sobota, 28 listopada 2020

OBRAŻENI BOGIEM

Pierwsze rozdziały Ewangelii Marka opisują dynamikę publicznej służby Pana Jezusa, której przejawem było publiczne nauczanie uzdrawianie chorych i uwalnianie ludzi spod demonicznej opresji. Wszystko jednak wyglądało inaczej, kiedy Pan Jezus przybył do swojego rodzinnego miasta – Nazaretu. Autor Ewangelii zanotował taką reakcję mieszkańców rodzinnego miasta względem Jezusa: „gorszyli się z Jego powodu” („powątpiewali o Nim”). 

Choć wieść o dziełach Jezusa, dokonywanych w Kafarnaum i całej Galilei, z całą pewnością dotarła do mieszkańców Nazaretu to jednak ominęła ich radość udziału w błogosławieństwie wynikającym z tej publicznej służby Nauczyciela. Kiedy, wedle swojego zwyczaju, Jezus – w dzień szabatu – nauczał w synagodze, słuchający Go mieszkańcy Nazaretu pytali: „Czy nie jest to ten cieśla, syn Marii?”. W ich oczach pozostawał jedynie „cieślą” i „synem Marii”. Zważywszy na fakt, że Żydzi zwykle określali synów poprzez ich relację do ojców, w stwierdzeniu „syn Marii” może kryć się ukryta obelga – aluzja do tego, że Maria stała się brzemienna zanim zeszła się z mężem – Józefem. Można przypuszczać, że choć wśród mieszkańców Nazaretu obecne były mesjańskie nadzieje, to najwyraźniej Jezus nie był tym, kogo mogliby przyjąć jako Mesjasza i źródło wypełnienia się Bożych obietnic danych Izraelowi. Choć dostrzegali mądrość i moc obecne w służbie Jezusa, to jednak nie znalazł On uznania w ich oczach. W tekście ewangelicznym czytamy, że Mistrz „nie mógł uczynić tam żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce uzdrowił ich. I dziwił się z powodu ich niedowiarstwa”. Jezus był nie Mesjaszem z ich oczekiwań i wyobrażeń. 

Bywa, że sposób działania Boga mija się z naszymi oczekiwaniami. To „zewnętrze opakowanie” w jakim On chce przyjść do naszego życia, by objawić swoją wielkość i moc, może nas obrażać i skutkować sceptycyzmem. Na kartach Biblii znajdujemy więcej podobnych przykładów „zgorszeń” co do formy działania Boga, nieadekwatnej do naszego scenariusza. Kiedy potrzebujący uzdrowienia z trądu Naaman – dowódca wojsk króla Aramu – przybył do Elizeusza miał powód do rozczarowania. Gdy Eliasz polecił Naamanowi obmyć się w wodach Jordanu, ten odszedł spod drzwi domu proroka rozgniewany. W tekście biblijnym czytamy: „Rozgniewał się Naaman, odszedł i rzekł: «Oto sądziłem, że na pewno wyjdzie, stanie, wezwie Imienia Jahwe, swojego Boga, dotknie swoją ręką [chorego] miejsca i uzdrowi trąd. Czyż Abana i Parpar, rzeki Damaszku, nie są lepsze od wszystkich wód Izraela? Czy nie mogłem się w nich obmyć i być oczyszczonym?» Odwrócił się i odszedł zły”. Ostatecznie historia Naama kończy się szczęśliwie. Za sprawą, towarzyszących Naamanowi, służących został przekonany, by wykonać to co nakazał mu prorok. Trędowaty dowódca aramejskiej armii pokonał swoje uprzedzenie i doświadczył Bożego cudu. 

Być może i dziś jesteśmy w stanie odrzucić Boży sposób działania i rozminąć się z Nim, ze względu na uprzedzenia, które pielęgnujemy… Obyśmy w naszych szczerych pragnieniach doświadczania realności Boga umieli pokonywać „zgorszenia” i doświadczać Jego obecności także wtedy, gdy On nie wpisuje się wyznaczone Mu przez nas ramy działania.

piątek, 27 listopada 2020

TAK LICZNI

Ostatni rozdział Listu do Rzymian, autorstwa Pawła z Tarsu, pozostaje jednym z moich ulubionych tekstów Nowego Testamentu. Paweł wymienia, pozdrawiając i używając często słów wskazujących na bliską więź/ relację, dwadzieścia osiem osób – chrześcijan z Rzymu. Ta lista poświadcza, że życie chrześcijańskie – choćby było najbardziej satysfakcjonujące na gruncie indywidualnych przeżyć – pozostaje zespołowym (wspólnotowym) doświadczeniem. Wartością w chrześcijańskim życiu jest to, że mam się do kogo odnieść oraz wskazać na łączącą mnie z innymi osobami relację, którą mogę nazwać bliską i nacechowaną wzajemnym poznaniem/ zrozumieniem. 

W sercu i myślach Pawła było miejsce dla tych oto rzymskich chrześcijan: Pryscylla, Akwila, Epenet, Maria, Andronik, Junias, Ampliat, Urban, Stachys, Apelles, Arystobul, Herodion, Narcyz, Tryfena, Tryfoza, Persyda, Rufus i jego matka, Asynkt, Flegont, Hermes, Patrob, Hermas, Filolog, Julia, Nereusz i jego siostra oraz Olimpas. Niezwykłe zestawienie! 

Dodatkowo Paweł poleca Kościołowi w Rzymie koryncką chrześcijankę imieniem Feba, a kończy swój list wskazując na przebywających z nim współpracowników: Tymoteusza, Lucjusza, Jazona, Sozypatera, Tercjusza i Kwartusa. 

Jedno z największych wyzwań życiowych = Kościół/ wspólnota. „Tak też i my wszyscy, choć TAK LICZNI, jesteśmy w Chrystusie jednym organizmem…” (Rz 12,5).

niedziela, 22 listopada 2020

PRZEBACZENIE

Drogi Panie Nagase, 
Minęło wiele lat od zakończenia wojny. Wiele wycierpiałem, ale wiem, że i Pan cierpiał. Wykazał się Pan wielką odwagą i bohaterstwem pracując na rzecz pojednania. Chociaż nie mogę zapomnieć o tym, co się wydarzyło w Kanchanaburi, to z czystym serem zapewniam, że Panu wybaczam. Kiedyś wreszcie trzeba położyć kres nienawiści.

Powyższe słowa zostały skierowane do Takashi Nagase, który był jednym z oprawców Erica Lomaxa – oficera Armii Brytyjskiej – w czasie II wojny światowej. Eric Lomax jako żołnierz brytyjski trafił do obozu jenieckiego w Tajlandii, gdzie więźniowie budowali Kolej Birmańską, zwaną Koleją Śmierci. Podczas budowy tej linii kolejowej zginęło około 100 tys. cywili i 16 tys. jeńców. 

Trudną drogę do przebaczenia okazanego swojemu oprawcy opowiada film pt. „Droga do zapomnienia” (angielski tytuł: „The Railway Man”), będący adaptacją autobiograficznej powieści Lomaxa z 1995 roku. 

ZWIASTUN FILMU

czwartek, 19 listopada 2020

WIERZĘ

Wierzę w jednego Boga... (…) 
I w Jednego Pana Jezusa Chrystusa… 
(…) 
On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba… 
(Credo nicejsko-konstantynopolitańskie, 325 r.) 

Pan Jezus zstąpił z nieba, by „ubrać się” w nasz grzech. W tej „szacie grzechu” – obarczony ludzkim buntem przeciwko Stwórcy i, wypływającymi z ludzkiego serca, „złymi myślami, nieczystością, kradzieżą, zabójstwem, cudzołóstwem, chciwością, przewrotnością, podstępem, wyuzdaniem, zazdrością, bluźnierstwem, pychą i głupotą” – poszedł na KRZYŻ. Tam, na Golgocie, wedle proroctwa Izajasza „został przebity za nasze grzechy, zmiażdżony za nasze winy. Dla naszego dobra przyjął chłostę…”. Krzyż odsłania dramatyczną prawdę o naszym grzechu, który oddziela nas do źródła życia jakim jest Bóg. Obarczony naszym grzechem Pan Jezus odczuł ból rozłąki z Ojcem. Z ust konającego na krzyżu Jezusa rozległo się wołanie, o którym wspomina tekst Ewangelii: „Eli, Eli, lema sabachthani? To znaczy: Boże mój, Boże mój, dlaczego Mnie opuściłeś?”. 

Jezus był „w szacie ludzkiego grzechu” i doświadczył wynikających z tego konsekwencji. Dzięki Jego śmierci i zmartwychwstaniu możemy – my wszyscy, którzy składamy ufność w Nim – być ubrani w szatę Jego czystości i sprawiedliwości. Bóg w swojej mądrości i łasce „dla nas Tego, który nie znał grzechu, uczynił grzechem, abyśmy w Nim stali się sprawiedliwością Bożą”. 

Chrystus jest moją sprawiedliwością. Moja nadzieja nie jest związana z tym, że jakoś poradzę sobie z grzechem i będę wytrwale pracował, by żyć w zgodzie z Bożą wolą. Moją nadzieję łączę nie z samym sobą, ale z Nim – z umarłym i zmartwychwstałym Chrystusem. 

Ludzie nie mogą być usprawiedliwieni przed Bogiem własnymi siłami, zasługami lub uczynkami, lecz bywają usprawiedliwiani darmo dla Chrystusa przez wiarę, gdy wierzą, że są przyjęci do łaski i że grzechy są im od puszczone dla Chrystusa, który swą śmiercią dał zadośćuczynienie za nasze grzechy. Tę wiarę Bóg poczytuje za sprawiedliwość przed swoim obliczem (Konfesja Augsburska, 1530 r.).

środa, 18 listopada 2020

PAWEŁ, TARS I GRECKO-RZYMSKI ŚWIAT

Ostatnio podczas jednej z rozmów ktoś zwrócił mi uwagę, że mówiąc o Pawle nie używam określeń „apostoł Paweł” czy „święty Paweł”, ale raczej (najczęściej) Paweł z Tarsu. Dziś zatem trochę o Tarsie – rodzinnym mieście apostoła narodów. 

„Ja jestem Żydem, obywatelem Tarsu, miasta dość znacznego w Cylicji…” (Dz 21,39). Tymi słowami zwrócił się do rzymskiego trybuna, podczas rozruchów które „objęły całą Jerozolimę”, Paweł – apostoł Chrystusa. 

Tars (obecnie Tarsus) jest miastem w południowej Turcji, w Cylicji, nad rzeką Kydnos. Jego bogata historia sięga starożytności i rzeczywiście, zgodnie ze słowami Pawła, Tars był znaczącym ośrodkiem handlu, a od 64/66 roku p.n.e. stolicą rzymskiej prowincji o nazwie Cylicja. Rzeka Kydnos zapewniała miastu dostęp do Morza Śródziemnego. 

W jednym z najstarszych opisów miasta, pochodzącym z około I wieku n.e., Strabon z Amasei – grecki geograf i historyk – napisał: „Mieszkańcy Tarsu tak bardzo pasjonują się filozofią, mają ducha tak encyklopedycznego, że ich miasto przyćmiło w końcu Ateny, Aleksandrię i wszystkie inne grody, które można by wymienić jako kolebki jakiejś sekty lub szkoły filozoficznej” (Strabon, „Geografia”). Istniały tu szkoły stoickie i epikurejskie, a profesorowie cieszyli się szacunkiem i sławą. Atenodor Kananites, stoicki filozof i rektor akademii, był nauczycielem Oktawiana Augusta – pierwszego cesarza Cesarstwa Rzymskiego. 

Wspomniana rzeka Kydnos, nad którą leży Tars, o mały włos nie zmieniła biegu historii. Aleksander Wielki, przechodzący w 333 r. p.n.e. przez Cylicję, właśnie w Tarsie zdecydował się na kąpiel w zimnych wodach Kydnosu i zachorował. Wysoka gorączka (prawdopodobnie atak febry) prawie zakończyła życie tego wielkiego zdobywcy. W bliskich Pawłowi czasach Tars pozostawał ważnym centrum kultury, gdzie istniały szkoły filozoficzne (stoickie i epikurejskie). Za sprawą położenia na szlaku pomiędzy Wschodem i Zachodem w mieście obecne były wpływy kultury orientalnej i hellenistycznej. Od czasów niewoli asyryskiej (VIII wiek p.n.e.), kiedy doszło do rozproszenia Izraela, w Tarsie rozwijała się żydowska diaspora. Właśnie w Tarsie należy szukać początków życia Szawła (z hbr. „Saul” – upragniony), który dał się poznać jako Paweł – apostoł Chrystusa. Hieronim ze Strydonu – tłumacz tekstu biblijnego z greki i hebrajskiego na łacinę – twierdził, że rodzice Saula pochodzili z północnej Galilei i jako jeńcy trafili do Tarsu, a następnie uzyskali wolność. Sam Paweł pisał o sobie: „Obrzezany zostałem ósmego dnia, jestem z rodu Izraela, z pokolenia Beniamina, Hebrajczyk z Hebrajczyków, w stosunku do Prawa byłem faryzeuszem” (Flp 3,5). 

Paweł z Tarsu wychował się w wielokulturowym środowisku miasta Tars. Jego pisma poświadczają, że pozostawał człowiekiem obeznanym z kulturą helleńską. Kilkukrotnie cytował greckich poetów. W mowie na Aeropagu, podczas drugiej wyprawy misyjnej (lata 50-52 n. e.), powoływał się na pisma Aratosa z Cylicji (lub według innych stoika Kleantesa), w Liście do Tytusa cytował słowa kreteńskiego poety Epimenidesa z Knosos. W pozostawionych po sobie pismach przywoływał obrazy zaczerpnięte z greckiej rywalizacji sportowej. W Liście do Koryntian użył, w kontekście życia chrześcijańskiego, metafory biegu na stadionie (zob. 1 Kor 9,24-25). Kiedy wspominał, w Liście do Tesaloniczan, o okolicznościach głoszenia Ewangelii mieszkańcom tego miasta posłużył się także sportowym obrazem. Napisał, że jego apostolska misja odbywała się „pośród wielkiej walki” (termin „walka” oznacza „miejsce igrzysk, zawodów”). Paweł – człowiek kultury helleńskiej – miłował, tak jak Grecy, wolność i wierzył w znaczenie myślenia. 

Lubię myśleć o Pawle jako człowieku z Tarsu.

poniedziałek, 16 listopada 2020

AGGIE

W 1921 roku małżeństwo szwedzkich misjonarzy, David i Svea Flood, wyjechało ze swoim dwuletnim synem do ówczesnego Belgijskiego Konga. Dotarli do wioski N’dolera, jednak nie uzyskali od wodza pozwolenia na zamieszkanie w niej. Została im wskazana pobliska góra, gdzie zbudowali prymitywne miejsce schronienia. Wódz wioski N’dolera zgodził się, by młody chłopiec sprzedawał misjonarzom warzywa, owoce i jaja dwa razy w tygodniu. Svei Flood udało się doprowadzić chłopca do wiary w Chrystusa. Wkrótce małżeństwu misjonarzy urodziła się córka, którą nazwali Ain. Jednak wyczerpujący poród i malaria doprowadziły Sveę Flood do śmierci. Pozostawiła ledwie kilkunastodniowe niemowlę i niewiele starszego syna. Cała ta sytuacja mocno wpłynęła na męża Svei – Davida. Pochował swoją 27-letnią żonę, a następnie zabrał swoje dzieci, by wrócić do Szwecji. Nie chciał już dłużej być misjonarzem i służyć Bogu. Stracił swoją wiarę, zdecydował, że już nigdy więcej nie wejdzie do kościoła. Z powodu wycieńczenia nowonarodzonej córki nie mógł jej zabrać na statek, lecz zostawił ją pod opieką innego małżeństwa ze Szwecji – Ericksonów – w Belgijskim Kongo. Ericksonowie mieli zadbać o zdrowie Ain i dostarczyć ją później jej ojcu do Szwecji. Jednak zostali dotknięci chorobą i zmarli w ciągu kilku dni. Dziecko trafiło pod opiekę amerykańskich misjonarzy, którzy zmienili imię dziewczynki na Aggie i wyjechali z nią do USA. Aggie dorastała w Południowej Dakocie, ukończyła North Central Bible Collage w Minneapolis, gdzie poznała przyszłego męża – Deweya Hursta. Pewnego dnia Aggie znalazła w swojej skrzynce pocztowej broszurkę jednego ze szwedzkich kościołów zielonoświątkowych. Jej wzrok zatrzymał się na zdjęciu z białym krzyżem tkwiącym we wzgórzu w jakiejś egzotycznej scenerii. Na krzyżu można było dostrzec słowa – Svea Flood. 

Jeśli zaciekawiła Cię historia Aggie i chcesz poznać jej dalszy ciąg posłuchaj fragmentu nagrania z linku (około 30 minut): AGGIE

sobota, 14 listopada 2020

WSKRZESZENIE CÓRKI JAIRA

Historie zapisane na kartach czterech Ewangelii (Mateusza, Marka, Łukasza i Jana) były i są inspiracją dla twórców od setek lat. Żyjący na przełomie XIX i XX wieku rosyjski malarz Wasilij Dmitrijewicz Polenow namalował obraz nawiązujący od ewangelicznej opowieści wskrzeszenia córki Jaira. 

Tę historię możemy odczytać, między innymi, na kartach Ewangelii Marka (Mk 5,21-43). Wspomniany obraz Polenowa ilustruje finał tej opowieści. Dziewczynka powróciła do życia, by pozostawać źródłem radości dla swoich rodziców. 

Ta radość, w przypadku Jaira i jego żony, była jednak poprzedzona doświadczeniem smutku połączonego z niepewnością jutra. Choroba dziewczynki była poważna i śmiertelna. Kiedy Jair przyszedł do Jezusa prosić Go o pomoc wypowiedział – naznaczone bólem – słowa: „Moja córeczka kona”. Źródło jego radości zanikało… Świadomość utraty jedynego dziecka, które dopiero wkraczało w swój nastoletni wiek, była trudnym do udźwignięcia ciężarem. Być może, kiedy Jair wypowiadał słowa: „Moja córeczka kona”, jego twarz była zalana gorzkimi łzami. Z serca przepełnionego rozpaczą rozlegało się, skierowane do Jezusa, wołanie: „Przyjdź!”. „Uratuj ją!”. „Spraw, by żyła!”. Jair wyrażał nie tylko swój ból, ale też nadzieję. Nadzieję, że jest Ktoś kto może pomóc. Ktoś, kto może wkroczyć do ogarniętego żałobą domu i zamienić go w dom wesela. Jak dotąd słyszał same pozytywne wieści na temat publicznej służby Jezusa. Prawdopodobnie dotarły do niego informacje o licznych uzdrowieniach dokonywanych przez Jezusa – zarówno w synagogach, w domach, jak i na otwartej przestrzeni. Zatem była nadzieja również dla Jaira! Pan Jezus przychylił się to prośby i udał się za przełożonym synagogi, który pośpiesznie prowadził Mistrza do swojego domu. W głowie Jaira mogły kołatać się niespokojne myśli: „Czy zdążymy?”. Niepodziewanie, podczas drogi do domu, przyszedł ostateczny cios. Autor Ewangelii zanotował: „przybyli ludzie do przełożonego synagogi. Twoja córka umarła – donieśli – dlaczego trudzisz Nauczyciela?”. To już koniec. Ostatnia iskierka nadziei zgasła... Zanim jednak Jair odszedł, przygnieciony brzemieniem smutku, usłyszał z ust Jezusa słowa: „Nie bój się, tylko wierz!”. Wierzyć? W co? Przecież nie słyszał, by w publicznej służbie Nauczyciela z Nazaretu dokonywały się wskrzeszenia z martwych. Wierzyć… Tak… Jasne… Teraz, jak się zdaje, szedł do domu jedynie po to, by po raz ostatni popatrzeć na zmarłą córeczkę, którą tak bardzo kochał… Kiedy dotarli do domu dał się słyszeć „płacz i głośne zawodzenie”. I wtedy usłyszał słowa Jezusa. Jakże dziwne w tej beznadziejnej sytuacji: „Dziecko nie umarło, tylko śpi”. Reakcja otoczenia była nie trudna do przewidzenia. W Ewangelii czytamy: „Zaczęli się naśmiewać z Niego”. Ta szalejąca emocjonalna burza, jaka rozgrywała się w sercu Jaira, miała się wkrótce uciszyć. Pan Jezus był z Jairem w jego bólu. On był też ponad Jego zwątpieniem, ponad drwiną ze strony otaczających Go żałobników, ponad chorobą i śmiercią dziewczynki. Marek, autor Ewangelii, zapisał co Jezus uczynił i powiedział. Prosty gest i dwa słowa, które zmieniły wszystko: „Ujął dziewczynkę za rękę i powiedział: «Talita kum!». To znaczy: Dziewczynko, mówię ci, wstań!”. Na oczach zaskoczonych uczniów – Piotra, Jakuba oraz Jana – w obecności zrozpaczonych rodziców dokonał się cud. Dziewczynka wstała, a „oni niemal osłupieli w ogromnym zachwycie”. 

To niezwykła opowieść. Poruszająca. Jednak historie zapisane na kartach Ewangelii i, po wielokroć, stanowiące inspirację dla artystów nie są jedynie do odczytywania ich na tle odległych czasów – sprzed blisko dwóch tysięcy lat. Ta opowieść ma na celu zbliżać nas do Tego, który, podobnie jak w życiu Jaira, pozostaje obecny pośród naszego bólu. Wkracza w rzeczywistość rozpaczy i beznadziei, by wnieść nadzieję. 

On jest ponad naszym zwątpieniem. 

On jest ponad naszą niewiarą. 

On jest ponad chorobą. 

On jest ponad śmiercią. 

Do Niego należy ostatnie słowo.

środa, 11 listopada 2020

INSPIRUJĄCY FILM

18 lutego 1952 roku czteroosobowa załoga małej łodzi Straży Wybrzeża Stanów Zjednoczonych przeprowadziła akcję ratunkową u wybrzeży Nowej Anglii. Szalejący sztorm był przyczyną przełamania się na dwie części tankowca SS Pendleton. Rufowa część Pendletona zachowała zasilanie, jednak załoga miała ograniczone możliwości by sterować jednostką. I właśnie do tej grupy uwięzionych marynarzy została wysłana na pomoc łódź ratunkowa, którą dowodził kpt. Bernard Webber. W bazie Straży Wybrzeża znajdowało się wtedy kilkunastu ratowników, ale większość odmówiła wypłynięcia, uznając, że niewielka łódź ratunkowa nie przetrwa w warunkach ogromnych – dwudziestometrowych – fal i huraganowego wiatru. Po drodze czteroosobowa ekipa ratowników straciła kompas, a sama łódź – miotana falami – została uszkodzona. Wypełniona, ponad stan, uratowanymi ludźmi motorówka musiała przetransportować rozbitków na ląd. Ale jak to zrobić w niesprzyjających nocnych warunkach zimowych, kiedy nie ma kompasu? 

O tych wydarzeniach opowiada film „The Finest Hours” (polski tytuł: „Czas próby”), z 2016 roku. Obok ratownika Berniego Webbera centralną postacią w filmie jest Ray Sybert – inżynier na SS Pendleton, który podejmuje działania zmierzające do ocalenia dryfującej części statku i pozostałych przy życiu marynarzy. 

To właśnie ci dwaj mężczyźni zostali postawieni na scenie historii, by odegrać pierwszoplanową rolę pośród dramatycznych wydarzeń w lutym 1952 roku. Żaden z nich nie miał pewności czy uda się przeżyć i każdy z nich, w obliczu zagrożenia życia oraz presji otoczenia, musiał podejmować trudne decyzje. W warunkach oceanicznego żywiołu, w okolicznościach pozbawionych choćby najmniejszego poczucia komfortu, wzięli na swoje barki odpowiedzialność za życie towarzyszy. Z czasem swoim pokornym przywództwem zyskali uznanie i szacunek. Ich postawa zainspirowała pozostałych do wiary w ocalenie „wbrew wszelkiej nadziei”. 

Polecam do obejrzenia!

poniedziałek, 9 listopada 2020

COVID-19

Z rożnych stron, od bliższych i dalszych znajomych, docierają do mnie wieści o poważnych przypadkach zachorowania, którego przyczyną jest Covid-19. Nie mam odpowiedzi na tę i wiele innych chorób, ale zwykle na takie sytuacje reaguję modlitwą. Moje wołanie kieruję do Boga, którego poznaję na kartach Biblii. Boga, który nie jest jakimś bliżej nieokreślonym transcendentnym bytem, ale jest Tym, który ZNA i ROZUMIE ludzką słabość. Także rzeczywistość naznaczoną cierpieniem i chorobą. Bóg, który stworzył wszechświat zniżył się, by narodzić się jako człowiek. 

W Jezusie Chrystusie – Tym, o którym piszą autorzy nowotestamentowi – rozpoznać możemy BOGA i CZŁOWIEKA. Zarówno Jego bóstwo, jak i człowieczeństwo nie budzą wątpliwości, przynajmniej dla autorów Nowego Testamentu. Ewangelie ukazują Jezusa z Nazaretu, który doświadcza głodu, smutku, fizycznego wyczerpania, strachu, pokus oraz niewyobrażalnego fizycznego bólu i udręki duszy, gdy konał na krzyżu. To człowieczeństwo Jezusa, połączone z Jego boską wszechmocą i wszechwiedzą dają mi fundament, by z ufnością komunikować do Niego, także w sprawach dotyczących – mojej i bliskich mi osób – codzienności. Szczególnie tej trudnej, bolesnej i przepełnionej cierpieniem. On ZNA i ROZUMIE ludzką perspektywę. Jak pisze James I. Parker: „Ludzkie doświadczenie Chrystusa miało miejsce, by zagwarantować nam, że w każdym momencie potrzeby i ucisku, w naszej więzi i drodze z Bogiem, możemy udać się do Niego, przekonani, że w pewnym sensie On był tam przed nami, a zatem jest POMOCNIKIEM, którego potrzebujemy” (wyróżnienie moje). Służbą Kościoła jest niesienie nadziei, którą jest Chrystus – Pan chwały. W tej służbie niesienia nadziei fundamentem pozostaje prawda o przebaczeniu grzechów i uwolnieniu od wiecznej kary – piekła i śmierci. Ale jest w niej też miejsce na uzdrowienie i wyzwolenie z pęt chorób. 

W nowotestamentowym opisie duchowego przebudzenia, jakie miało miejsce w Efezie podczas wizyty w mieście Pawła z Tarsu i jego zespołu misyjnego, czytamy takie słowa: „Bóg też przez ręce Pawła w niezwykły sposób okazywał swoją moc. Było nawet tak, że wkładano na chorych chustki lub przepaski, które dotknęły jego ciała. To wystarczyło, aby USTĘPOWAŁY CHOROBY, a złe duchy wychodziły” (wyróżnienie moje). To oczekiwanie i ufność/ wiara w Boże uzdrowienie ciała wciąż pozostaje częścią służby Kościoła. 

Przez wszystkie wieki i pokolenia, w całej historii Kościoła, możemy znaleźć przykłady Bożej ingerencji, której skutkiem jest wolność od choroby. Pełnia uzdrowienia nastąpi, gdy nastanie rzeczywistość „nowej ziemi i nowego nieba”. Jednak w tym wieku Bóg wciąż odpowiada na modlitwę swojego ludu, podobną tej, jaką zanosił jerozolimski Kościół: „Panie, pozwól Twoim sługom głosić Twe Słowo z przekonaniem i odwagą, gdy Ty ze swej strony wyciągasz rękę, aby LECZYĆ oraz dokonywać ZNAKÓW I CUDÓW przez imię świętego Sługi Twego, Jezusa”. On zapanował nad grzechem, Diabłem i chorobą. Zostało zapowiedziane, że „w Jego Imieniu będą miały nadzieję narody”. To zapewnienie o NADZIEI pojawia się na kartach Ewangelii Mateusza (Mt 12,21), a zaraz za tymi słowami czytamy taką historię: „Wtedy przyprowadzono do niego opętanego, ślepego oraz niemego; więc go uzdrowił tak, że ów ślepy i niemy, mówił i widział. Zatem zdumiały się wszystkie tłumy, i mówili: Czyż nie ten jest owym synem Dawida?”. Obyśmy mogli wyrażać, w naszym pokoleniu, zdumienie nad niezwykłością dzieł Boga!

JAKA JEST RÓŻNICA?

Wielokrotnie słyszałem pytanie o różnicę pomiędzy Kościołem katolickim a Kościołami wywodzącymi się z tradycji reformacyjnej (protestanckiej). Najczęściej to pytanie rozbrzmiewa w takie formie: „Czym się różni twoja wiara od NASZEJ?”. Stwierdzenie „NASZA wiara” oczywiście kryje w sobie, powszechny w Polsce, rzymski katolicyzm. Otóż różnic jest sporo. Są też elementy wspólne. Chciałbym zwrócić uwagą na jedną różnicę. 

Wyobraźmy sobie Mszę katolicką ze szczególnym uwzględnieniem liturgii eucharystycznej. Wyobraźmy sobie, że podczas przygotowania darów ofiarnych celebrans kładzie na ołtarzu naczynia i przedmioty liturgiczne, a następnie zaprasza jedną osobę (na przykład Pana Marka – pracownika w sklepie ze sprzętem RTV-AGD), która jako praktykujący parafianin jest obecna w kościele, aby przyniosła z tabernakulum chleb i wino (możliwe?). Następnie ksiądz katolicki prosi kolejną osobę (na przykład Panią Martę – praktykującą parafiankę i kasjerkę z Biedronki) do przeprowadzenia obrzędu zwanego lavabo (katolicy na pewno wiedzą w czym rzecz). I to właśnie Pani Marcie ksiądz obmywa ręce i podaje specjalny lniany ręczniczek. MOŻLIWE? Potem, Pani Kasia wzywa wiernych do modlitwy nad darami – chlebem i winem. MOŻLIWE? Następnie Pani Kasia i Pan Marek prowadzą modlitwę eucharystyczną w trakcie której, wedle teologii katolickiej, dokonuje się konsekracja wina i chleba i dochodzi do przeistoczenia pokarmów w Ciało oraz Krew Jezusa Chrystusa, czyli ma miejsce transsubstancjacja. MOŻLIWE? Wreszcie Pani Kasia i Pan Marek udzielają wszystkim zgromadzonym komunii świętej. Możliwe? Otóż, NIEMOŻLIWE. Dlaczego? Jedną z różnic pomiędzy katolicyzmem a protestantyzmem jest – wyraźny w katolicyzmie – podział na świeckich i duchownych (laikat i kler). Ci drudzy nie mogą podejmować się niektórych czynności w ramach Mszy świętej. 

W katolicyzmie jest obecny podział na mogących sprawować liturgię eucharystyczną i tych, którzy pozostają jedynie w łączności z celebransem, ale nie mają możliwości prowadzenia liturgii eucharystycznej NA RÓWNI z duchownymi. W Kościołach tradycji protestanckiej, szczególnie ewangelikalnej, WSZYSCY mają możliwość prowadzenia i przewodniczenia poszczególnym elementom nabożeństwa. Dzieje się tak w oparciu o przekonanie, że Nowy Testament nie uczy o Kościele składającym się z dwóch różnych grup: kleru i laikatu. Nie ma, w tradycji Kościołów ewangelicznych, takiej modlitwy, która nie mogłaby wyjść z ust tzw. „zwykłego” członka Kościoła (parafianina). W tradycji ewangelikalnej, zarówno Pani Kasia, Pan Marek, jak i pastor po seminarium (lub bez formalnego wykształcenia) mogą sprawować liturgię – łącznie z, nieco inaczej pojmowaną niż w katolicyzmie, eucharystią. Ot, jedna z różnic. Nie najważniejsza, ale najczęściej różnice teologiczne moich rozmówców mniej interesują.

czwartek, 5 listopada 2020

PAPIEŻ, CZYLI PYTANIA O RÓŻNICE POMIĘDZY KATOLICYZMEM A PROTESTANTYZMEM

Marcin Luter pali bullę papieską, Wittenberga, 1520 r.
Czasami (jakby coraz rzadziej, ale jednak) zdarza się, że ktoś zapyta: „A JAKA JEST RÓŻNICA pomiędzy naszą wiarą (ta „nasza wiara”, to oczywiście katolicyzm), a twoją?”. Nie da się ukryć, że owa „nasza wiara” w wielu miejscach pozostaje czymś innym niż chrześcijaństwo wywodzące się z protestanckiej reformacji. Jedną z różnic pozostaje sprawa papiestwa. 

Protestancka reformacja XVI wieku przyniosła bardzo krytyczne spojrzenie na instytucję papiestwa i roszczenia papieża (biskupa Rzymu) do bycia głową Kościoła. Reformatorzy, również polscy, postrzegali średniowieczną instytucję papiestwa jako źródło zła. Nadużycia władzy papieskiej były przedmiotem dysput i ostrych polemik. 

Postulaty reformy Kościoła głosił też, żyjący dwa wieki wcześniej, Jan Wiklif (ok. 1329-1384). W tekście prof. Pawła Krasa z Instytutu Historii PAN „Reformatio Ecclesiae w Nauczaniu Jana Wiklifa i Jana Husa” czytamy: „W nauczaniu Wiklifa o Kościele jako wspólnocie przeznaczonych Chrystus jest jego głową, a istnienie jakiegokolwiek ziemskiego następcy jest zbędne. Równocześnie Wiklif podważał papieską supremację biskupów Rzymu w Kościele, która opierała się na prymacie św. Piotra w kolegium apostolskim i władzy kluczy przekazanych mu przez Chrystusa. W jego ocenie Piotr nie został obdarowany większą władzą niż inni apostołowie, a przekazana mu władza nie odnosiła się w jakiś szczególny sposób oni do niego, ani do biskupów Rzymu. Nic też nie wskazuje, aby sprawował swoją władzę nad innymi apostołami Chrystusa i nadzorował ich posługę. Dla Wiklifa godność papieży nie budziłaby zastrzeżeń, gdyby biskupi Rzymu naśladowali św. Piotra w jego pokorze i ubóstwie, a zarazem nie rościli sobie pretensji do władzy nad całym Kościołem”. Zdaniem Wilkifa „Żaden papież nie mógł głosić czegoś, co było niezgodne z literą Pisma Świętego, które miało charakter niepodważalny i samowystarczalny. Jeżeli papież czynił inaczej, to stawał się antychrystem”. 

Stanowisko protestanckie różni się od katolickiego w wielu aspektach, w tym w kwestii papiestwa. Jako protestantowi obcy mi jest, obecny w Kościele rzymskim, przepych szat liturgicznych, ołtarzy, świętych obrazów, kadzielnic, tronów, baldachimów… Obecność papieża w przestrzeni publicznej nie powoduje u mnie jakiegoś szczególnego zachwytu i obca mi jest, kreowana często wokół jego osoby, atmosfera wzniosłości i nadzwyczajności. Papież pozostaje w moich oczach takim samym człowiekiem jak każdy inny. Jeśli powie coś mądrego, warto się nad tym zastanowić, a jeśli głosi coś, czego nie dostrzegam w nauce apostolskiej Nowego Testamentu, to nie przywiązuję wagi do jego słów. Autorytetem, w sprawach wiary, pozostaje niezmienne i ponadczasowe Słowo Boże. W pełni wystarczającą, kompletną normą i ostatecznym autorytetem dla wiary chrześcijańskiej pozostaje Pismo Święte, a nie nauczanie papieży, które – jak dowodzi historia – było omylne.

KUPUJ U MNIE! CZYLI KILKA REFLEKCJI NAD LISTEM DO KOŚCIOŁA W LAODYCEI

Czasami kontrast pomiędzy tym jak sami myślimy o sobie i zdaniem Boga na nasz temat bywa boleśnie DUŻY. Laodycejscy chrześcijanie mieli o sobie nad wyraz dobrą opinię: „Jestem bogaty, wzbogaciłem się, niczego nie potrzebuję!”. Trudno jednoznacznie wskazać co determinowało tę opinię. Może ich myślenie zostało ukształtowane realiami życia w mieście? Wszak Laodycea – ważny ośrodek finansowy starożytności – słynęła ze swoich bogactw. Gdzie można było znaleźć wyroby odzieżowe wysokiej jakości? Oczywiście w Laodycei. Wielką sławę miastu przynosiła szkoła medyczna wyspecjalizowana w leczeniu chorób oczu, reprezentowana przez Zeukisa i Aleksandra Philalethesa. Gdy, jak pisał Tacyt, to „najwspanialsze miasto Azji” zostało zniszczone wskutek trzęsienia ziemi dźwignęło się z ruin własnymi środkami – bez pomocy z zewnątrz. Czy któreś z miast Azji mogło równać się w splendorze, sławie, bogactwie, prestiżu i zasobach z Laodyceą? 

Może podobne myślenie, w sprawach religii, przejawiali chrześcijanie z tego miasta? Jakże boleśnie, w tym kontekście, wybrzmiewają słowa Pana Jezusa: „Nie wiesz jednak, że jesteś NĘDZNY, GODNY POŻAŁOWANIA, BIEDNY, ŚLEPY i NAGI” (Ap 3,17). Może właśnie trzeba usłyszeć bolesne słowa, by otrząsnąć się ze złudzeń i wydumanej opinii na swój temat? Pan Jezus jednak nie pozostawił Kościoła w Laodycei tylko z tą surową i jednoznaczną oceną. Jego celem nie jest jedynie napiętnowanie i uwypuklenie problemu. On wskazał też drogę wyjścia z tego zadufania i nieuzasadnionego poczucia wyższości obecnych wśród laodycejczyków. Jego rada brzmi prosto: „Kup U MNIE złota oczyszczonego w ogniu, aby się WZBOGACIĆ i białe szaty, aby się UBRAĆ i nie musieć się wstydzić swojej nagości, oraz balsam do namaszczenia twych oczu, aby PRZEJRZEĆ”. To tak jakby komunikował: „Chcesz się chlubić bogactwem? Pokażę ci drogę do prawdziwego skarbu. Pragniesz wyglądać okazale przed innymi? Pomogę ci przywdziać najpiękniejsze szaty. Chcesz zadbać o swój wzrok? Pomogę ci widzieć to, co naprawdę istotne”. 

Po pierwsze: „KUPUJ U MNIE!” – uczyń w swoim życiu miejsce na więź i bliskość ze Mną. Wszystko co czyni nasze życie prawdziwie cennym i wartościowym, teraz i w wieczności, zawiera się w relacji z NIM. On – Pan Bóg – pozostaje w posiadaniu wszystkiego co może uczynić nasze życie pełnym w każdym wymiarze. Pan Bóg, w relacji z Nim, udziela tego co sam ceni. On chce zadbać o OBFITOŚĆ WIARY, którą autorzy nowotestamentowi nazywają czymś cenniejszym od „złota w ogniu oczyszczonego”. Wiara pozwala cieszyć się nieograniczonymi przywilejami w Bożych oczach. Prawdziwie bogaci są ci, którzy kroczą ścieżkami wiary na wzór Abla, Henocha, Noego, Abrahama, Sary, Izaaka, Jakuba, Józefa, Mojżesza… Jego dbałość dotyczy sprawiedliwości, która nie jest efektem naszych starań, ale nakładana jest na nas dzięki ufności pokładanej w Chrystusie – w dziele Jego śmierci i zmartwychwstania. „Białe szaty”, to zaszczytne okrycie przysługujące uczniom Chrystusa. Nie ma bardziej godnego ubioru niż właśnie SZATA SPRAWIEDLIWOŚCI Chrystusa nałożona na grzesznika wołającego o ratunek i pomoc. I wreszcie DUCHOWY WZROK. Oczy, które są w stanie widzieć „cel i nagrodę w górze, do której zostaliśmy wezwani przez Boga” (Flp 3,14). Potrzebujemy wzroku, który ogarnia „długość, szerokość, wysokość i głębokość Bożej miłości”. 

To wezwanie do relacji z Nim wybrzmiewa w Liście do Kościoła w Laodycei w słowach: „Oto stoję przed drzwiami i pukam. Jeśli ktoś usłyszy Mój głos i otworzy Mi drzwi, wejdę do niego i spożyjemy wieczerzę. Ja z nim, a on ze Mną” (Ap 3,20). Obym mógł usłyszeć Jego pukanie.