piątek, 29 października 2021

PROTESTANCKIE GUSŁA I ZABOBONNE PRAKTYKI

U Henryka Sienkiewicza, w powieści „Potop,”, znajdziemy opis pobytu Skrzetuskich (Jana i Stanisława), Wołodyjowskiego i Zagłoby w Kiejdanach. Kiejdany w XVI i XVII wieku były pod władaniem Radziwiłłów i w okresie reformacji pozostawały ośrodkiem kalwinizmu. Wjeżdżając do Kiejdan Michał Wołodyjowski opowiada (wyróżnienia moje): „Pełno tu zawsze szlachty i panów, a czasem aż z obcych krajów przyjeżdżają, bo to jest STOLICA HERETYKÓW ze wszystkiej Żmudzi, którzy tu pod osłoną Radziwiłłów bezpiecznie swoje GUSŁA I PRAKTYKI ZABOBONNE ODPRAWIAJĄ. Ot, i rynek! Uważajcie, waszmościowie, jaki zegar na ratuszu! Lepszego ponoć i w Gdańsku nie masz. A to, co bierzecie za kościół o czterech wieżach, to jest zbór helwecki, w którym CO NIEDZIELA BOGU BLUŹNIĄ – a tamto kościół luterski”. I jeszcze przytoczę słowa Zagłoby: „Dziwno mi, że piorun tego zboru helweckiego nie zapalił?”. 

Określenie „zbór helwecki” nawiązuje do reformacji nurtu szwajcarskiego i przyjętych, w XVI wieku, dwóch Konfesji helweckich autorstwa Heinricha Bullingera i innych teologów szwajcarskich. 

A zatem już 31 października Święto Reformacji. Choć noblista Sienkiewicz, przemawiając ustami swoich literackich bohaterów, nazwałby mnie człowiekiem „bluźniącym Bogu” i praktykującym „gusła”, to jednak dziedzictwo Reformacji pozostaje dla mnie czymś ważnym. Doceniam dorobek szesnastowiecznych Reformatorów, wśród nich Marcina Lutra, Jana Kalwina, Filipa Melanchtona, Ulryka Zwingliego, Wilhelma Farela, Heinricha Bullingera i wielu innych. 

Skąd u noblisty taka zjadliwa krytyka protestantyzmu? Sądzę, że z ust bohaterów „Potopu” Sienkiewicza (żył i pisał w XIX wieku) wybrzmiewa to, o czym pisał Tadeusz Stegner w pracy „Na styku wyznań, narodów, kultur. Ewangelicy i katolicy na ziemiach polskich w XIX wieku i na początku XX wieku”, czyli stereotypowe patrzenie na niekatolików. Oto cytat z tej pracy: „W katolickiej Polsce zarówno luteranie, jak i reformowani traktowani byli przez przeważającą część społeczeństwa polskiego jako „obcy”, a często też jako wrogowie. Księża katoliccy wyzywali z ambon ewangelików od «odszczepieńców», «wilków w owczarni, co w Chrystusa nie wierzą», zakazywano katolikom przyjmowania służby u protestantów, a małżeństwa mieszane zawierane przed pastorami uznawali za konkubinat. W «Chłopach» Władysława Reymonta ksiądz katolicki mówił do Antka po zabójstwie przez niego borowego: «że był to łajdus i luter, to niewielka stała się szkoda». Nazwisko ojca Reformacji użyte w tym przypadku było jako wyzwisko. W polskiej tradycji ludowej Luter był postacią szczególnie wyszydzaną. Opowiadano o nim, że był synem diabła, że wychowywał go Lucyper i mianował nawet ministrem w piekle. Wśród chłopów polskich krążyły opowieści o pluciu przez «lutrów» na wizerunki Najświętszej Maryi Panny czy strzelaniu przez nich do katolickich kościołów. Na Górnym Śląsku wierzono, że pastorzy odprawiają tzw. «czarne msze», aby sprowadzać nieszczęście na katolików”.I jeszcze jeden fragment wspomnianej pracy: „Druga połowa XIX wieku przyniosła m.in. z racji działań zaborców protestanckich Prus i prawosławnej Rosji upowszechnienie się w szerokich kręgach narodu polskiego poglądu utożsamiającego polskość z katolicyzmem i tym samym wykluczającego możliwość istnienia innego niż katolickiego wyznania Polaków. Coraz wyraźniej dawało o sobie znać przekonanie, że polską wiarą jest katolicyzm, niemiecką luteranizm, a rosyjską prawosławie. Działacz katolicki ks. Ignacy Kłopotowski pisał na początku XX wieku: «Kto stracił wiarę (katolicką) w naszym pojęciu przestawał być Polakiem», a literat Feliks Brodowski zauważał: «Można sobie wyobrazić Polaka sprzedawczyka, renegata, wyzbywającego się wyznania dla pełnej misy – ale pomyśleć Polaka wyznania mojżeszowego, prawosławnego, nawet luteranina nie można»”.

A Dlaczego 31 października obchodzimy Święto Reformacji? Otóż tego właśnie dnia, w 1517 roku, augustiański mnich i wykładowca teologii na uniwersytecie w Wittenberdze, Marcin Luter, poddał do dyskusji 95 tez, które wskazywały na błędy Kościoła zachodniego reprezentowanego przez papiestwo. Jedna z tych tez (teza 62) została tak sformułowana: „Istotny, prawdziwy skarb Kościoła to święta Ewangelia chwały i łaski Bożej”. Zatem u fundamentu Reformacji leżało pragnienie eksponowania Ewangelii – Dobrej nowiny o ratunku w Chrystusie. Ewangelii, która została ogłoszona wszystkim narodom, aby ludzie mogli poznać wielkość Boga i żyć nie dla samych siebie, lecz dla Jego chwały.

czwartek, 21 października 2021

PO SĄSIEDZKU

Kiedy Paweł przybył do Koryntu, zgodnie ze swoim zwyczajem, wszedł do synagogi, aby „wykazywać Żydom, że Jezus jest Mesjaszem” (Dz 18,5). Tej działalności poświęcił wiele energii i czasu, wszak „pragnieniem jego serca i przedmiotem modlitwy zanoszonej do Boga było zbawienie Żydów” (zob. Rz 10,1). Jednak słuchacze nie byli skłonni przyjąć głoszonej przez Pawła nauki. Nie tylko pozostali obojętni, ale – jak zaświadcza autor Dziejów Apostolskich – „sprzeciwiali się i bluźnili”. Można rzec, że Paweł, w środowisku korynckich Żydów, zdecydowanie napotkał na „zamknięte drzwi”. Gdy zdawać się mogło, że pobyt w Koryncie nie ma już sensu, z uwagi na brak ludzi gotowych słuchać i przyjmować przesłanie Ewangelii o Chrystusie, zdarzyło się coś niezwykle zachęcającego. Po sąsiedzku z synagogą znajdował się dom Tycjusza Justusa, którego autor Dziejów nazwał „czcicielem Boga”. Jego greckie imię Tycjusz znaczy „czcigodny” lub „dziki gołąb”. Zatem nie był ze środowiska Żydów, któremu Paweł w pierwszej kolejności poświęcał swój czas i zaangażowanie. Ale w przeciwieństwie do żydowskich „domowników synagogi” Tycjusz „uwierzył w Pana Jezusa z całym swym domem”. To właśnie dom Tycjusza stał się miejscem, z którego dobra nowina o ratunku w Chrystusie, zaczęła wpływać na mieszkańców Koryntu i „wielu z nich przyjmowało wiarę i zostało ochrzczonych”. Bóg przemówił do Pawła apostoła: „Mam liczny lud w tym mieście”. 

Boże zrządzenia nie zawsze pokrywają się z naszymi planami i dążeniami. Czasami skupieni na jakimś celu nie potrafimy dostrzec, że Pan Bóg czyni coś „po sąsiedzku”. Bywa, że jesteśmy tak skoncentrowani na pierwotnie przyjętym założeniu, że lekceważymy alternatywne możliwości bycia skutecznym w powołaniu i służbie. Paweł jednak potrafił dostrzec to Boże działanie „po sąsiedzku”. Niepowodzenie w głoszeniu Ewangelii wśród Żydów, na terenie synagogi, nie zniechęciło apostoła na tyle, by porzucił swoje powołanie. Rozejrzał się i dostrzegł „po sąsiedzku” dom Tycjusza Justusa. Zostawił – w obliczu „zamkniętych serc” – pierwotny zamysł głoszenia i przekonywania Żydów i skierował się do domu „przylegającego do synagogi”, gdzie mógł widzieć niezwykłość Bożej łaski działającej wśród ludzi. 

Czasami – jako Ci wezwani i powołani przez Boga do wykonywania Jego dzieł – potrzebujemy poczynić pewną korektę w naszych pierwotnych założeniach dotyczących służby i zaangażowania. Może doświadczywszy niepowodzenia w jednym miejscu, czy w jednej dziedzinie naszego życia, powinniśmy pozwolić Bogu dać się poprowadzić gdzieś „po sąsiedzku”, trochę obok pierwotnie wytyczonego celu i planu? Czasami Pan Bóg chce coś czynić „po sąsiedzku” i inaczej niż myśleliśmy. Wszak to On pozostaje Bogiem. A naszą rolą jest mieć wrażliwe serce i otwarte oczy by widzieć szerzej i dać się Bogu „rozciągać” w rozumieniu Jego sposobów działania.

niedziela, 17 października 2021

SOLUS CHRISTUS

Większości z nas znane są tzw. „Alerty RCB”. Rządowe Centrum Bezpieczeństwa wysyła wiadomości tekstowe informując o spodziewanych falach powodziowych, intensywnych opadach deszczu czy przewidywanym silnym wietrze i, zagrażających bezpieczeństwu, burzach. Znaki ostrzegawcze – alarmujące o możliwym niebezpieczeństwie – możemy spotkać w różnych miejscach, gdzie odbywa się ludzka aktywność: na górskich szlakach, na drogach samochodowych, w budynkach mieszkalnych i na terenie obiektów przemysłowych. A czy jest coś przed czym powinniśmy ostrzegać w kościelnej rzeczywistości? Czy w Kościele jest miejsce, aby alarmować o jakimś zagrożeniu? Co może zagrażać życiu chrześcijańskiej wspólnoty? Zagrożeń jest całkiem sporo. Jednym z możliwych niebezpieczeństw jest to, że w centrum życia chrześcijańskiego – zarówno tego rozumianego indywidualnie, jak i wspólnotowo – zostanie umieszczona jakaś doktryna, ulubiony rodzaj pobożności, szczególnie upodobana przez chrześcijan formuła spotkań, jakieś doświadczenie duchowe (lub jego brak), czy wiele innych spraw, a na dalszy plan zepchnięte zostanie to, co naprawdę fundamentalne. Przykładowo wśród korynckich chrześcijan z pierwszego wieku w centrum życia wspólnoty był ulubiony kaznodzieja, a właściwie kilku kaznodziejów. Jedni szczególnie upodobali sobie elokwentnego Apollosa, inni – nieco mniej wymownego, ale przepełnionego pasją w głoszeniu – Piotra, a jeszcze inni – systematycznego w swoim nauczaniu – Pawła. I właśnie tej – podzielonej różnymi preferencjami – wspólnocie chrześcijan Paweł wysłał ostrzegawczą wiadomość, taki swoisty „AACB” – „Alert Apostolskiego Centrum Bezpieczeństwa”. Z tej wiadomości można było odczytać o niebezpieczeństwie, jakim jest niewątpliwie przekierowanie oczu z Chrystusa na sprawy drugo-, trzecio- i czwartorzędne. Paweł, pisząc z apostolskim autorytetem, musiał przypomnieć Koryntianom, że to Chrystus został za nich ukrzyżowany, że to w Chrystusie kryje się Boża mądrość oraz o tym, że to Chrystus jest Tym właściwym i jedynym, na którym należy budować chrześcijańskie życie. Jeżeli coś i ktoś przysłania nam – chrześcijanom – prawdę o Chrystusie Jezusie, który powinien być „uosobieniem mądrości Bożej, sprawiedliwością i uświęceniem, a także odkupieniem”, to jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie. Protestancka zasada – jedna z pięciu tzw. SOLAS – przypomina, że w centrum chrześcijańskiego życia i pobożności nie można umieścić szczególnie upodobanej przez nas doktryny, jakiegoś – bardziej lub mniej charyzmatycznego – kaznodziei, ulubionej formy spotkań itp. W CENTRUM CHRZEŚCIJAŃSKIEGO ŻYCIA MA BYĆ JEDYNIE CHRYSTUS (SOLUS CHRISTUS).

czwartek, 7 października 2021

WIERNOŚĆ W MAŁYM

Zdarza się, że słyszymy, by marzyć o wielkich rzeczach i czynić wielkie rzeczy. Nie jestem przeciwnikiem wielkich rzeczy i wielkich marzeń, zdecydowanie nie. Jednak nauczyłem się, że pośród tego oczekiwania na „rzeczy wielkie” ważne jest, by czynić to co małe, czasami tak mało spektakularne i prawie niezauważalne. Zaangażowanie i wpływ ukierunkowane na jedną osobę czy kilka osób są równie ważne jak oddziaływanie swoim życiem na setki, tysiące i dziesiątki tysięcy ludzi. Pisząc te słowa mam szczególnie na myśli kwestię służby i zaangażowania w Kościele (ten kontekst jest mi od lat szczególnie bliski). Jeżeli moje powołanie musi czekać na tłumy wypełniające wielkie budynki i nie może się uaktywnić w realiach małej grupy a czasem w interakcji z jedną osobą, to raczej warto przemyśleć to „powołanie”. Kocham rzeczy wielkie, choć tych mierzonych standardami ludzkimi, doświadczyłem bardzo niewiele (kusi mnie, by napisać, że wcale ich nie doznałem), jednak wciąż uczę się trwać w rzeczach małych i okazywać w nich wierność Bogu i Jego powołaniu.