcie im jeść”. Te słowa musiały wydać się dziwne uczniom. Gorączkowo zaczęli szukać zapasów, którymi dysponowali i znaleźli „pięć chlebów i dwie ryby”. Zważywszy na fakt, że owe „chleby” to były niewielkie (może około 10 cm średnicy) placki jęczmienne, a „ryby” stanowiły zaledwie niewielką przekąskę do pieczywa (coś jak współcześnie puszka sardynek), więc z pewnością nie były to zasoby zdolne do zaspokojenia głodu tysięcy ludzi. Jednak w tej ewangelicznej opowieści słowa Pana Jezusa „Wy dajecie im jeść” nie oznaczały „To Wasza odpowiedzialność i Wasz problem”. Pan Jezus mówiąc „Wy dajcie im jeść” nie pozostawił uczniów samych i zdezorientowanych wobec jawnej niemożliwości zadośćuczynienia temu poleceniu. On – ich Mistrz i Nauczyciel – stanął RAZEM Z NIMI i prowadził ich krok po kroku, by mogli wykonać JEGO polecenie nakarmienia tysięcznego tłumu pięcioma chlebami i dwiema rybami. W Ewangelii Marka czytamy, że „On wziął te pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo i dawał swoim uczniom, a ci kładli go przed ludźmi. Także dwie ryby rozdzielili pośród siedzących. I jedli wszyscy – i nasycili się”. 

Kiedy z ust człowieka słyszymy polecenie: „Ty się tym zajmij”, to najczęściej mówiący zdaje się pozbywać kłopotliwego problemu. Trochę tak jakby mówił: „Mnie w to nie mieszaj”. Kiedy Pan Bóg komunikuje „Ty się tym zajmij”, to On pozostaje obecny w całym procesie wykonania tego polecenia i daje swoje zasoby oraz deleguje swoją moc potrzebną do realizacji czegoś NIEMOŻLIWEGO z ludzkiej perspektywy. Gdyż On „mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej niż prosimy czy rozumiemy”. Bogu niech płynie chwała.

piątek, 4 grudnia 2020

TERAŹNIEJSZOŚĆ I WIECZNOŚĆ

Ludzie skoncentrowani na doczesności oczekują nagrody, zapłaty i zadowolenia w „tym życiu”. Często też mają dokładnie to, czego pragną. Podążanie za Chrystusem nie niesie z sobą obietnic bogactwa, dostatku we wszystkich dziedzinach życia, czy też powszechnej akceptacji. Może być i bywa, że właśnie ze względu na Chrystusa dzieje się „źle”. Autor Listu do Hebrajczyków tak opisał doświadczenia swoich adresatów: „Przypomnijcie też sobie dawniejsze lata, kiedy — już jako oświeceni — nie ulegliście mimo wielkich cierpień, czy to jako publicznie zawstydzani przez zniewagi i udręki, czy też jako stojący u boku tych, których tak traktowano. Bo przecież dzieliliście cierpienia z więźniami i z radością przyjęliście grabież swego mienia, wiedząc, że sami posiadacie majątek lepszy — i trwały ”. Z perspektywy doczesnego życia nie wygląda to najlepiej: więzienie, zniewagi, udręka i grabież mienia. Jednak w tym samych fragmencie pojawia się przekonanie o lepszym i większym błogosławieństwie i oczekującej nagrodzie. Gdzie i kiedy? W Królestwie Bożym, niewzruszonym i wiecznym, które obiecał Bóg tym, którzy Go miłują .

czwartek, 3 grudnia 2020

WIERZĘ (2)

Wierzę (…) 
w Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego Jednorodzonego. 
(…) 
On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba. 
I za sprawą Ducha Świętego 
przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem. 

Powyższy fragment wyznania nicejsko-konstantynopolitańskiego jest powszechnie znany w tradycji chrześcijańskiej (katolickiej, prawosławnej i protestanckiej). Znacząca część tego symbolu wiary dotyczy osoby Pana Jezusa Chrystusa, w tym Jego człowieczeństwa. 

W swoim człowieczeństwie Jezus był Żydem. Narodził się z Marii – Żydówki. Jej hebrajskie imię to Miriam, co tłumaczy się jako „gorycz”, „smutek” lub „napawająca radością”, „ukochana przez Jahwe”. Nie ma pewności co do etymologii tego imienia. Miriam pochodziła z Nazaretu – małej i raczej nieznaczącej osady w dawnym Izraelu. Jej mężem był Żyd – Józef, który, według rodowodów podanych przez autorów Ewangelii, pochodził z królewskiego rodu Dawida. 

Jezus, jako człowiek, wzrastał w otoczeniu żydowskich rabinów, kapłanów i nauczycieli. Pielgrzymował do Jerozolimy, by uczestniczyć w żydowskich świętach, zgodnie z żydowskim kalendarzem. Kiedy rozpoczął swoją publiczną służbę, miejscem Jego działalności były synagogi. Tam odczytywał fragmenty Pism, nauczał, uzdrawiał i uwalniał ludzi z demonicznej opresji. Z nielicznymi wyjątkami beneficjentami Jego ziemskiej służby byli Żydzi, gdyż sam stwierdził: „Jestem posłany do owiec, które zaginęły z domu Izraela”. 

Niektórzy mogą się oburzyć. Jak to? Przecież Jezus był Polakiem! Mają na to trzy argumenty. Po pierwsze, mówimy o Nim – Jezusie nazareński, a końcówka „ski”, to przecież popularne zakończenie nazwisk w Polsce. Po drugie Biblia powiada, że „wzrastał w p(P)oznaniu”, a po trzecie znajdujemy świadectwo o tym, że nauczał w ł(Ł)odzi. To oczywiście żart, ale mam czasami wrażenie, że oddaje sposób myślenia niektórych Polaków. 

Nie jestem, jako chrześcijanin, zwolennikiem stawiania się w Żydem i przyjmowania praktyk judaizmu. Nie widzę takiej potrzeby. Jednak dostrzegam, że źródło mojej wiary ma swoje korzenie w tradycji żydowskiej. Trudno jest zrozumieć przekaz biblijny bez jego kontekstu historyczno-kulturowego. Zgadzam się z stwierdzeniem, że „świadomość judaistycznych korzeni chrześcijaństwa pozwala głębiej zrozumieć Boży plan zbawienia, u początku którego pozostaje lud wybrany”. Tym ludem wybranym nie jesteśmy my – Polacy, ale Żydzi. W kontekście żydowskości człowieczeństwa Jezusa i Jego najbliższego otoczenia, żydowskości pierwszego Kościoła, trudno mi zrozumieć antysemityzm. Biblijne chrześcijaństwo i antysemityzm wykluczają się. Nie ma takiej możliwości, aby obcowanie z tekstem biblijnym uczyniło z czytelnika antysemitę. Jezus Chrystus, którego nazywam moim Panem i Zbawicielem, jest Mesjaszem, który uosabia mesjańskie obietnice dane Żydom przez Jahwe – Boga Izraela. On jest Mesjaszem Żydów. Uczenie doktryn antysemickich i powoływanie się na Biblię jest jakąś tragiczną pomyłką, co przyznaję, miało miejsce w historii. Nawet, o zgrozo, Marcin Luter wypowiadał się o Żydach jako „odrzuconym i potępionym narodzie”. Wstyd. 

Jako chrześcijanin nie wchodzę w „buty” Żydów i nie staję z nimi w jednym szeregu świętując szabat, Paschę, czy inne święta. Nie oczekuję też od Żydów, uznających w Jezusie Mesjasza i Zbawiciela, porzucenia swojej odrębności etnicznej, tradycji i kultury. Jednak, podkreślę raz jeszcze, żydowskich śladów w chrześcijaństwie jest zbyt wiele, by można je zignorować. 

Wierzę w prawdę Ewangelii, bo „jest w niej moc Boża dla zbawienia każdego, kto wierzy, najpierw Żyda, potem poganina”. Dlaczego najpierw Żyda? Odpowiedzi na to pytanie dostarcza tekst biblijny. Do którego lektury zachęcam.

sobota, 28 listopada 2020

OBRAŻENI BOGIEM

Pierwsze rozdziały Ewangelii Marka opisują dynamikę publicznej służby Pana Jezusa, której przejawem było publiczne nauczanie uzdrawianie chorych i uwalnianie ludzi spod demonicznej opresji. Wszystko jednak wyglądało inaczej, kiedy Pan Jezus przybył do swojego rodzinnego miasta – Nazaretu. Autor Ewangelii zanotował taką reakcję mieszkańców rodzinnego miasta względem Jezusa: „gorszyli się z Jego powodu” („powątpiewali o Nim”). 

Choć wieść o dziełach Jezusa, dokonywanych w Kafarnaum i całej Galilei, z całą pewnością dotarła do mieszkańców Nazaretu to jednak ominęła ich radość udziału w błogosławieństwie wynikającym z tej publicznej służby Nauczyciela. Kiedy, wedle swojego zwyczaju, Jezus – w dzień szabatu – nauczał w synagodze, słuchający Go mieszkańcy Nazaretu pytali: „Czy nie jest to ten cieśla, syn Marii?”. W ich oczach pozostawał jedynie „cieślą” i „synem Marii”. Zważywszy na fakt, że Żydzi zwykle określali synów poprzez ich relację do ojców, w stwierdzeniu „syn Marii” może kryć się ukryta obelga – aluzja do tego, że Maria stała się brzemienna zanim zeszła się z mężem – Józefem. Można przypuszczać, że choć wśród mieszkańców Nazaretu obecne były mesjańskie nadzieje, to najwyraźniej Jezus nie był tym, kogo mogliby przyjąć jako Mesjasza i źródło wypełnienia się Bożych obietnic danych Izraelowi. Choć dostrzegali mądrość i moc obecne w służbie Jezusa, to jednak nie znalazł On uznania w ich oczach. W tekście ewangelicznym czytamy, że Mistrz „nie mógł uczynić tam żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce uzdrowił ich. I dziwił się z powodu ich niedowiarstwa”. Jezus był nie Mesjaszem z ich oczekiwań i wyobrażeń. 

Bywa, że sposób działania Boga mija się z naszymi oczekiwaniami. To „zewnętrze opakowanie” w jakim On chce przyjść do naszego życia, by objawić swoją wielkość i moc, może nas obrażać i skutkować sceptycyzmem. Na kartach Biblii znajdujemy więcej podobnych przykładów „zgorszeń” co do formy działania Boga, nieadekwatnej do naszego scenariusza. Kiedy potrzebujący uzdrowienia z trądu Naaman – dowódca wojsk króla Aramu – przybył do Elizeusza miał powód do rozczarowania. Gdy Eliasz polecił Naamanowi obmyć się w wodach Jordanu, ten odszedł spod drzwi domu proroka rozgniewany. W tekście biblijnym czytamy: „Rozgniewał się Naaman, odszedł i rzekł: «Oto sądziłem, że na pewno wyjdzie, stanie, wezwie Imienia Jahwe, swojego Boga, dotknie swoją ręką [chorego] miejsca i uzdrowi trąd. Czyż Abana i Parpar, rzeki Damaszku, nie są lepsze od wszystkich wód Izraela? Czy nie mogłem się w nich obmyć i być oczyszczonym?» Odwrócił się i odszedł zły”. Ostatecznie historia Naama kończy się szczęśliwie. Za sprawą, towarzyszących Naamanowi, służących został przekonany, by wykonać to co nakazał mu prorok. Trędowaty dowódca aramejskiej armii pokonał swoje uprzedzenie i doświadczył Bożego cudu. 

Być może i dziś jesteśmy w stanie odrzucić Boży sposób działania i rozminąć się z Nim, ze względu na uprzedzenia, które pielęgnujemy… Obyśmy w naszych szczerych pragnieniach doświadczania realności Boga umieli pokonywać „zgorszenia” i doświadczać Jego obecności także wtedy, gdy On nie wpisuje się wyznaczone Mu przez nas ramy działania.

piątek, 27 listopada 2020

TAK LICZNI

Ostatni rozdział Listu do Rzymian, autorstwa Pawła z Tarsu, pozostaje jednym z moich ulubionych tekstów Nowego Testamentu. Paweł wymienia, pozdrawiając i używając często słów wskazujących na bliską więź/ relację, dwadzieścia osiem osób – chrześcijan z Rzymu. Ta lista poświadcza, że życie chrześcijańskie – choćby było najbardziej satysfakcjonujące na gruncie indywidualnych przeżyć – pozostaje zespołowym (wspólnotowym) doświadczeniem. Wartością w chrześcijańskim życiu jest to, że mam się do kogo odnieść oraz wskazać na łączącą mnie z innymi osobami relację, którą mogę nazwać bliską i nacechowaną wzajemnym poznaniem/ zrozumieniem. 

W sercu i myślach Pawła było miejsce dla tych oto rzymskich chrześcijan: Pryscylla, Akwila, Epenet, Maria, Andronik, Junias, Ampliat, Urban, Stachys, Apelles, Arystobul, Herodion, Narcyz, Tryfena, Tryfoza, Persyda, Rufus i jego matka, Asynkt, Flegont, Hermes, Patrob, Hermas, Filolog, Julia, Nereusz i jego siostra oraz Olimpas. Niezwykłe zestawienie! 

Dodatkowo Paweł poleca Kościołowi w Rzymie koryncką chrześcijankę imieniem Feba, a kończy swój list wskazując na przebywających z nim współpracowników: Tymoteusza, Lucjusza, Jazona, Sozypatera, Tercjusza i Kwartusa. 

Jedno z największych wyzwań życiowych = Kościół/ wspólnota. „Tak też i my wszyscy, choć TAK LICZNI, jesteśmy w Chrystusie jednym organizmem…” (Rz 12,5).

niedziela, 22 listopada 2020

PRZEBACZENIE

Drogi Panie Nagase, 
Minęło wiele lat od zakończenia wojny. Wiele wycierpiałem, ale wiem, że i Pan cierpiał. Wykazał się Pan wielką odwagą i bohaterstwem pracując na rzecz pojednania. Chociaż nie mogę zapomnieć o tym, co się wydarzyło w Kanchanaburi, to z czystym serem zapewniam, że Panu wybaczam. Kiedyś wreszcie trzeba położyć kres nienawiści.

Powyższe słowa zostały skierowane do Takashi Nagase, który był jednym z oprawców Erica Lomaxa – oficera Armii Brytyjskiej – w czasie II wojny światowej. Eric Lomax jako żołnierz brytyjski trafił do obozu jenieckiego w Tajlandii, gdzie więźniowie budowali Kolej Birmańską, zwaną Koleją Śmierci. Podczas budowy tej linii kolejowej zginęło około 100 tys. cywili i 16 tys. jeńców. 

Trudną drogę do przebaczenia okazanego swojemu oprawcy opowiada film pt. „Droga do zapomnienia” (angielski tytuł: „The Railway Man”), będący adaptacją autobiograficznej powieści Lomaxa z 1995 roku. 

ZWIASTUN FILMU

czwartek, 19 listopada 2020

WIERZĘ

Wierzę w jednego Boga... (…) 
I w Jednego Pana Jezusa Chrystusa… 
(…) 
On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba… 
(Credo nicejsko-konstantynopolitańskie, 325 r.) 

Pan Jezus zstąpił z nieba, by „ubrać się” w nasz grzech. W tej „szacie grzechu” – obarczony ludzkim buntem przeciwko Stwórcy i, wypływającymi z ludzkiego serca, „złymi myślami, nieczystością, kradzieżą, zabójstwem, cudzołóstwem, chciwością, przewrotnością, podstępem, wyuzdaniem, zazdrością, bluźnierstwem, pychą i głupotą” – poszedł na KRZYŻ. Tam, na Golgocie, wedle proroctwa Izajasza „został przebity za nasze grzechy, zmiażdżony za nasze winy. Dla naszego dobra przyjął chłostę…”. Krzyż odsłania dramatyczną prawdę o naszym grzechu, który oddziela nas do źródła życia jakim jest Bóg. Obarczony naszym grzechem Pan Jezus odczuł ból rozłąki z Ojcem. Z ust konającego na krzyżu Jezusa rozległo się wołanie, o którym wspomina tekst Ewangelii: „Eli, Eli, lema sabachthani? To znaczy: Boże mój, Boże mój, dlaczego Mnie opuściłeś?”. 

Jezus był „w szacie ludzkiego grzechu” i doświadczył wynikających z tego konsekwencji. Dzięki Jego śmierci i zmartwychwstaniu możemy – my wszyscy, którzy składamy ufność w Nim – być ubrani w szatę Jego czystości i sprawiedliwości. Bóg w swojej mądrości i łasce „dla nas Tego, który nie znał grzechu, uczynił grzechem, abyśmy w Nim stali się sprawiedliwością Bożą”. 

Chrystus jest moją sprawiedliwością. Moja nadzieja nie jest związana z tym, że jakoś poradzę sobie z grzechem i będę wytrwale pracował, by żyć w zgodzie z Bożą wolą. Moją nadzieję łączę nie z samym sobą, ale z Nim – z umarłym i zmartwychwstałym Chrystusem. 

Ludzie nie mogą być usprawiedliwieni przed Bogiem własnymi siłami, zasługami lub uczynkami, lecz bywają usprawiedliwiani darmo dla Chrystusa przez wiarę, gdy wierzą, że są przyjęci do łaski i że grzechy są im od puszczone dla Chrystusa, który swą śmiercią dał zadośćuczynienie za nasze grzechy. Tę wiarę Bóg poczytuje za sprawiedliwość przed swoim obliczem (Konfesja Augsburska, 1530 r.).

środa, 18 listopada 2020

PAWEŁ, TARS I GRECKO-RZYMSKI ŚWIAT

Ostatnio podczas jednej z rozmów ktoś zwrócił mi uwagę, że mówiąc o Pawle nie używam określeń „apostoł Paweł” czy „święty Paweł”, ale raczej (najczęściej) Paweł z Tarsu. Dziś zatem trochę o Tarsie – rodzinnym mieście apostoła narodów. 

„Ja jestem Żydem, obywatelem Tarsu, miasta dość znacznego w Cylicji…” (Dz 21,39). Tymi słowami zwrócił się do rzymskiego trybuna, podczas rozruchów które „objęły całą Jerozolimę”, Paweł – apostoł Chrystusa. 

Tars (obecnie Tarsus) jest miastem w południowej Turcji, w Cylicji, nad rzeką Kydnos. Jego bogata historia sięga starożytności i rzeczywiście, zgodnie ze słowami Pawła, Tars był znaczącym ośrodkiem handlu, a od 64/66 roku p.n.e. stolicą rzymskiej prowincji o nazwie Cylicja. Rzeka Kydnos zapewniała miastu dostęp do Morza Śródziemnego. 

W jednym z najstarszych opisów miasta, pochodzącym z około I wieku n.e., Strabon z Amasei – grecki geograf i historyk – napisał: „Mieszkańcy Tarsu tak bardzo pasjonują się filozofią, mają ducha tak encyklopedycznego, że ich miasto przyćmiło w końcu Ateny, Aleksandrię i wszystkie inne grody, które można by wymienić jako kolebki jakiejś sekty lub szkoły filozoficznej” (Strabon, „Geografia”). Istniały tu szkoły stoickie i epikurejskie, a profesorowie cieszyli się szacunkiem i sławą. Atenodor Kananites, stoicki filozof i rektor akademii, był nauczycielem Oktawiana Augusta – pierwszego cesarza Cesarstwa Rzymskiego. 

Wspomniana rzeka Kydnos, nad którą leży Tars, o mały włos nie zmieniła biegu historii. Aleksander Wielki, przechodzący w 333 r. p.n.e. przez Cylicję, właśnie w Tarsie zdecydował się na kąpiel w zimnych wodach Kydnosu i zachorował. Wysoka gorączka (prawdopodobnie atak febry) prawie zakończyła życie tego wielkiego zdobywcy. W bliskich Pawłowi czasach Tars pozostawał ważnym centrum kultury, gdzie istniały szkoły filozoficzne (stoickie i epikurejskie). Za sprawą położenia na szlaku pomiędzy Wschodem i Zachodem w mieście obecne były wpływy kultury orientalnej i hellenistycznej. Od czasów niewoli asyryskiej (VIII wiek p.n.e.), kiedy doszło do rozproszenia Izraela, w Tarsie rozwijała się żydowska diaspora. Właśnie w Tarsie należy szukać początków życia Szawła (z hbr. „Saul” – upragniony), który dał się poznać jako Paweł – apostoł Chrystusa. Hieronim ze Strydonu – tłumacz tekstu biblijnego z greki i hebrajskiego na łacinę – twierdził, że rodzice Saula pochodzili z północnej Galilei i jako jeńcy trafili do Tarsu, a następnie uzyskali wolność. Sam Paweł pisał o sobie: „Obrzezany zostałem ósmego dnia, jestem z rodu Izraela, z pokolenia Beniamina, Hebrajczyk z Hebrajczyków, w stosunku do Prawa byłem faryzeuszem” (Flp 3,5). 

Paweł z Tarsu wychował się w wielokulturowym środowisku miasta Tars. Jego pisma poświadczają, że pozostawał człowiekiem obeznanym z kulturą helleńską. Kilkukrotnie cytował greckich poetów. W mowie na Aeropagu, podczas drugiej wyprawy misyjnej (lata 50-52 n. e.), powoływał się na pisma Aratosa z Cylicji (lub według innych stoika Kleantesa), w Liście do Tytusa cytował słowa kreteńskiego poety Epimenidesa z Knosos. W pozostawionych po sobie pismach przywoływał obrazy zaczerpnięte z greckiej rywalizacji sportowej. W Liście do Koryntian użył, w kontekście życia chrześcijańskiego, metafory biegu na stadionie (zob. 1 Kor 9,24-25). Kiedy wspominał, w Liście do Tesaloniczan, o okolicznościach głoszenia Ewangelii mieszkańcom tego miasta posłużył się także sportowym obrazem. Napisał, że jego apostolska misja odbywała się „pośród wielkiej walki” (termin „walka” oznacza „miejsce igrzysk, zawodów”). Paweł – człowiek kultury helleńskiej – miłował, tak jak Grecy, wolność i wierzył w znaczenie myślenia. 

Lubię myśleć o Pawle jako człowieku z Tarsu.

poniedziałek, 16 listopada 2020

AGGIE

W 1921 roku małżeństwo szwedzkich misjonarzy, David i Svea Flood, wyjechało ze swoim dwuletnim synem do ówczesnego Belgijskiego Konga. Dotarli do wioski N’dolera, jednak nie uzyskali od wodza pozwolenia na zamieszkanie w niej. Została im wskazana pobliska góra, gdzie zbudowali prymitywne miejsce schronienia. Wódz wioski N’dolera zgodził się, by młody chłopiec sprzedawał misjonarzom warzywa, owoce i jaja dwa razy w tygodniu. Svei Flood udało się doprowadzić chłopca do wiary w Chrystusa. Wkrótce małżeństwu misjonarzy urodziła się córka, którą nazwali Ain. Jednak wyczerpujący poród i malaria doprowadziły Sveę Flood do śmierci. Pozostawiła ledwie kilkunastodniowe niemowlę i niewiele starszego syna. Cała ta sytuacja mocno wpłynęła na męża Svei – Davida. Pochował swoją 27-letnią żonę, a następnie zabrał swoje dzieci, by wrócić do Szwecji. Nie chciał już dłużej być misjonarzem i służyć Bogu. Stracił swoją wiarę, zdecydował, że już nigdy więcej nie wejdzie do kościoła. Z powodu wycieńczenia nowonarodzonej córki nie mógł jej zabrać na statek, lecz zostawił ją pod opieką innego małżeństwa ze Szwecji – Ericksonów – w Belgijskim Kongo. Ericksonowie mieli zadbać o zdrowie Ain i dostarczyć ją później jej ojcu do Szwecji. Jednak zostali dotknięci chorobą i zmarli w ciągu kilku dni. Dziecko trafiło pod opiekę amerykańskich misjonarzy, którzy zmienili imię dziewczynki na Aggie i wyjechali z nią do USA. Aggie dorastała w Południowej Dakocie, ukończyła North Central Bible Collage w Minneapolis, gdzie poznała przyszłego męża – Deweya Hursta. Pewnego dnia Aggie znalazła w swojej skrzynce pocztowej broszurkę jednego ze szwedzkich kościołów zielonoświątkowych. Jej wzrok zatrzymał się na zdjęciu z białym krzyżem tkwiącym we wzgórzu w jakiejś egzotycznej scenerii. Na krzyżu można było dostrzec słowa – Svea Flood. 

Jeśli zaciekawiła Cię historia Aggie i chcesz poznać jej dalszy ciąg posłuchaj fragmentu nagrania z linku (około 30 minut): AGGIE

sobota, 14 listopada 2020

WSKRZESZENIE CÓRKI JAIRA

Historie zapisane na kartach czterech Ewangelii (Mateusza, Marka, Łukasza i Jana) były i są inspiracją dla twórców od setek lat. Żyjący na przełomie XIX i XX wieku rosyjski malarz Wasilij Dmitrijewicz Polenow namalował obraz nawiązujący od ewangelicznej opowieści wskrzeszenia córki Jaira. 

Tę historię możemy odczytać, między innymi, na kartach Ewangelii Marka (Mk 5,21-43). Wspomniany obraz Polenowa ilustruje finał tej opowieści. Dziewczynka powróciła do życia, by pozostawać źródłem radości dla swoich rodziców. 

Ta radość, w przypadku Jaira i jego żony, była jednak poprzedzona doświadczeniem smutku połączonego z niepewnością jutra. Choroba dziewczynki była poważna i śmiertelna. Kiedy Jair przyszedł do Jezusa prosić Go o pomoc wypowiedział – naznaczone bólem – słowa: „Moja córeczka kona”. Źródło jego radości zanikało… Świadomość utraty jedynego dziecka, które dopiero wkraczało w swój nastoletni wiek, była trudnym do udźwignięcia ciężarem. Być może, kiedy Jair wypowiadał słowa: „Moja córeczka kona”, jego twarz była zalana gorzkimi łzami. Z serca przepełnionego rozpaczą rozlegało się, skierowane do Jezusa, wołanie: „Przyjdź!”. „Uratuj ją!”. „Spraw, by żyła!”. Jair wyrażał nie tylko swój ból, ale też nadzieję. Nadzieję, że jest Ktoś kto może pomóc. Ktoś, kto może wkroczyć do ogarniętego żałobą domu i zamienić go w dom wesela. Jak dotąd słyszał same pozytywne wieści na temat publicznej służby Jezusa. Prawdopodobnie dotarły do niego informacje o licznych uzdrowieniach dokonywanych przez Jezusa – zarówno w synagogach, w domach, jak i na otwartej przestrzeni. Zatem była nadzieja również dla Jaira! Pan Jezus przychylił się to prośby i udał się za przełożonym synagogi, który pośpiesznie prowadził Mistrza do swojego domu. W głowie Jaira mogły kołatać się niespokojne myśli: „Czy zdążymy?”. Niepodziewanie, podczas drogi do domu, przyszedł ostateczny cios. Autor Ewangelii zanotował: „przybyli ludzie do przełożonego synagogi. Twoja córka umarła – donieśli – dlaczego trudzisz Nauczyciela?”. To już koniec. Ostatnia iskierka nadziei zgasła... Zanim jednak Jair odszedł, przygnieciony brzemieniem smutku, usłyszał z ust Jezusa słowa: „Nie bój się, tylko wierz!”. Wierzyć? W co? Przecież nie słyszał, by w publicznej służbie Nauczyciela z Nazaretu dokonywały się wskrzeszenia z martwych. Wierzyć… Tak… Jasne… Teraz, jak się zdaje, szedł do domu jedynie po to, by po raz ostatni popatrzeć na zmarłą córeczkę, którą tak bardzo kochał… Kiedy dotarli do domu dał się słyszeć „płacz i głośne zawodzenie”. I wtedy usłyszał słowa Jezusa. Jakże dziwne w tej beznadziejnej sytuacji: „Dziecko nie umarło, tylko śpi”. Reakcja otoczenia była nie trudna do przewidzenia. W Ewangelii czytamy: „Zaczęli się naśmiewać z Niego”. Ta szalejąca emocjonalna burza, jaka rozgrywała się w sercu Jaira, miała się wkrótce uciszyć. Pan Jezus był z Jairem w jego bólu. On był też ponad Jego zwątpieniem, ponad drwiną ze strony otaczających Go żałobników, ponad chorobą i śmiercią dziewczynki. Marek, autor Ewangelii, zapisał co Jezus uczynił i powiedział. Prosty gest i dwa słowa, które zmieniły wszystko: „Ujął dziewczynkę za rękę i powiedział: «Talita kum!». To znaczy: Dziewczynko, mówię ci, wstań!”. Na oczach zaskoczonych uczniów – Piotra, Jakuba oraz Jana – w obecności zrozpaczonych rodziców dokonał się cud. Dziewczynka wstała, a „oni niemal osłupieli w ogromnym zachwycie”. 

To niezwykła opowieść. Poruszająca. Jednak historie zapisane na kartach Ewangelii i, po wielokroć, stanowiące inspirację dla artystów nie są jedynie do odczytywania ich na tle odległych czasów – sprzed blisko dwóch tysięcy lat. Ta opowieść ma na celu zbliżać nas do Tego, który, podobnie jak w życiu Jaira, pozostaje obecny pośród naszego bólu. Wkracza w rzeczywistość rozpaczy i beznadziei, by wnieść nadzieję. 

On jest ponad naszym zwątpieniem. 

On jest ponad naszą niewiarą. 

On jest ponad chorobą. 

On jest ponad śmiercią. 

Do Niego należy ostatnie słowo.

środa, 11 listopada 2020

INSPIRUJĄCY FILM

18 lutego 1952 roku czteroosobowa załoga małej łodzi Straży Wybrzeża Stanów Zjednoczonych przeprowadziła akcję ratunkową u wybrzeży Nowej Anglii. Szalejący sztorm był przyczyną przełamania się na dwie części tankowca SS Pendleton. Rufowa część Pendletona zachowała zasilanie, jednak załoga miała ograniczone możliwości by sterować jednostką. I właśnie do tej grupy uwięzionych marynarzy została wysłana na pomoc łódź ratunkowa, którą dowodził kpt. Bernard Webber. W bazie Straży Wybrzeża znajdowało się wtedy kilkunastu ratowników, ale większość odmówiła wypłynięcia, uznając, że niewielka łódź ratunkowa nie przetrwa w warunkach ogromnych – dwudziestometrowych – fal i huraganowego wiatru. Po drodze czteroosobowa ekipa ratowników straciła kompas, a sama łódź – miotana falami – została uszkodzona. Wypełniona, ponad stan, uratowanymi ludźmi motorówka musiała przetransportować rozbitków na ląd. Ale jak to zrobić w niesprzyjających nocnych warunkach zimowych, kiedy nie ma kompasu? 

O tych wydarzeniach opowiada film „The Finest Hours” (polski tytuł: „Czas próby”), z 2016 roku. Obok ratownika Berniego Webbera centralną postacią w filmie jest Ray Sybert – inżynier na SS Pendleton, który podejmuje działania zmierzające do ocalenia dryfującej części statku i pozostałych przy życiu marynarzy. 

To właśnie ci dwaj mężczyźni zostali postawieni na scenie historii, by odegrać pierwszoplanową rolę pośród dramatycznych wydarzeń w lutym 1952 roku. Żaden z nich nie miał pewności czy uda się przeżyć i każdy z nich, w obliczu zagrożenia życia oraz presji otoczenia, musiał podejmować trudne decyzje. W warunkach oceanicznego żywiołu, w okolicznościach pozbawionych choćby najmniejszego poczucia komfortu, wzięli na swoje barki odpowiedzialność za życie towarzyszy. Z czasem swoim pokornym przywództwem zyskali uznanie i szacunek. Ich postawa zainspirowała pozostałych do wiary w ocalenie „wbrew wszelkiej nadziei”. 

Polecam do obejrzenia!

poniedziałek, 9 listopada 2020

COVID-19

Z rożnych stron, od bliższych i dalszych znajomych, docierają do mnie wieści o poważnych przypadkach zachorowania, którego przyczyną jest Covid-19. Nie mam odpowiedzi na tę i wiele innych chorób, ale zwykle na takie sytuacje reaguję modlitwą. Moje wołanie kieruję do Boga, którego poznaję na kartach Biblii. Boga, który nie jest jakimś bliżej nieokreślonym transcendentnym bytem, ale jest Tym, który ZNA i ROZUMIE ludzką słabość. Także rzeczywistość naznaczoną cierpieniem i chorobą. Bóg, który stworzył wszechświat zniżył się, by narodzić się jako człowiek. 

W Jezusie Chrystusie – Tym, o którym piszą autorzy nowotestamentowi – rozpoznać możemy BOGA i CZŁOWIEKA. Zarówno Jego bóstwo, jak i człowieczeństwo nie budzą wątpliwości, przynajmniej dla autorów Nowego Testamentu. Ewangelie ukazują Jezusa z Nazaretu, który doświadcza głodu, smutku, fizycznego wyczerpania, strachu, pokus oraz niewyobrażalnego fizycznego bólu i udręki duszy, gdy konał na krzyżu. To człowieczeństwo Jezusa, połączone z Jego boską wszechmocą i wszechwiedzą dają mi fundament, by z ufnością komunikować do Niego, także w sprawach dotyczących – mojej i bliskich mi osób – codzienności. Szczególnie tej trudnej, bolesnej i przepełnionej cierpieniem. On ZNA i ROZUMIE ludzką perspektywę. Jak pisze James I. Parker: „Ludzkie doświadczenie Chrystusa miało miejsce, by zagwarantować nam, że w każdym momencie potrzeby i ucisku, w naszej więzi i drodze z Bogiem, możemy udać się do Niego, przekonani, że w pewnym sensie On był tam przed nami, a zatem jest POMOCNIKIEM, którego potrzebujemy” (wyróżnienie moje). Służbą Kościoła jest niesienie nadziei, którą jest Chrystus – Pan chwały. W tej służbie niesienia nadziei fundamentem pozostaje prawda o przebaczeniu grzechów i uwolnieniu od wiecznej kary – piekła i śmierci. Ale jest w niej też miejsce na uzdrowienie i wyzwolenie z pęt chorób. 

W nowotestamentowym opisie duchowego przebudzenia, jakie miało miejsce w Efezie podczas wizyty w mieście Pawła z Tarsu i jego zespołu misyjnego, czytamy takie słowa: „Bóg też przez ręce Pawła w niezwykły sposób okazywał swoją moc. Było nawet tak, że wkładano na chorych chustki lub przepaski, które dotknęły jego ciała. To wystarczyło, aby USTĘPOWAŁY CHOROBY, a złe duchy wychodziły” (wyróżnienie moje). To oczekiwanie i ufność/ wiara w Boże uzdrowienie ciała wciąż pozostaje częścią służby Kościoła. 

Przez wszystkie wieki i pokolenia, w całej historii Kościoła, możemy znaleźć przykłady Bożej ingerencji, której skutkiem jest wolność od choroby. Pełnia uzdrowienia nastąpi, gdy nastanie rzeczywistość „nowej ziemi i nowego nieba”. Jednak w tym wieku Bóg wciąż odpowiada na modlitwę swojego ludu, podobną tej, jaką zanosił jerozolimski Kościół: „Panie, pozwól Twoim sługom głosić Twe Słowo z przekonaniem i odwagą, gdy Ty ze swej strony wyciągasz rękę, aby LECZYĆ oraz dokonywać ZNAKÓW I CUDÓW przez imię świętego Sługi Twego, Jezusa”. On zapanował nad grzechem, Diabłem i chorobą. Zostało zapowiedziane, że „w Jego Imieniu będą miały nadzieję narody”. To zapewnienie o NADZIEI pojawia się na kartach Ewangelii Mateusza (Mt 12,21), a zaraz za tymi słowami czytamy taką historię: „Wtedy przyprowadzono do niego opętanego, ślepego oraz niemego; więc go uzdrowił tak, że ów ślepy i niemy, mówił i widział. Zatem zdumiały się wszystkie tłumy, i mówili: Czyż nie ten jest owym synem Dawida?”. Obyśmy mogli wyrażać, w naszym pokoleniu, zdumienie nad niezwykłością dzieł Boga!

JAKA JEST RÓŻNICA?

Wielokrotnie słyszałem pytanie o różnicę pomiędzy Kościołem katolickim a Kościołami wywodzącymi się z tradycji reformacyjnej (protestanckiej). Najczęściej to pytanie rozbrzmiewa w takie formie: „Czym się różni twoja wiara od NASZEJ?”. Stwierdzenie „NASZA wiara” oczywiście kryje w sobie, powszechny w Polsce, rzymski katolicyzm. Otóż różnic jest sporo. Są też elementy wspólne. Chciałbym zwrócić uwagą na jedną różnicę. 

Wyobraźmy sobie Mszę katolicką ze szczególnym uwzględnieniem liturgii eucharystycznej. Wyobraźmy sobie, że podczas przygotowania darów ofiarnych celebrans kładzie na ołtarzu naczynia i przedmioty liturgiczne, a następnie zaprasza jedną osobę (na przykład Pana Marka – pracownika w sklepie ze sprzętem RTV-AGD), która jako praktykujący parafianin jest obecna w kościele, aby przyniosła z tabernakulum chleb i wino (możliwe?). Następnie ksiądz katolicki prosi kolejną osobę (na przykład Panią Martę – praktykującą parafiankę i kasjerkę z Biedronki) do przeprowadzenia obrzędu zwanego lavabo (katolicy na pewno wiedzą w czym rzecz). I to właśnie Pani Marcie ksiądz obmywa ręce i podaje specjalny lniany ręczniczek. MOŻLIWE? Potem, Pani Kasia wzywa wiernych do modlitwy nad darami – chlebem i winem. MOŻLIWE? Następnie Pani Kasia i Pan Marek prowadzą modlitwę eucharystyczną w trakcie której, wedle teologii katolickiej, dokonuje się konsekracja wina i chleba i dochodzi do przeistoczenia pokarmów w Ciało oraz Krew Jezusa Chrystusa, czyli ma miejsce transsubstancjacja. MOŻLIWE? Wreszcie Pani Kasia i Pan Marek udzielają wszystkim zgromadzonym komunii świętej. Możliwe? Otóż, NIEMOŻLIWE. Dlaczego? Jedną z różnic pomiędzy katolicyzmem a protestantyzmem jest – wyraźny w katolicyzmie – podział na świeckich i duchownych (laikat i kler). Ci drudzy nie mogą podejmować się niektórych czynności w ramach Mszy świętej. 

W katolicyzmie jest obecny podział na mogących sprawować liturgię eucharystyczną i tych, którzy pozostają jedynie w łączności z celebransem, ale nie mają możliwości prowadzenia liturgii eucharystycznej NA RÓWNI z duchownymi. W Kościołach tradycji protestanckiej, szczególnie ewangelikalnej, WSZYSCY mają możliwość prowadzenia i przewodniczenia poszczególnym elementom nabożeństwa. Dzieje się tak w oparciu o przekonanie, że Nowy Testament nie uczy o Kościele składającym się z dwóch różnych grup: kleru i laikatu. Nie ma, w tradycji Kościołów ewangelicznych, takiej modlitwy, która nie mogłaby wyjść z ust tzw. „zwykłego” członka Kościoła (parafianina). W tradycji ewangelikalnej, zarówno Pani Kasia, Pan Marek, jak i pastor po seminarium (lub bez formalnego wykształcenia) mogą sprawować liturgię – łącznie z, nieco inaczej pojmowaną niż w katolicyzmie, eucharystią. Ot, jedna z różnic. Nie najważniejsza, ale najczęściej różnice teologiczne moich rozmówców mniej interesują.

czwartek, 5 listopada 2020

PAPIEŻ, CZYLI PYTANIA O RÓŻNICE POMIĘDZY KATOLICYZMEM A PROTESTANTYZMEM

Marcin Luter pali bullę papieską, Wittenberga, 1520 r.
Czasami (jakby coraz rzadziej, ale jednak) zdarza się, że ktoś zapyta: „A JAKA JEST RÓŻNICA pomiędzy naszą wiarą (ta „nasza wiara”, to oczywiście katolicyzm), a twoją?”. Nie da się ukryć, że owa „nasza wiara” w wielu miejscach pozostaje czymś innym niż chrześcijaństwo wywodzące się z protestanckiej reformacji. Jedną z różnic pozostaje sprawa papiestwa. 

Protestancka reformacja XVI wieku przyniosła bardzo krytyczne spojrzenie na instytucję papiestwa i roszczenia papieża (biskupa Rzymu) do bycia głową Kościoła. Reformatorzy, również polscy, postrzegali średniowieczną instytucję papiestwa jako źródło zła. Nadużycia władzy papieskiej były przedmiotem dysput i ostrych polemik. 

Postulaty reformy Kościoła głosił też, żyjący dwa wieki wcześniej, Jan Wiklif (ok. 1329-1384). W tekście prof. Pawła Krasa z Instytutu Historii PAN „Reformatio Ecclesiae w Nauczaniu Jana Wiklifa i Jana Husa” czytamy: „W nauczaniu Wiklifa o Kościele jako wspólnocie przeznaczonych Chrystus jest jego głową, a istnienie jakiegokolwiek ziemskiego następcy jest zbędne. Równocześnie Wiklif podważał papieską supremację biskupów Rzymu w Kościele, która opierała się na prymacie św. Piotra w kolegium apostolskim i władzy kluczy przekazanych mu przez Chrystusa. W jego ocenie Piotr nie został obdarowany większą władzą niż inni apostołowie, a przekazana mu władza nie odnosiła się w jakiś szczególny sposób oni do niego, ani do biskupów Rzymu. Nic też nie wskazuje, aby sprawował swoją władzę nad innymi apostołami Chrystusa i nadzorował ich posługę. Dla Wiklifa godność papieży nie budziłaby zastrzeżeń, gdyby biskupi Rzymu naśladowali św. Piotra w jego pokorze i ubóstwie, a zarazem nie rościli sobie pretensji do władzy nad całym Kościołem”. Zdaniem Wilkifa „Żaden papież nie mógł głosić czegoś, co było niezgodne z literą Pisma Świętego, które miało charakter niepodważalny i samowystarczalny. Jeżeli papież czynił inaczej, to stawał się antychrystem”. 

Stanowisko protestanckie różni się od katolickiego w wielu aspektach, w tym w kwestii papiestwa. Jako protestantowi obcy mi jest, obecny w Kościele rzymskim, przepych szat liturgicznych, ołtarzy, świętych obrazów, kadzielnic, tronów, baldachimów… Obecność papieża w przestrzeni publicznej nie powoduje u mnie jakiegoś szczególnego zachwytu i obca mi jest, kreowana często wokół jego osoby, atmosfera wzniosłości i nadzwyczajności. Papież pozostaje w moich oczach takim samym człowiekiem jak każdy inny. Jeśli powie coś mądrego, warto się nad tym zastanowić, a jeśli głosi coś, czego nie dostrzegam w nauce apostolskiej Nowego Testamentu, to nie przywiązuję wagi do jego słów. Autorytetem, w sprawach wiary, pozostaje niezmienne i ponadczasowe Słowo Boże. W pełni wystarczającą, kompletną normą i ostatecznym autorytetem dla wiary chrześcijańskiej pozostaje Pismo Święte, a nie nauczanie papieży, które – jak dowodzi historia – było omylne.

KUPUJ U MNIE! CZYLI KILKA REFLEKCJI NAD LISTEM DO KOŚCIOŁA W LAODYCEI

Czasami kontrast pomiędzy tym jak sami myślimy o sobie i zdaniem Boga na nasz temat bywa boleśnie DUŻY. Laodycejscy chrześcijanie mieli o sobie nad wyraz dobrą opinię: „Jestem bogaty, wzbogaciłem się, niczego nie potrzebuję!”. Trudno jednoznacznie wskazać co determinowało tę opinię. Może ich myślenie zostało ukształtowane realiami życia w mieście? Wszak Laodycea – ważny ośrodek finansowy starożytności – słynęła ze swoich bogactw. Gdzie można było znaleźć wyroby odzieżowe wysokiej jakości? Oczywiście w Laodycei. Wielką sławę miastu przynosiła szkoła medyczna wyspecjalizowana w leczeniu chorób oczu, reprezentowana przez Zeukisa i Aleksandra Philalethesa. Gdy, jak pisał Tacyt, to „najwspanialsze miasto Azji” zostało zniszczone wskutek trzęsienia ziemi dźwignęło się z ruin własnymi środkami – bez pomocy z zewnątrz. Czy któreś z miast Azji mogło równać się w splendorze, sławie, bogactwie, prestiżu i zasobach z Laodyceą? 

Może podobne myślenie, w sprawach religii, przejawiali chrześcijanie z tego miasta? Jakże boleśnie, w tym kontekście, wybrzmiewają słowa Pana Jezusa: „Nie wiesz jednak, że jesteś NĘDZNY, GODNY POŻAŁOWANIA, BIEDNY, ŚLEPY i NAGI” (Ap 3,17). Może właśnie trzeba usłyszeć bolesne słowa, by otrząsnąć się ze złudzeń i wydumanej opinii na swój temat? Pan Jezus jednak nie pozostawił Kościoła w Laodycei tylko z tą surową i jednoznaczną oceną. Jego celem nie jest jedynie napiętnowanie i uwypuklenie problemu. On wskazał też drogę wyjścia z tego zadufania i nieuzasadnionego poczucia wyższości obecnych wśród laodycejczyków. Jego rada brzmi prosto: „Kup U MNIE złota oczyszczonego w ogniu, aby się WZBOGACIĆ i białe szaty, aby się UBRAĆ i nie musieć się wstydzić swojej nagości, oraz balsam do namaszczenia twych oczu, aby PRZEJRZEĆ”. To tak jakby komunikował: „Chcesz się chlubić bogactwem? Pokażę ci drogę do prawdziwego skarbu. Pragniesz wyglądać okazale przed innymi? Pomogę ci przywdziać najpiękniejsze szaty. Chcesz zadbać o swój wzrok? Pomogę ci widzieć to, co naprawdę istotne”. 

Po pierwsze: „KUPUJ U MNIE!” – uczyń w swoim życiu miejsce na więź i bliskość ze Mną. Wszystko co czyni nasze życie prawdziwie cennym i wartościowym, teraz i w wieczności, zawiera się w relacji z NIM. On – Pan Bóg – pozostaje w posiadaniu wszystkiego co może uczynić nasze życie pełnym w każdym wymiarze. Pan Bóg, w relacji z Nim, udziela tego co sam ceni. On chce zadbać o OBFITOŚĆ WIARY, którą autorzy nowotestamentowi nazywają czymś cenniejszym od „złota w ogniu oczyszczonego”. Wiara pozwala cieszyć się nieograniczonymi przywilejami w Bożych oczach. Prawdziwie bogaci są ci, którzy kroczą ścieżkami wiary na wzór Abla, Henocha, Noego, Abrahama, Sary, Izaaka, Jakuba, Józefa, Mojżesza… Jego dbałość dotyczy sprawiedliwości, która nie jest efektem naszych starań, ale nakładana jest na nas dzięki ufności pokładanej w Chrystusie – w dziele Jego śmierci i zmartwychwstania. „Białe szaty”, to zaszczytne okrycie przysługujące uczniom Chrystusa. Nie ma bardziej godnego ubioru niż właśnie SZATA SPRAWIEDLIWOŚCI Chrystusa nałożona na grzesznika wołającego o ratunek i pomoc. I wreszcie DUCHOWY WZROK. Oczy, które są w stanie widzieć „cel i nagrodę w górze, do której zostaliśmy wezwani przez Boga” (Flp 3,14). Potrzebujemy wzroku, który ogarnia „długość, szerokość, wysokość i głębokość Bożej miłości”. 

To wezwanie do relacji z Nim wybrzmiewa w Liście do Kościoła w Laodycei w słowach: „Oto stoję przed drzwiami i pukam. Jeśli ktoś usłyszy Mój głos i otworzy Mi drzwi, wejdę do niego i spożyjemy wieczerzę. Ja z nim, a on ze Mną” (Ap 3,20). Obym mógł usłyszeć Jego pukanie.

sobota, 31 października 2020

31 PAŹDZIERNIKA

„Zabiegajcie wszyscy o zbawienie własnych dusz. Szukajcie Pana, dopóki handlarz odpustami jest blisko. Czy nie słyszycie głosu waszych zmarłych rodziców, innych ludzi, którzy tam krzyczą i mówią: Zmiłujcie się, zmiłujcie się nade mną, wy, przyjaciele moi […]. Cierpimy ciężki kary i męki, z których możecie nas wybawić niewielką jałmużną, a jednak nie chcecie. Otwórzcie uszy, bo ojciec krzyczy do syna, matka do córki”. Takie i im podobne słowa dominikanina o. Jana Tetzla, któremu papież Leon X powierzył kierowanie kampanią odpustową mającą sfinansować budowę bazyliki św. Piotra, znalazły adwersarza w osobie Marcina Lutra. 

Obydwaj – Luter i Tetzel – urodzili się w Saksonii i byli dobrze wykształceni. Jednak, jak się zdaje, więcej ich różniło. Kaznodziejstwo Tetzla, akcentujące możliwości uzyskania odpustu dla dusz czyśćcowych, spotkało się z polemiką wittenberskiego profesora biblistyki. Tetzel był domniemanym autorem powiedzenia: „Gdy tylko złoto w misce zadzwoni, do nieba jakaś duszyczka pogoni”, tymczasem – wśród swoich 95 tez – Luter obwieszczał: „Ludzkie BREDNIE opowiadają ci, którzy głoszą, że gdy grosz w skrzynce zabrzęczy, dusza z czyśćca uleci. Jest to pewne, że gdy grosz w skrzynce brzdęknie, urosnąć może skąpstwo i chęć zysku…”. 

W dniu ogłoszenia swoich tez, 31 października 1517 roku, Luter dał wyraz oburzeniu wobec – jak pisze ks. Bogdan Ferdek w książce „O odpustach 500 lat później” – automatyzmu odpustowego przemysłu i jego wpływu na relację człowieka do Boga opartą na WIERZE i ODDANIU. Wezwanie do reformy miało zwrócić Kościół ku źródłom wiary, których należy doszukiwać się w apostolskim nauczaniu autorów Nowego Testamentu. Wystąpienie w Wittenberdze, które dało początek reformacji protestanckiej, było poprzedzone poszukiwaniem przez Lutra odpowiedzi na pytania o warunki, jakie grzeszny człowiek musi spełnić, aby dostąpić usprawiedliwienia przed świętym Bogiem. W tym poszukiwaniu prawdy o usprawiedliwieniu Luter dochodzi do takiego oto przekonania, które doskonale – moim zdaniem – oddaje istotę protestantyzmu wyrażonego zasadą „sola fide” i „solus Christus”: „WIARA usprawiedliwia nas dlatego, że uchwyciła się CHRYSTUSA, naszego Odkupiciela. Ludzki rozum obiera za swój cel zakon i myśli sobie tak: to zrobiłem, tego nie zrobiłem. Wiara zaś, należycie pojmowana, nie ma NIC INNEGO POZA JEZUSEM CHRYSTUSEM, Synem Bożym, wydanym za grzechy całego świata. Nie patrzy na uczynki miłosierdzia i nie pyta: Co zrobiłem? W czym zawiniłem? Na co zasłużyłem? Mówi raczej: Co Chrystus uczynił? Na co zasłużył? I prawda ewangelii odpowie ci tutaj, że On wybawił cię od grzechu, od diabła i śmierci wiecznej. Wiara zatem uznaje, że w tej jednej osobie, w Jezusie Chrystusie, jest przebaczenie grzechów i życie wieczne”. Te słowa pochodzą z „Komentarza do Listu do Galatów”, który Marcin Luter poprzedza takim wyznaniem: „Dręczone niepokojem – z uwagi na sąd Boży – sumienie nie znajdzie wszakże ratunku przed rozpaczą i wieczną śmiercią, jeśli nie uchwyci się przebaczenia grzechów z łaski, udzielonego darmo w Jezusie Chrystusie”. 

Kocham życie nie śmierć. Raduję się w Chrystusie, a nie z powodu własnych zasług. Polegam na łasce i miłosierdziu Boga, a nie na zestawie moich dobrych uczynków. Znajduję pocieszenie w zaufaniu Chrystusowi, porzucając inne sposoby na zyskanie wiecznego zbawienia. Doświadczam bliskości i więzi z Bogiem, bo On mnie pierwszy ukochał i uzdolnił do kochania. Czerpię pociechę z Pism, które „potrafią pouczyć jak osiągnąć zbawienie dzięki wierze w Chrystusie Jezusie”. Jestem protestantem i czerpię z dziedzictwa reformacji.