środa, 28 lutego 2018

CZY NAPRAWDĘ?

Kiedy Sara usłyszała zapowiedź daną Abrahamowi przez Boga: „O tej porze za rok znów wrócę do ciebie, twoja zaś żona, Sara, będzie miała wtedy syna” zareagowała śmiechem, a w jej głowie zaświtała myśl: „Czy naprawdę będę mogła rodzić, gdy już się zestarzałam?”. 

Jej zwątpienie było oparte na analizie rzeczywistości. Fakty nie kłamały: Abraham miał już prawie sto lat, ona była dziewięćdziesięcioletnią i przekwitłą kobietą. Nie da się oszukać biologii ciała. Menopauza była zresztą tylko przypieczętowaniem jej bezpłodności. Sara położyła na wadze swoje niedowierzanie poparte racjonalnymi argumentami. Odważnik z napisem: „Czy naprawdę?” zaciążył na szalce i zdawał się wołać: „Już wszystko rozstrzygnięte. Koniec. Nic nie da się zrobić”.

Ale to nie był koniec. Na przeciwległej szalce Pan Bóg położył swój odważnik: „Czy jest coś, co byłoby niemożliwe dla Pana?”. Ciężar jakościowy prawdy o wszechmocy Boga stał się argumentem nie do zbicia. Zwątpienie i niepewność Sary musiały uznać wyższość prawdy, że „Dla Boga nie ma nic niemożliwego”. On nie przejmuje się racjonalnymi dowodami i argumentami. W całej historii Jego obecność i wszechmoc przemawiała głośniej i dobitniej niż niewiara człowieka. Sara poddała się sile argumentu, że „Bóg jest Wszechmogący – El Szaddaj”.

Kiedy na szali twojej wagi kładziesz, przed Bogiem, całą listę uzasadnień, że On czegoś nie może zrobić, wiedz, że On dysponuje ciężarkiem o nazwie: „Jam jest Bóg Wszechmogący”. Kiedy uczniowie Jezusa stanęli wobec potrzeb kilkutysięcznego, wygłodniałego, tłumu ludzi z pięcioma chlebami i dwiema rybami, w ich głowach rozbrzmiewała pieśń zwątpienia: „Nie mamy nic… tylko pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?”. Podobnie jak w życiu Sary, tak i w tej sytuacji zwyciężyła siła Bożych argumentów. On okazał swoją moc. Objawił się jako El Szaddaj – Bóg Wszechmogący. Tłumy nasyciły swój głód: „Jedli wszyscy do syta, a z tego co pozostało, zebrano dwanaście pełnych koszy ułomków”. Jak liczne były to tłumy? Ewangelie podają, że „było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci”.

Kiedy w moim sercu powstaje zwątpienie i niewiara, chcę przypominać sobie o Jego dziełach. Chcę pamiętać, że nawet w obliczu mojej niewiary „On wiary dochowuje”. Przypominam sobie Jego dzieła, których dokonał, w historii ludzi Starego i Nowego Testamentu i przyglądam się jak jego odważnik z przesłaniem: „Ja Jestem Bóg Wszechmogący” przechyla szalki wagi i odbiera mi argumenty, aby trwać w zwątpieniu i pytać „Czy naprawdę?”.

„Przypomnę sobie lepiej dzieła PANA. Tak! Wspomnę Twoje dawne cuda. Zagłębiłem się więc we wszystko, czego dokonałeś, I zacząłem rozważać Twoje czyny. Boże, wszystko, co robisz, jest święte! Który bóg jest tak wielki jak nasz Bóg? Jesteś Bogiem, który czyni cuda! Całym ludom dałeś poznać swoją moc. Silnym ramieniem odkupiłeś swój lud — Synów Jakuba i Józefa. Sela. Zobaczyły Cię wody, o Boże, Zobaczyły – i wzniosły swe fale! Tak, uniosły się głębie! Spłynęły wodą obłoki, Chmury wydały głos. Tak! Posypały się Twoje strzały! Głos Twego grzmotu słychać w zawierusze, Błyskawice rozświetliły świat, Ziemia zatrzęsła się i zadrżała. Twoja droga wiedzie przez morze, Twoja ścieżka przez wielkie wody, A Twoje ślady — nierozpoznane. Prowadź nadal swój lud niczym stado, Jak dawniej ręką Mojżesza i Aarona”.

OCZEKIWANIE

W Księdze Rodzaju znajdują się dwa, następujące po sobie, wersety opisujące wydarzenia z życia Abrama (późniejszego Abrahama): „Abram miał lat osiemdziesiąt sześć, gdy mu Hagar urodziła Izmaela. A gdy Abram miał dziewięćdziesiąt dziewięć lat, ukazał mu się Pan i rzekł do niego…”. Od narodzin Ismaela do chwili, kiedy Pan ukazuje się Abramowi i komunikuje: „chcę zawrzeć moje przymierze pomiędzy Mną a tobą…” upływa trzynaście lat. 

Autor biblijny nie przekazuje informacji jak układało się życie Abrama w tym czasie. Czy było to trzynaście lat zupełnego milczenia Boga? Jak Abram w tym czasie układał swoją relację z JHWH? Czy, wzorem lat minionych, „budował ołtarze dla Pana”, aby czynić w swoim życiu miejsce dla Jego obecności? Czy poddał się temu, co nazywamy „prozą życia” i pozwolił, aby Boże obietnice pokryły się warstwą kurzu? Nie wiemy nic o tych trzynastu latach w życiu Abrama. Czytamy jedynie, że gdy miał dziewięćdziesiąt dziewięć lat Pan przyszedł, aby odnowić z nim swoje przymierze i potwierdzić niezmienność obietnicy: „żona twoja, Sara, urodzi ci syna, któremu dasz imię Izaak”.

Szesnasty rozdział Księgi Rodzaju jest zapisem słów, które Pan Bóg wypowiada do Abrahama. Kulminacyjnym momentem jest obietnica syna, który ma narodzić się z Sary. Tak reakcję Abrahama, na te słowa o potomku, oddaje tekst biblijny: „upadłszy na twarz, roześmiał się…”. Następnie czytamy o wątpliwościach, które targały umysłem Abrahama: „Czyż człowiekowi stuletniemu może urodzić się syn?”.

Te trzynaście lat, jakie upłynęły od narodzin Ismaela do ukazania się Boga, prawie stuletniemu, Abrahamowi, stanowiły próbę dla wiary i zaufania w Boży plan. Marzenia Abrahama musiały zostać skonfrontowane z rzeczywistością upływającego czasu. Z każdym upływającym miesiącem i rokiem Abraham zdawał się być coraz dalej od obietnicy „posiadania potomstwa licznego jak pył ziemi”. Wspaniałość Bożych obietnic wydawała się być czymś odległym i niemożliwym do zrealizowania. A przecież miało być tak cudownie… Wszak to Pan Bóg powiedział do Abrahama: „Spójrz na niebo i policz gwiazdy, jeśli zdołasz to uczynić. Tak liczne będzie twoje potomstwo”. Tymczasem mijały dni, tygodnie, miesiące i lata… 

Serce Abrahama mogło być siedliskiem wielu pytań. Boże, czy Ty jeszcze o mnie pamiętasz? Chyba już minął ten czas właściwy dla wypełnienia się Twojego słowa w moim życiu… Już za późno: „Czy stuletniemu człowiekowi może urodzić się syn?”. Spóźniłeś się, Panie Boże. Wygląda na to, że musisz znaleźć sobie kogoś innego, aby zrealizować plan udzielenia „błogosławieństwa wszystkim narodom ziemi”. To wszystko wydawało się takie piękne jeszcze kilkanaście lat temu… Teraz już nie ma szans na powodzenie dla Twoich planów.

Pan Bóg się jednak nie pomylił! Upływające lata, które w oczach Abrahama oddalały go od wypełnienia się Bożej obietnicy, nie zmieniły Bożych planów. Bóg nie zapomniał i nie cofnął danego przyrzeczenia. Oddalił jedynie czas jego realizacji i pozwolił na zaistnienie kilkunastoletniego okresu, kiedy rzeczywistość zdawała się krzyczeć do Abrahama i Sary: „Już za późno!”. Ten krzyk potężniał, wraz z upływającymi latami…

W świecie, gdzie wszystko ma się dziać szybko, natychmiast i już, upływający czas i przedłużające się oczekiwanie na realizację naszych planów jest nieznośnym elementem egzystencji. Nie lubimy czekać. Wgląda jednak na to, że cierpliwe czekanie jest wpisane w harmonogram Bożego działania w naszym życiu. Nasze serca łatwo poruszyć wielką wizją i obrazem błogosławieństwa, którego ogrom często przekracza możliwość percepcji naszego umysłu. Znacznie trudniej jest nam zaakceptować fakt, że na wypełnienie się Bożych obietnic przyjdzie nam czekać. Długo czekać. Czasami Boża obietnica zawiera jasno ustaloną klauzulę czasu, jaki musi upłynąć, aby nastąpiło jej wypełnienie. Często jednak nie wiemy dokładnie jak długo przyjdzie nam wypatrywać, aby ujrzeć wypełnienie się słów Tego, którego „dobrodziejstwa (dary) i powołanie są nieodwołalne”.

W czasie oczekiwania na wypełnienie się Bożych obietnic warto przypomnieć sobie słowa, którymi Pan przemówił do Habakuka: „Na moich czatach stać będę, udam się na miejsce czuwania, śledząc pilnie, by poznać, co On powie do mnie (…) I odpowiedział Pan tymi słowami: Zapisz widzenie, na tablicach wyryj, by można było łatwo je odczytać. Jest to widzenie na czas oznaczony, lecz wypełnienie jego niechybnie nastąpi; a jeśli się opóźnia, ty go oczekuj, bo w krótkim czasie przyjdzie niezawodnie”.

Oczekuj.
Ufaj.
Nie wątp.
Bóg jest wierny.
Jego Słowo jest pewne. 

czwartek, 22 lutego 2018

O SALAMINIE, EPIFANIUSZU I JEDNOŚCI KOŚCIOŁA

Salamina to starożytne miasto portowe na Cyprze, znane chociażby z tekstu Dziejów Apostolskich jako miejsce na trasie pierwszej wyprawy misyjnej Pawła (wraz z Barnabą i Janem Markiem). To w Salaminie apostołowie mieli „przeprawę” z, należącym do otoczenia prokonsula rzymskiego Sergiusza Pawła, magiem Bar-Jezusem. Nie postąpili z nim bynajmniej „dyplomatycznie”. W obliczu jego zwodniczej działalności, mającej negatywny wpływ na słuchającego Ewangelii rzymskiego urzędnika, Paweł zadeklarował: „Podstępny oszuście! Potomku diabła! Nieprzyjacielu wszelkiej sprawiedliwości! Kiedy przestaniesz wreszcie wykrzywiać proste drogi Pana? Właśnie teraz dotknie cię ręka Pańska i stracisz wzrok. Przez pewien czas nie będziesz widział słońca”. Będący świadkiem wypełnienia się tych słów prokonsul uwierzył i, jak zapisał Łukasz, „Był pełen podziwu dla nauki Pańskiej”.

W IV wieku Salaminę nawiedziło trzęsienie ziemi, które zrujnowało miasto. Odbudowę zawdzięcza Konstantynowi Wielkiemu (był cesarzem rzymskim od 306 roku) i zyskało nazwę Konstancja. Najwyraźniej wpływy Ewangelii, przyniesionej przez Pawła i Barnabę, przetrwały w Salaminie. Na czele tamtejszego Kościoła, w 367 r., stanął, pochodzący z Palestyny, Epifaniusz. Urodził się on we wsi Besanduk w okolicach Eleutheropolis („Miasto Wolności”). W czasach Epifanisza Eleutheropolis było bogatym miastem i ośrodkiem monastycyzmu. Po 34 latach od założenia i kierowania ośrodkiem monastycznym w Eleutheropolis, Epifaniusz objął biskupstwo w na Cyprze. Odtąd będzie znany jako Epifaniusz z Salaminy.

Epifaniusz był płodnym pisarzem. Pierwsze z zachowanych dzieł Epifaniusza (lata 373/374) nosi tytuł „Zakotwiczony” i jest to wykład prawd wiary na temat Trójcy, wcielenia oraz zmartwychwstania. Największym dziełem Epifaniusza jest „Skrzynka” (Panarion). Pochodzi z lat 373/374–377/378 i zawiera szczegółowe omówienie błędnych, względem ortodoksji chrześcijańskiej, nauk rozpowszechnianych przez przeróżnych nauczycieli ówczesnego świata. Dziełem cypryjskiego biskupa jest też „O miarach i wagach” (392 r.), czyli encyklopedia biblijna. Autor poświęcona w niej uwagę księgom i przekładom Pisma Świętego, wspomnianym w Biblii miarom i wagom, a także opisuje topografię Palestyny. Znany jest także jego alegoryczny wykład symboliki kamieni w napierśniku arcykapłana, zatytułowany „O dwunastu kamieniach szlachetnych” (394/395 r.). Epifaniusz pisał także listy oraz traktaty przeciwko czczeniu obrazów.

Epifaniusz swoje dzieło o herezjach wieńczy tekstem o autorytecie i jedności Kościoła rozproszonego po całym świecie. Wydaje mi się, że warto rozważyć jego słowa. Oto one:

Kościół, chociaż jest rozsiany po całym świecie aż po krańce ziemi, otrzymał od apostołów i ich uczniów wiarę w jednego Boga Ojca Wszechmogącego, „który stworzył niebo, ziemię, morza i wszystko, co w nich istnieje” i w jednego Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, który wcielił się dla naszego zbawienia; i w Ducha Świętego, który przez proroków głosił drogi ekonomii zbawienia oraz przybycie, narodzenie z Dziewicy, mękę, powstanie z martwych, cielesne wzięcie do niebios umiłowanego Chrystusa Jezusa naszego Pana, a także Jego przybycie z niebios w chwale Ojca, aby „zrekapitulować wszystkie rzeczy” i wskrzesić wszelkie ciało całej ludzkości, aby wobec Jezusa Chrystusa, naszego Pana, Boga, Zbawcy, Króla, zgodnie z upodobaniem niewidzialnego Ojca, „zgięło się każde kolano istot niebieskich, ziemskich i podziemnych i aby każdy język Go wyznał”; i aby dokonał wobec wszystkich sprawiedliwego sądu, i aby posłał na wieczny ogień „duchy niegodziwości”, aniołów, którzy popełnili grzech i stali się odstępcami, oraz ludzi bezbożnych, niesprawiedliwych, niegodziwych i bluźnierców, lecz aby obdarzył życiem, darował nieśmiertelność i zachował wieczną chwałę dla sprawiedliwych, świętych, którzy przestrzegali Jego przykazań i w Jego miłości wytrwali (niektórzy od początku, niektórzy od nawrócenia).

Skoro Kościół, jak wspomnieliśmy, otrzymał to nauczanie i tę wiarę, chociaż jest rozproszony po całym świecie, jednak troskliwie ich strzeże, jak gdyby mieszkał w jednym domu. I wierzy w nie podobnie, jak gdyby miał jedną duszę i to samo serce, a także głosi, naucza i przekazuje je zgodnie, jak gdyby miał jedne usta. Chociaż języki świata różnią się, jednak siła tradycji jest jedna i ta sama. I nie mają innej wiary ani nie przekazują jej w inny sposób Kościoły założone w Germanii, ani te założone w Hiszpanii, ani te wśród Celtów, ani te na Wschodzie, ani w Egipcie, ani w Libii, ani te założone w środku świata. Lecz jak słońce, stworzenie Boże, jest na całym świecie jedno i to samo, tak samo i światło, głoszenie prawdy, wszędzie świeci i oświeca wszystkich ludzi, którzy chcą „dojść do poznania prawdy”. I ani ten, który w gronie stojących na czele Kościołów wyróżnia się mocą słowa, nie powie nic innego od tych rzeczy („ponieważ nikt nie jest ponad nauczyciela”), ani ten, który jest słaby w mowie, nie pomniejszy tradycji. Ponieważ wiara jest jedna i ta sama, ani ten jej nie powiększył, który wiele może o niej powiedzieć, ani nie pomniejszył ten, który mało.

Źródło cytowanego tekstu: Epifaniusz z Salaminy, „Panarion. Herezje 1–33. Tekst grecki i polski”, Przekład i wstęp: ks. Marek Gilski. Opracowanie tekstu greckiego i komentarz polski: ks. Arkadiusz Baron.

Jeśli kogoś interesuje lektura „Panarionu”, to można zajrzeć tutaj: http://bc.upjp2.edu.pl/Content/3254/Panarion_herezje.pdf

środa, 21 lutego 2018

ANDRZEJ KRZYCKI I ARCYKATOLICKIE MAZOWSZE

„Młody, zdolny sekretarz, perfekcyjnie mówiący i piszący po łacinie, wyborny znawca sztuki, muzyki, poeta, prawnik i co ważniejsze, niezwykle inteligentny i przebiegły, a więc niebezpieczny, dyplomata” tak o Andrzeju Krzyckim (1482-1537) napisał dr Leszek Barszcz w biografii prymasa Polski „Życie Criciusa”. Anrdeas Cricius to pseudonim literacki Krzyckiego.

Studiował pod kierunkiem wybitnych humanistów na uniwersytecie w Bolonii. Po powrocie do Polski (1501) rozpoczął karierę w hierarchii kościelnej. Lista godności Andrzeja Krzyckiego jest bardzo długa: kanonik poznański (1504), kanclerz katedralny (1507), biskup przemyski (1523), biskup płocki (1527), arcybiskup gnieźnieński i prymas Polski (1535).

Prymas Krzycki był przeciwnikiem Reformacji i krytykiem Marcina Lutra, któremu poświęcił ironiczne dzieło pt. „Encomium Lutheri” („Pochwała Lutra”). Jednak, co ciekawe, jak pisze Janusz Tazbir: „w Rzymie nie przeczytano dziełka, a sądząc jedynie po samym tytule, wpisano je w XVII wieku na indeks”. Cóż za niesprawiedliwość dziejowa! Gorliwy obrońca wiary katolickiej znalazł się na indeksie kościelnym.

Jak Andrzej Krzycki walczył z Reformacją?

Zaczęło się w Przemyślu.

Obszar biskupstwa przemyskiego, za sprawą kontaktów z handlowych z „elementem niemieckim”, był miejscem przenikania pism Marcina Lutra. W tekście ks. Romana Nira „Stanowisko biskupa Krzyckiego wobec Luteranizmu” czytamy: „Przede wszystkim przywiązywał ogromną wagę do walki z luteranizmem środkami administracyjnymi, i stąd starał się, aby edykty Zygmunta I przeciw luteranizmowi były wprowadzone w życie w diecezji. Szczególne czynił tu zabiegi koło edyktu królewskiego z 5 września 1523 roku. Edykt nakazywał poszukiwanie książek błędnowierczych w domach prywatnych. W przypadku znalezienia heretyckich książek miano stosować karą spalenia książek. Równocześnie edykt zakazywał drukowania i sprzedawania wszelkich książek bez uprzedniej cenzury i zezwolenia rektora uniwersytetu krakowskiego. Działalność antyluterską w diecezji przemyskiej prowadził Andrzej Krzycki w kilku kierunkach. W zarządzeniach administracyjnych ostro występował przeciwko nawet najmniejszym przejawom luteranizmu. Ogłosił w diecezji edykt, którym chciał zatamować nowatorstwo religijne”.

Potem był Płock.

Ks. Roman Nir pisze: „Tych, którzy jawnie wypowiadali swoje sympatie dla poglądów Lutra lub opuścili diecezję i udali się do Prus, zarządzeniem administracyjnym usunął biskup z zajmowanych beneficjów. Tak było w wypadku kapłana Jana, który rzucił strój kapłański i nauczał błędów luterskich w Mławie, pozbawiony został beneficjum i wezwany przed sąd. Dołożył starań u Zygmunta I, by heretycy w diecezji płockiej zostali pozbawieni posiadłości (…) Na wiosnę 1529 roku odbył biskup Krzycki synod diecezjalny. Zachował się tylko protokół synodu. Protokół zanotował krótko, że biskup zobowiązał kler diecezji do ścigania heretyków”. Skutek działań biskupa był taki, że „diecezja płocka w latach rządów Krzyckiego nie miała licznych wyznawców luteranizmu, a zwłaszcza wśród wybitniejszych osobistości”.

Wyniesienie Krzyckiego na arcybiskupstwo gnieźnieńskie w 1535 roku nie zakończyło jego antyluterskiej działalności.

Wśród rozlicznych dzieł Andrzeja Krzyckiego jest też wiersz „Przykazania dla dobrego luteranina”, w którym rozprawia o „zarazie” luterańskiej.

Ciekawym jest fakt, że biskup Krzycki pozostawał w kontakcie listowym z Filipem Melanchtonem (1497-1560) i zabiegał o jego przyjazd do Polski. Żywił nadzieję, że po opuszczeniu przez Melanchtona Wittenbergi, pojawi się możliwość przejścia tego luterańskiego teologa na katolicyzm. Ks. Roman Nir w tekście „Próba nawrócenia Melanchtona przez biskupa Andrzeja Krzyckiego” pisze: „Do przywódcy reformacji biskup płocki odnosił się z szacunkiem właściwym humaniście. Nie szczędził mu pochwał i komplementów, a na swój dwór zapraszał w nadziei, że w ten sposób pozbawi oponentów Kościoła rzymskiego głównego teoretyka luteranizmu”.

Biskup płocki Andrzej Krzycki to niewątpliwie szczególna i wybitna postać Renesansu. Jego dziedzictwo duchowe, wraz z niechęcią do protestanckiej Reformacji, wciąż jest czymś obecnym na Mazowszu, o którym mówiono: „Arcykatolickie Mazowsze”. Mazowsze, tak w kraju, jak i poza jego granicami, szczyciło się wśród katolików sławą prowincji wolnej od „herezji”. Nuncjusz papieski, Juliusz Ruggieri, pisząc w 1568 roku do Pawła V, tak określił sytuację w Polsce: „powstało wiele nowych i brzydkich herezji, które się następnie na wszystkie prowincje z wyjątkiem Mazowsza rozprzestrzeniły. Mazowsze, Bogu niech będą dzięki, zachowało czystość wiary i można o nim powiedzieć, że jest równie katolickie jak Italia”.

Z Mazowsza pochodzi najbarwniejsza postać polskiej kontrreformacji, urodzony na terenie dzisiejszego Grójca (dawniej Grodźca), ks. Piotr Skarga – jezuita. Zasłynął m.in. jako przeciwnik Konfederacji Warszawskiej, jednego z pierwszych w Europie aktów szerokiej tolerancji religijnej. Janusz Tazbir pisał, że „miota Skarga na ustawę najgorsze wyzwiska, szlachcica zaprowadzającego w swoich dobrach reformację nazywa mianem lwa jadowitego, drapieżcy, psa głodnego”.

Taka to historia mojego Mazowsza…

sobota, 17 lutego 2018

BOŻA OBIETNICA I LUDZKA BEZRADNOŚĆ

W Księdze Rodzaju możemy przeczytać o pewnych wydarzeniach, które zdarzyły się na przestrzeni 100 lat życia Abrama – późniejszego Abrahama. Wciąż powtarzającym się elementem narracji biblijnej są słowa: „Pan (JHWH) powiedział (przemówił) do Abrama…”.

Po raz pierwszy Abram usłyszał przemawiającego JHWH, kiedy był jeszcze w Charanie – miejscowości położonej w żyznym regionie Mezopotamii. Słowa, którymi JHWH przemówił do Abrama zawierały między innymi obietnicę błogosławieństwa – jego zakres był „globalny” i obejmował „wszystkie ludy ziemi”. W całej historii Abrahama słowo „błogosławieństwo” pojawia się bardzo często. Obietnica błogosławieństwa Abrahama splata się z historią ludzi „z każdego plemienia, języka i narodu”. Bóg deklaruje, że „przez niego (Abrahama) otrzymają błogosławieństwo wszystkie narody ziemi”. Niezwykłe.

Paweł, w Liście do Galatów, wyjaśnia sposób wypełnienia się tego niezwykłego błogosławieństwa: „błogosławieństwo Abrahama stało się w Chrystusie Jezusie udziałem narodów…”. Tym błogosławieństwem jest usprawiedliwienie (uniewinnienie) przed Bogiem dzięki wierze i usynowienie przez Boga. To „przybrane synostwo” potwierdzane jest obecnością Ducha Świętego, który zaświadcza, że należymy do Boga: „A ponieważ jesteście synami, Bóg wysłał do naszych serc Ducha swego Syna, który woła: ‘Abba, Ojcze!’”.

Bezsilność człowieka i moc obietnicy

Abraham, podobnie jak jego żona Sara, byli bezsilni wobec zapowiedzi posiadania potomstwa. Wszelkie okoliczności zdawały się krzyczeć do Abrahama: „Nic z tego nie będzie!”. Bóg zapowiedział Abrahamowi, że jego potomstwo będzie liczne jak „proch ziemi”, tymczasem rzeczywistością było „obumarłe łono Sary”. Jednak, jak czytamy w Liście do Rzymian, Abraham „nie zwątpił w Bożą obietnicę, ale umocnił się w wierze, oddając cześć Bogu. A był przekonany, że Bóg może wykonać to, co obiecał”.

Boża obietnica zwykle napotyka na barierę rzeczywistości, która zdaje się przeczyć i negować prawdziwość tego, co mówi Bóg. On deklaruje dla nas „wolność w Chrystusie”, my patrzymy na nędzę naszego grzechu i widzimy naszą całkowitą niezdolność do przeciwstawienia się „temu co ziemskie w ciele: nierządowi, nieczystości, namiętności, złym pragnieniom i chciwości”. Pozostajemy całkowicie bezsilni wobec obietnicy uwolnienia się od grzechu i zwycięskiego (obfitego) życia jako „synowi i córki Boga”. A zatem jak żyć w obliczu niezmierzonego bogactwa Bożych obietnic, które zderzają się z brutalną rzeczywistością naszej cielesności pchającej nas w odmęty grzechu?

Jak żyć? 

Odpowiedź autorów biblijnych jest tylko jedna. Nasze życie ma być „w Chrystusie” i „w wierze”. Ten, który daje obietnicę „życia, i to życia w obfitości”, jest gwarantem jej spełnienia. Całe nauczanie autorów Nowego Testamentu prowadzi nas do życia wiary (ufności), która swoją moc czerpie z faktu, że Bóg jest wiarygodny we wszystkim co mówi i co obiecuje. Tak Abraham, jak i Sara „uznali za wiarygodnego dawcę obietnicy”. Historia biblijna jest świadectwem Bożej wiarygodności i wierności. Zbawienie, przebaczenie grzechów, życie i wszelkie błogosławieństwo dane nam w Chrystusie – w Jego śmierci i zmartwychwstaniu – mają zapewnienie w Bożym charakterze. On pozostaje niezmienny wobec swoich postanowień. Zatem „ufaj Bogu moja duszo, ufaj Bogu”.

W życiu Abrahama nie zawsze było łatwo. Okoliczności życia czasami układały się źle. Jego wiara kształtowała się pośród prób. Kto w tym wszystkim zwyciężył? Bynajmniej nie tyle Abraham, lecz nade wszystko Bóg – dawca obietnicy – „Ten, którego imię brzmi Wierny”.

piątek, 16 lutego 2018

PAPIEŻ, TO JEST FIRMA!

„Tylko papieża stopy całować mają wszyscy książęta. On sam tylko może używać insygniów cesarskich. Z obłożonymi przez niego klątwą nie wolno przebywać w jednym domu. Przez nikogo nie może być on [papież] sądzony. Kościół rzymski nigdy nie pobłądził i po wszystkie czasy, wedle świadectwa Pisma św., w żaden błąd nie popadnie. Biskup rzymski, jeśli kanonicznie został obrany, dzięki zasługom św. Piotra, niewątpliwie staje się świętym”.

Powyższy tekst jest fragmentem tzw. Dictatus Papae – dokumentu zawierającego 27 tez, których autorstwo jest przypisywane papieżowi Grzegorzowi VII. Został on sformułowany w 1075 roku i odnosił się do wzajemnych stosunków między władzą kościelną i świecką. W obliczu pojawiających się w nim, tak radykalnych, stwierdzeń nie trudno zrozumieć, że krytyka papiestwa jest szczególnie źle postrzegana przez katolików. Można by sobie zadać pytanie: Czy w ogóle można pisać krytycznie o papiestwie i papieżach? Już same tytuły papieskie budzą respekt: „namiestnik Jezusa Chrystusa”, „następca Księcia apostołów”, „najwyższy kapłan Kościoła powszechnego”. Czy zatem można podważać autorytet kogoś, kto określany się tak zaszczytnymi sformułowaniami?

„Brutalny język” Lutra. Papież Antychrystem? 

Paweł Lisicki w książce „Luter. Ciemna strona rewolucji” opisuje gniewną reakcję Lutra na treść bulli papieskiej Exsurge Domine. Papież Leon X, a właściwie papiescy teologowie, potępił pisma Lutra jako heretyckie: „potępiamy i odrzucamy całkowicie księgi i wszystkie pisma i kazania rzeczonego Marcina, czy to po łacinie czy w jakimkolwiek innym języku, zawierające rzeczone błędy bądź którykolwiek z tych błędów; i chcemy, aby je uważano za całkowicie potępione i odrzucone”.

W odpowiedzi na papieski dokument Luter napisał rozprawę „Przeciw wstrętnej bulli Antychrysta”. Ten tekst, dla Lisickiego, jest dowodem na to, że „Luter potrafił być skrajnie brutalny, wręcz wulgarny i nie liczył się z żadnym autorytetem”. Lisicki komentując rozprawę Lutra pisze w swojej książce, że „nie był to normalny tekst. To był wytrysk lawy, potężny ryk zranionego zwierzęcia. Papież okazuje się Antychrystem, Luter prorokiem broniącym świat przed złymi mocami. Wszystkie tamy puściły. Szydził, drwił, potępiał, szalał, wył i ciskał gromy”.

Dziś może nas dziwić język debaty i polemiki z czasów Reformacji. Ostry język polemiki na linii papiści-protestanci znany jest także z pism obrońców katolicyzmu. Naczelny szermierz kontrreformacji, jezuita Piotr Skarga, pisał: „A tą [wiarą], którą niedawno diabelski posłaniec i ślubów Bogu uczynionych gwałtownik, cielesny i rozpustny Luter przyniósł, a nie tylko jej cudami nie potwierdził, ale ją sprośnym żywotem pomazał, niech się słusznie brzydzą, bo nie jest to wiara Chrystusowa, ale tajemne i do pogaństwa wiodące bałwochwalstwo”. Ks. Skarga modlił się też przeciwko „zaraźliwym sektom”, czyli wpływom protestantyzmu: „Rozprosz, Panie Boże nasz, wszystkie zaraźliwe sekty (...) Ożywiaj, dobrotliwy Panie, pobożność katolicką, aby za czasów naszych i liczbą, i wysługą ludu się twego wiernego przyczyniało, a pobożność dobrych uczynków ich tę Rzeczpospolitą długo trzymała i od upadku broniła”.

Nazwanie przez Lutra papieża Antychrystem może budzić zdziwienie połączone z niedowierzaniem. Luter nie był jednak prekursorem takiego sformułowania.

Żyjący na przełomie XIII i XIV wieku franciszkański mnich Hubertyn z Casale był wielkim krytykiem Kościoła rzymskiego i papiestwa. Głosił w Perugii kazania wymierzone przeciwko papieżowi i uznał go za apokaliptyczną bestię, której symbolem jest 666. W podobnym tonie wypowiadali się John Wycliffe (1329 – 1384) i Jan Jus (1370-1415).

Faktem jest, że XVI-wieczni Reformatorzy, również polscy, postrzegali średniowieczną instytucję papiestwa jako źródło zła. Nadużycia władzy papieskiej były przedmiotem dysput i ostrych polemik. W pismach Lutra pojawiają się zjadliwe komentarze wobec papiestwa. Dla Lutra papież to „Antychryst, ten, który strzyże owce, oszukańczy nauczyciel Pisma, hipokryta, mistrz oszustwa i złodziejstwa, łajdak czy łapówkarz”. Nawet nasz Andrzej Frycz Modrzewski, czołowy polski myśliciel doby renesansu i przyjaciel króla Zygmunta II Augusta, pisał: „nie pozostaje nam nic innego, tylko to, abyśmy, narody chrześcijańskie, opuścili rzymskiego Antychrysta, razem z jego kliką”.

Negatywny obraz papiestwa ukazany jest także w znanym – alegorycznym – dziele Johna Bunyana (1628-1688) „Wędrówka Pielgrzyma”. Znajdują się tam taki opis: „Widziałem dalej w moim śnie, że w końcu doliny było miejsce, gdzie znajdowało się dużo krwi, kości i pokaleczonych zwłok pielgrzymów, którzy szli tą drogą kiedyś dawniej. Gdy się zastanawiałem, dlaczego tak się stało, spostrzegłem w małej odległości przede mną jaskinię, w której w dawnych czasach mieszkało dwóch wielkoludów: Papież i Poganin. To ich moc i okrucieństwo sprawiły, że mężowie, których szczątki tam się znajdowały, zostali w straszny sposób pomordowani. Ale Chrześcijanin przeszedł koło tego miejsca całkiem bezpiecznie, ku memu niemałemu zdziwieniu. Dopiero później dowiedziałem się, że Poganin od dłuższego czasu już nie żył, a jeśli chodzi o tego drugiego, to chociaż jeszcze żyje, jednak z powodu podeszłego wieku i wielu ciężkich ciosów, które odniósł w swej młodości, stał się taki słaby, takie już ma sztywne kości, że obecnie może zaledwie siedzieć u wejścia do swej jaskini, zgrzytać zębami na widok przechodzących pielgrzymów i ogryzać paznokcie z wściekłości, iż nie może ich zaatakować”.

Antychryst w Biblii i w polemice katolicko-protestanckiej. 

W tekście biblijnym słowo „antychryst” (ἀντίχριστος) pojawia się jedynie pięciokrotnie, w czterech wersetach Pierwszego i Drugiego Listu Jana (1 J 2,18.22; 4,3; 1 J 1,7). Słownik Jamesa Stronga („Grecko-polski słownik Stronga z lokalizacją słów i kodami Popowskiego”) tak tłumaczy znaczenie tego słowa: „ἀντίχριστος oznacza kogoś, kto podszywa się pod Chrystusa; kogoś, kto stawia się w jednym rzędzie z Chrystusem lub uzurpuje sobie prawo do takiej samej chwały, jaka należy się Chrystusowi”.

Czy nazywanie papieża Antychrystem było nadużyciem i przejawem jakiejś chorobliwej obsesji przedstawicieli Reformacji? Krytyka papiestwa, z protestanckiej perspektywy, jest czymś dopuszczalnym. Wszak nie istnieje taka instytucja Kościelna, której nie możemy oceniać w oparciu o tekst biblijny. Ocena i krytyka nauczania różnych wspólnot kościelnych, czy reprezentujących te wspólnoty osób, jest nie tylko domeną protestantów. Tomasz Terlikowski w artykule „Protestanci w służbie Antychrysta” pisze: „Są sytuacje, gdy trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Tak jest, gdy wspólnoty chrześcijańskie decydują się przyjąć nauczanie absolutnie sprzeczne z Ewangelią”. Dochodzenie prawdy i szukanie odpowiedzi na pytanie o słuszność nauk i praktyk pojawiających się w obrębie tzw. świata chrześcijańskiego to nieodłączny elementy życia ludzi Kościoła od początku jego istnienia. Zawsze pojawia się wątpliwość, na ile jesteśmy kompetentni w naszych ocenach.

Moja refleksja 

Tak długo, jak będzie istniało chrześcijaństwo, będziemy obserwować spór i polemikę pomiędzy przedstawicielami różnych nurtów chrześcijaństwa. Nie da się ukryć, że istnieją różnice pomiędzy prawosławiem, katolicyzmem czy protestantyzmem. Czy są też elementy wspólne, które pozwalają nam mówić o sobie w kategoriach „my”? Oczywiście, że są. Osobiście nie jestem jakimś entuzjastą ekumenicznego łączenia się i pomijania w dyskusji różniących nas, chrześcijan różnych tradycji, kwestii. Wierzę jednak w biblijne braterstwo oparte na Chrystusie. Taki rodzaj braterstwa nie zna granic denominacyjnych. W swoim otoczeniu znajduję ludzi różnych tradycji Kościelnych, którzy byli i są dla mnie inspiracją i zachętą na drodze biblijnego uczniostwa. Mam swoich ulubionych autorów, tak katolickich i protestanckich, do których książek i nauczania często sięgam. Czytam katolickich teologów i egzegetów, cenię ich przenikliwość i mądrość. Z tradycją protestancką łączy mnie przywiązanie do tzw. Solas, które, mojej ocenie, stanowią dobry fundament dla chrześcijańskiego życia. Głupotą jest jednak nie dostrzec, że chrześcijaństwo ma dłużą tradycję od reformacyjnego dziedzictwa.

A co z papiestwem?

Rzymskie papiestwo to ciekawy temat do badania dla historyków. Już samo wskazanie pierwszego „właściwego” papieża jest przedmiotem dyskusji. Czy był nim Leon I Wielki (440-461), a może dopiero Grzegorz I Wielki (590-604)? Wszak nie jest tak, jak próbuje to narzucić narracja katolicka, że począwszy od św. Piotra, każdy kolejny biskup Kościoła w Rzymie był papieżem, któremu można przypisać prawo pierwszeństwa i wyższości nad biskupami innych miast. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa Kościół rzymski (z biskupem Rzymu) istniał równolegle obok całej rzeszy Kościołów, w tym tych ulokowanych na terenie największych miastach cesarstwa: Antiochii, Efezie, Aleksandrii, Lyonie, Kartaginie, Konstantynopolu. Władza biskupa Rzymu nie rozciągała się na inne biskupstwa. E.E. Cairns w swojej historii Kościoła („Z chrześcijaństwem przez wieki. Historia Kościoła powszechnego”) zauważa: „We wczesnym Kościele biskupa Rzymu uważano za jednego z wielu biskupów, którzy byli sobie równi pod względem rangi, władzy i funkcji. Między rokiem 313 a 450 biskupa Rzymu zaczęto traktować jako pierwszego wśród równych. A co było potem? Oj, działo się… Kto lubi historię, ten z pewnością znajdzie w niej wiele ciekawych wątków dotyczących papiestwa.

Współczesny wizerunek papiestwa, za sprawą chociażby papieża Franciszka, jest nieco inny niż kilka (kilkanaście) wieków temu. Obecny papież, od początku swojego pontyfikatu, kreuje swój wizerunek jako prostego, dostępnego dla ludzi i stroniącego od przepychu człowieka. Mieszka w jednym z budynków znajdujących się w pobliżu Bazyliki św. Piotra, a nie w Pałacu Apostolskim. Po Watykanie porusza się pieszo lub volkswagenem, nie nosi nawet specjalnych – czerwonych, skórzanych i szytych na miarę – papieskich butów. Niezależnie od zmian wizerunkowych instytucja papieska wciąż pozostaje, dla katolików, tą szczególną i uosabiającą majestat wiary rzymskokatolickiej. Tymczasem dla wielu protestantów papiestwo postrzegane jest w kategoriach wypaczenia autorytetu w Kościele i jest przykładem nieuprawomocnionego, w świetle nauczania Jezusa i praktyki Kościoła apostolskiego, pożądania władzy, w tym tej politycznej. Skrajnym przykładem takiego nadużycia było przypisanie sobie przez Bonifacego VIII (1294-1303) prawa decydowania o zbawieniu ludzkim: „oznajmiamy, twierdzimy, określamy i ogłaszamy, że posłuszeństwo każdej istoty ludzkiej Biskupowi Rzymskiemu jest konieczne dla osiągnięcia zbawienia” („Unam Sanctam” – bulla papieża Bonifacego VIII z 18 listopada 1302 roku). Wydaje mi się, że dzisiejsze stanowisko Kościoła katolickiego jest jednak inne. Wszak takie stwierdzenie nie idzie w parze z biblijnym (nowotestamentowym) zrozumieniem zbawienia.

sobota, 10 lutego 2018

MOJA GÓRA JEST NAJLEPSZA

Wśród zapisów rozmów, przytoczonych na kartach Ewangelii Jana, pojawia się dialog Jezusa z Samarytanką. Miejscem spotkania jest „studnia Jakuba”, w okolicach miasteczka Sychem. W tym ewangelicznym opisie pojawia się dwukrotnie element zdziwienia. Zdziwiona jest kobieta, którą Jezus prosi o wodę. Zaskoczeni są też uczniowie, że ich Nauczyciel rozmawia z Samarytanką. Ten dialog nie mieścił się w standardach życia religijnego ówczesnych Żydów. Żydzi nie rozmawiali z Samarytanami. Relacje izraelsko-samarytańskie znaczyła niechęć i wrogość. Istniało powiedzenie: „Ten, kto je chleb Samarytan jest równy temu, który je wieprzowinę”. Na etniczną nienawiść nakładała się jeszcze kwestia obyczajowa. Rozmówcą Jezusa jest kobieta. W dodatku, jak możemy wnioskować, żyjąca w cudzołóstwie.

W trakcie rozmowy Jezus rozbudził ciekawość Samarytanki, skłonił ją do zastanowienia nad własną egzystencją i dokonywanymi wyborami. Wymiana zdań stała się też powodem refleksji nad religijnym życiem kobiety. Jej silne przekonania religijne zostały skonfrontowane ze słowami Jezusa: „Wy (Samarytanie) czcicie to, czego nie znacie…”. „Jak to? Przecież nasi ojcowie nauczyli nas czci dla Jedynego Boga”. W czasach kiedy, powracający z niewoli babilońskiej, Żydzi odbudowywali świątynię w Jerozolimie, Samarytanie wznieśli własną – która stanęła na górze Gerazim. Fakt zburzenia tej samarytańskiej świątyni, w II wieku przed Chrystusem, nie zakończył oddawania czci Bogu „na tej górze”, jak wyznała Samarytanka. Utrwalona wielopokoleniową tradycją wiara miała być czymś niewłaściwym? Nie możliwe! Czy tylko Żydzi mają wyłączność „na górę” – miejsce gdzie należy czcić Boga? Jezus przyznając pierwszeństwo Żydów w sprawach zbawienia: „zbawienie pochodzi od Żydów”, w trakcie rozmowy chce skierować religijne życie kobiety na właściwe tory. Mówi jej o Ojcu, który chce, aby „czcić Go w duchu i prawdzie”. Nie na tej, czy innej górze, ale „w duchu i prawdzie”.

Temat „ducha i prawdy” pojawia się na kartach Ewangelii Jana wielokrotnie. „Prawda stała się przez Jezusa”, napisał Jan. Jezus modlił się o swoich uczniów, aby Bóg „uświęcił ich w prawdzie”. Zbawiciel zadeklarował: „Ja jestem prawdą”. Człowiek jest w stanie czcić Boga „w duchu”, jeśli został „zrodzony z Ducha Bożego”.

Wygląda na to, że temat rozmowy Jezusa z Samarytanką jest zbieżny z tym, co Zbawiciel przekazywał Nikodemowi: „Musisz się na nowo narodzić”. Nie ma odpowiedniej góry, ani etnicznego pochodzenia, które stawiałyby człowieka w pozycji uprzywilejowanej przed Bogiem. Właściwa cześć dla Stwórcy, w której On ma upodobanie, wynika z faktu posiadania serca, które kocha Boga. Ten rodzaj czci nie zna barier geograficznych, narodowych, językowych, społecznych, wiekowych czy jakichkolwiek innych. Paweł napisał: „Wszyscy przecież dzięki wierze w Jezusa Chrystusa jesteście synami Bożymi. Wy zatem, którzy w Chrystusie zostaliście ochrzczeni, przyodzialiście się w Chrystusa. Nie ma już Żyda ani Greka, nie ma niewolnika ani wolnego, nie ma mężczyzny ani kobiety, ponieważ wszyscy jesteście jedno w Chrystusie Jezusie”.

Oddawanie czci Bogu, miłe Jemu i zgodne z Jego wolą, odbywa się przez Chrystusa i w Nim. Duchowe życie nie kryje się za pochodzeniem etnicznym, czy za szczególnie uświęconym miejscem tej czy innej góry. Nawet Żydzi, którzy mieli prawo chlubić się przepychem i wielkością, budowanej przez kilkadziesiąt lat, świątyni jerozolimskiej, usłyszeli z ust Jezusa: „Zburzcie tę świątynię, a Ja ją w trzy dni odbuduję”. A autor Ewangelii wyjaśnił, że „mówił o świątyni swego ciała”. On – umarły i zmartwychwstały Zbawiciel – jest miejscem spotkania z Bogiem. W Nim możemy czcić Boga i cieszyć się Jego upodobaniem.

Samarytanka musiała znaleźć odpowiedź na najważniejsze pytanie, przed jakim wciąż stają kolejne pokolenia ludzi „z każdego narodu, plemienia czy języka”: „Kim On jest?”. „Kim jest Ten, który ze mną rozmawia? Czy On jest Tym oczekiwanym Mesjaszem?”.

Istotą życia religijnego, które ma wartość w Bożych oczach, jest osobiste spotkanie z Jezusem. Jego śmierć i zmartwychwstanie stanowią fundament pobożności i czci okazywanej Bogu. W Nim dostępujemy przebaczenia grzechów, w Nim widzimy pełnię Bożej miłości, w Nim dostępujemy błogosławieństwa, w Nim zostajemy uniewinnieni, w Nim stajemy się „ożywieni przez wiarę pochodzącą z działania Boga”… Całe chrześcijańskie życie kryje się w tym prostym stwierdzeniu: „w Chrystusie”.

A co z górą, którą wskazali nasi ojcowie, jako miejsce czci dla Boga? Właściwie postawione pytanie brzmi: „Czy moje serce zostało ożywione przez Boga, aby Go kochać, szukać i zabiegać o Jego bliskość?” Czy doświadczyłem tego szczególnego spotkania z Jezusem, kiedy On zapewnił mnie o swoim wybraniu, mówiąc: „jesteś Mój!”?

Trwajmy w Nim i niech On trwa w nas!