środa, 31 stycznia 2018

UCZYŃMY SOBIE IMIĘ VS. NIECH SIĘ ŚWIĘCI JEGO IMIĘ!

„…niech się święci Twoje imię!” (Mt 6,9 BT)
„…uczyńmy sobie imię…” (Rdz 11,4 BG)

Dążenie do władzy (w tym tej autorytarnej) i pragnienie wielkości wpisuje się w historię człowieka i społeczeństw. Ludzkie pragnienie, aby być w centrum historii świata, wraz z dążeniem do usunięcia z kart dziejów Boga, było obecne przez wieki i dało się poznać za sprawą przeróżnych koncepcji i ideologii.

Autor biblijny tak opisuje pragnienia wyrażane przez ludzi przybyłych do krainy Szinear: „zbudujmy sobie miasto i wieżę, której szczyt sięgałby aż do nieba, i uczyńmy sobie imię, abyśmy nie rozproszyli się po całej ziemi!”. Biblijna opowieść, znana jako historia o „wieży Babel”, jest kolejną odsłoną degeneracji rasy ludzkiej. Począwszy od sceny upadku pierwszych ludzi – Adama i Ewy – narracja biblijna odkrywa przed czytelnikiem postępujące zepsucie człowieka. W opowieści o „wieży Babel” ujawnia się owoc szatańskiego zasiewu w sercach ludzi, wyrażonego słowami węża: „będziecie jak Bóg”. Diabeł zasiał w sercach pierwszych ludzi koncepcję wedle której to człowiek miał ustanawiać standardy „dobra i zła” i być w centrum historii. Taka koncepcja wyklucza Boży plan i zamysł, aby człowiek „stworzony na Boży obraz i podobieństwo” reprezentował Stwórcę wobec całego stworzenia i uznał Jego pierwszeństwo, władzę i autorytet. Bóg polecił: „napełniajcie ziemię”, tymczasem autor biblijny, w historii o mieście Babel, wkłada w usta ludzi słowa: „zbudujmy sobie miasto (…) abyśmy się nie rozproszyli po całej ziemi”. Ambicje budowniczych miasta i wieży stały w kontrze wobec planu Stwórcy, by całe stworzenie mogło doświadczyć Bożego panowania a „ziemia była pełna Jego chwały”.

W biblijnej opowieści o budowniczych z równiny babilońskiej (krainy Szinear) nie ma miejsca dla Boga. Pojawia się tam natomiast nieumiarkowane pragnienie posiadania władzy i chęć budowy imperium, którego znakiem rozpoznawczym byłaby „wieża z wierzchołkiem sięgającym nieba”. Wszystko miało opiewać chwałę budowniczych: „uczyńmy sobie imię”. My i tylko my.

Wskutek interwencji Boga budowla nie została dokończona. Stwórca położył kres ludzkiej pysze. Ludzie rozproszyli się „po całej powierzchni ziemi”, jednak nie wnieśli ze sobą pragnienia uwielbienia Boga. Świat napełnił się ludźmi, którzy „choć Boga poznali, nie oddali Mu czci jako Bogu ani Mu nie dziękowali, lecz znikczemnieli w swoich myślach i zaćmione zostało ich bezrozumne serce”.

Boży zamysł, aby Jego Imię było uczczone, wymagał odkupienia ludzkiej natury skażonej grzechem. Zbawienie – uwolnienie od egoistycznych pragnień stawiających człowieka w centrum historii i detronizacja ludzkiego „ego” domagającego się chwały i uwielbienia dla samego siebie – dokonało się na Krzyżu.

Prawdziwe piękno i wartość życia można odnaleźć w relacji z Chrystusem, który kieruje nas ku uwielbieniu Ojca: „niech się święci Twoje imię!”. O tym pięknie tak pisał amerykański teolog i kaznodzieja, Jonathan Edwards: „Moje serce pragnęło jednego: uniżyć się przed Bogiem w prochu i pyle, umniejszyć siebie, aby Bóg był dla mnie wszystkim, abym stał się jak małe dziecko”. Życie, którego celem jest Bóg, to spełnione życie.

„Nie nam, Panie nie nam, ale Imieniu swemu daj chwałę!”

poniedziałek, 29 stycznia 2018

BĄDŹCIE DOBREJ MYŚLI

Paweł z Tarsu i jego towarzysze podróży, będąc na statku płynącym do Rzymu, doświadczyli bardzo niesprzyjających okoliczności. Nie była to dobra pora na żeglugę. Paweł, świadomy zagrożenia, ostrzegał sternika i właściciela statku: „jeśli wyruszymy, będzie to ze szkodą i wielką stratą nie tylko dla ładunku i statku, ale również dla naszego życia”. Jego rady pozostały jednak bez echa. U wybrzeży Krety statek doświadczył niszczycielskiej siły wiatru zwanego eurakylon. Burza porwała statek, a siła narastającego sztormu odebrała podróżującym wszelką nadzieję. Szanse na ocalenie były równe zeru. W takich okolicznościach Paweł skierował do załogi i pasażerów statku słowa: „Bądźcie dobrej myśli”. Ta fraza pojawia się dwukrotnie w opisie tych dramatycznych wydarzeń przytoczonym przez Łukasza – autora Dziejów Apostolskich i współpracownika Pawła (Dz 27,21-25).

Czy Paweł był jakimś niepoprawnym optymistą? Czy było to takie „pozytywne i motywujące gadanie”? Słowa Pawła nie były odzwierciedleniem jego nad wyraz optymistycznego postrzegania rzeczywistości, ale były reakcją na zapewnienie, jakie otrzymał od Chrystusa: „Nie bój się, Pawle! Musisz stanąć przed cesarzem. Ponadto Bóg podarował ci wszystkich, którzy płyną z tobą”. Kiedy Paweł przekazywał obecnym na statku słowa: „Bądźcie dobrej myśli”, poparł je wyznaniem: „Wierzę bowiem Bogu, że będzie tak, jak mi powiedziano”.

Optymizm nie jest zły (jest raczej pożądaną postawą życiową, znacznie lepszą niż negatywne i pesymistyczne nastawienie), jednak nie daje on gwarancji na szczęśliwe zakończenie niesprzyjających okoliczności w jakich się znaleźliśmy. Pewność, że przeżywane trudy zakończą się happy endem ma swoje źródło w Bożej obietnicy i Jego wierności.

Bóg ma plan dla naszego życia. Rozpoznanie tego planu i współpraca z Bogiem na rzecz jego realizacji nie gwarantują, że nasze życie będzie wolne od trudów, niebezpieczeństw i „sztormów”. Jednak będąc w centrum Jego woli nie musimy tracić nadziei w sytuacji, gdy okoliczności krzyczą do nas głosem o sile huraganowego wiatru: „Zginiesz marnie!”, „Już nie ma dla ciebie ratunku!”. Paweł wiedział, że Bożym przeznaczeniem dla niego był cesarski Rzym – stolica Imperium. Żaden sztorm nie był w stanie pokrzyżować Bożych planów. Kiedy czytamy historię podróży Pawła do Rzymu, to widzimy, że takich niesprzyjających okoliczności było znacznie więcej. Na Malcie ukąsiła go jadowita żmija. Ale czy jej jad miał być silniejszy od Bożego zapewnienia: „Nie bój się, Pawle! Musisz stanąć przed cesarzem”?

Kiedy okoliczności są dokuczliwe i niesprzyjające nie wystarczy sam optymizm. Miejsce doświadczeń, trudów i życiowych dramatów jest doskonałą okazją, aby zadać sobie pytanie: „Czy jestem w centrum Bożej woli?”. Jeśli odpowiedź jest twierdząca, to nie ma powodu, aby ulegać presji i histeryzować. Sztorm, dokuczliwe zimno wzburzonego morza, jadowita żmija, były tłem w życiu Pawła zmierzającego do Rzymu, aby wypełnić Boże powołanie. Paweł zrealizował Boży plan nie z powodu wrodzonego optymizmu, ale dzięki wierze i zaufaniu do Boga, który dał obietnicę. Bóg, w oczach Pawła, był bardziej przekonywujący niż najbardziej nieprzyjazne okoliczności życia. Takiego zaufania i pewności, jakie towarzyszyły Pawłowi, chcę się uczyć. Potrzebuję też upewniać się, czy jestem w Jego woli podróżując do wyznaczonego mi przez Niego celu.

„Bądźcie dobrej myśli” wszyscy, którzy jesteście w Chrystusie!

poniedziałek, 15 stycznia 2018

MOJA "MAŁA OJCZYZNA" Z REFORMACJĄ W TLE

Nieopodal mojego rodzinnego Gostynina znajduje się niewielka wieś Gaśno (52°25'11"N, 19°30'08"E). Okolicznym mieszkańcom miejscowość ta znana jest głównie z pomnika upamiętniającego śmierć 49. powstańców styczniowych z oddziału Józefa Łakińskiego, którzy zginęli 12 marca 1863 r. Autorem obelisku jest gostyniński rzeźbiarz Tadeusz Biniewicz. Ale jest jeszcze inny, ciekawy, wątek historyczny związany z Gaśnem. Otóż miejscowość, podobnie jak wiele innych na Mazowszu, została założona przez osadników holenderskich (tzw. Olędrów). Choć Mazowsze, mając na uwadze rdzennych mieszkańców, pozostawało w czasie reformacji (i wciąż jest) bardzo katolickie, to jednak, za sprawą kilku fal osadniczych, swoją obecność zaznaczyli tu protestanci, którzy zmienili nieco oblicze „arcykatolickiego Mazowsza”.

Kolonizacja olęderska w Polsce, w tym także na Mazowszu, związana jest bezpośrednio z ruchami reformacyjnymi i emigracją menonitów z terenów Fryzji i Północnych Niderlandów. Nazwa „menonici” pochodzi od jednego z przywódców XVI-wiecznej reformacji, urodzonego we Fryzji, Menno Simonsa (1496-1561). Z całą pewnością tej postaci należy się ważne miejsce w historii Kościoła, obok takich reformatorów jak Ulrich Zwingli (1484-1531), Jan Kalwin (1509-1564) czy Marcin Luter (1483-1546). Osoby identyfikujące się z nurtem holenderskiej reformacji i naukami Menno Simonsa nazywali siebie „braćmi”, a w literaturze poświeconej historii Kościoła określani są też jako anabaptyści („nowochrzczeńcy”).

Menno Simons

Simons urodził się Witmarsum we Fryzji – małej miejscowości położonej kilkanaście kilometrów od Morza Północnego. Był katolickim duchownym i dwanaście lat służył jako parafialny ksiądz, w tym pięć lat w rodzinnym Witmarsum. Odejście od doktryn Kościoła rzymskiego, w przypadku Menno Simonsa, było długim i trwającym kilka lat procesem. O swojej duchowej odnowie wspominał: „Bóg miłosierdzia, przez Swą obfitą łaskę okazaną mi nędznemu grzesznikowi, dotknąwszy mego serca, dał mi nowy umysł, upokorzył mnie w bojaźni przed Nim, pouczył mnie abym siebie poznał, wybawiając z drogi śmierci i łaskawie wezwał mnie na wąską drogę życia, do społeczności z Jego świętymi. Jemu chwała na wieki, amen”. Najprawdopodobniej w styczniu 1536 roku został ochrzczony przez zanurzenie, zgodnie z wprowadzoną w XVI-wieku przez anabaptystów praktyką. Mniej więcej w tym samym czasie ożenił się, a swoje ostatnie 25 lat życia poświecił służbie duszpasterskiej wśród „braci” i głoszeniu prawd Ewangelii. Dużo podróżował przekraczając granicę Niderlandów, przebywał w północno-zachodnich Niemczech (niektórzy podają, że zawitał też do Gdańska), publikował książki i broszury, a o owocach swojej działalności pisał tak: „nie tylko wiele dumnych, upartych serc ukorzyło się, wielu nieczystych stało się czystymi, wielu pijaków porzuciło picie, wielu chciwców stało się hojnymi, wielu okrutnych łagodnymi, a bezbożnych pobożnymi, ale także przez nasze świadectwo, które zwiastujemy, nawróceni, wierni ludzie poświęcili swoje dobra i wydali ciała na tortury i śmierć”.

Niderlandzki (i nie tylko) ruch reformacyjny rozwijał się pośród męczeństwa wielu chrześcijan. O prześladowaniach, podkreślając ich duchową (demoniczną) inspirację, Menno Simons pisał: „Szatan musi oskarżać i mordować, ponieważ, jak uczy Pismo, taka jest jego prawdziwa natura i dzieło”. Więzienie, wymyślne tortury, zmuszanie do aktów seksualnych były tragiczną rzeczywistością z którą musieli zmierzyć się zwolennicy reformacji. Wśród świadectw męczenników znana jest historia, utopionego w beczce, Jorisa Wippe, którego ciało wisiało głową w dół na murze miasta Dortrecht. Wippe w pożegnanych słowach zwracał się do dzieci: „zobowiązuje was, Joos i Hanken, abyście razem z Barbelken, waszą posłuszną siostrą, opiekowali sie waszymi małymi trzema siostrzyczkami i Pierkenem, uczcie ich czytać i pracować, aby wzrastały we wszelkiej sprawiedliwości ku chwale Bożej i zbawieniu swoich dusz”.

Tolerancyjna Polska i arcykatolickie Mazowsze

Niepokojeni (prześladowani) w Europie Zachodniej menonici znajdowali schronienie na ziemiach polskich. XVI-wieczna Polska („kraj bez stosów”), na tle innych państw Starego Kontynentu, była tolerancyjnym i otwartym na przybyszów krajem. Olędrzy byli cennymi osadnikami, gdyż doskonale radzili sobie z powodziami, osuszaniem terenów zalewowych i przystosowaniem ich do upraw rolnych. Religijność menonicka była bardzo praktyczna i przejawiała się m.in. opieką nad starcami i biedakami, zgodnie z regułą: „w naszej wspólnocie opiekujemy się ubogimi w ten sposób, że chorych, biednych, wdowy i sieroty naszej wspólnoty wspieramy radą i czynem tak długo, jak długo brakuje im środków do życia”. Menonici, jak pisze Wojciech Marchlewski w książce „Menonici. Życie codzienne od kuchni”, „jeszcze w XVII wieku postrzegani byli przez swoich sąsiadów jako ludzie o wyjątkowej moralności, surowej obserwie i purytańskich obyczajach. Całkowicie wstrzymywali się od picia alkoholu i palenia tytoniu; używali bardzo skromnych i prostych ubrań w barwach ciemnych i szarych”.

Gaśno jest jedną z ponad 100 miejscowości Mazowsza ujętych w katalogu zabytków osadnictwa holenderskiego w Polsce. Menonici, a także przedstawiciele innych grup wyznaniowych wyrosłych na gruncie reformacji, zmienili nieco strukturę wyznaniową Mazowsza. Choć biskup płocki, Wojciech Baranowski, w 1595 roku zapewniał, że wszyscy mieszkańcy (diecezji płockiej) są katolikami „za wyjątkiem jednego szlachcica z Prus nazwiskiem Finck, który znalazł opiekę u starosty płockiego”, a „w innych miastach województwa płockiego nie ma w ogóle protestantów” oraz twierdził, że „do miast województwa mazowieckiego nie są dopuszczani ani protestanci ani żydzi”, to jednak, głównie za sprawą menonitów, sytuacja miała się zmienić. Zachowane po dziś dzień, na Mazowszu, materialne ślady przybyszów z Fryzji i Niderlandów można znaleźć m.in. na trasie wytyczonego „Olęderskiego Szlaku Turystycznego nad środkową Wisłą”. Żyjący na Mazowszu menonici, z całą pewnością, pozostawili też po sobie duchowe dziedzictwo. Wierzę i oczekuję, że na Mazowszu – dziś największej „białej plamie” na mapie ewangelikalnego chrześcijaństwa – powstawać będą liczne Kościoły (wspólnoty) składające się, według słów Menno Simonsa „z wybranych przez Boga Jego świętych i umiłowanych, którzy obmyli swoje szaty w krwi Baranka, którzy narodzili się z Boga i są prowadzeni Chrystusowym Duchem, którzy są w Chrystusie a Chrystus jest w nich, którzy słuchają Jego Słowa i wierzą mu, a w swej słabości żyją zgodnie z Jego przykazaniami, cierpliwie i w cichości wstępując w Jego ślady”.

wtorek, 2 stycznia 2018

WSPANIAŁE LATA 80. i 90. WYBIERAM NADZIEJĘ!

Koniec lat 80. i początek lat 90. miał dla mnie szczególne znaczenie. Rok 1989 był czasem politycznego przełomu w Polsce. Obserwowanie wydarzeń tamtych dni ukształtowało moją wrażliwość polityczną. Zwycięski ruch „Solidarności” z hasłami demokratyzacji życia, prawdy historycznej czy obywatelskiego działania, wzbudzał nadzieję na lepszą rzeczywistość. Tadeusz Mazowiecki, pierwszy niekomunistyczny premier w powojennej Polsce, był symbolem zmian, które miały przynieść wolność i ukształtować nowy ład społeczny oparty na sprawiedliwości, szacunku, uczciwości i prawdzie. Bez żalu wysłuchałem przemówienia Mieczysława Rakowskiego, który na zakończenie obrad XI Zjazdu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (styczeń 1990), powiedział: „Sztandar Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej wyprowadzić”. Partia, która uosabiała komunistyczny reżim przestała istnieć. Miało być po nowemu. Lepiej. Sprawiedliwiej. A nade wszystko mieliśmy zyskać poczucie obywatelskiej wspólnoty.

Przełom lat 80. i 90., poza wydarzeniami politycznymi, przyniósł jeszcze zmiany mojej świadomości religijnej. Poszukiwanie realności Boga stało się ważnym celem życiowym. Tekst Biblii, którą otrzymałem w dniu moich osiemnastych urodzin, miał się stać wkrótce źródłem fascynacji i poznania Tego, którego działanie tak opisywał autor, mojego ulubionego, Psalmu 91: „On sam cię wyzwoli (…) Okryje cię swymi piórami i schronisz się pod Jego skrzydła. Jego wierność – to puklerz i tarcza. W nocy nie ulękniesz się strachu…”.

Wchodząc w dorosłość miałem przywilej obserwować duchowe przebudzenie, którego uczestnikami byli w większości młodzi ludzie (uczniowie szkół podstawowych, średnich i studenci), w tym ci, których znałem z najbliższego otoczenia. Elementem tego ożywienia było zmienione i ukierunkowane na relację z Bogiem życie wielu osób oraz przejawianie się darów duchowych takich jak: mówienie innymi językami, prorokowanie, uzdrawianie czy rozróżnianie duchów. Widziałem ludzi, którzy doświadczali Boga w niezwykły i nieznany mi wcześniej sposób. Słyszałem wypowiadane pod natchnieniem Ducha słowa, które ujawniały ukryte myśli i były odpowiedzią na zmagania i troski oraz przynosiły rozwiązanie tam, gdzie dotąd wydawało się, że nie ma nadziei. Te doświadczenia kształtowały u mnie nowy obraz Boga, który przestał być odległym, niedostępnym i nieosiągalnym bytem. Jawił się On jako ktoś bliski i zainteresowany, aby wprowadzić do mojego życia emocjonalną i duchową stabilizację. Przyszedł taki moment kiedy ciężar grzechu, pod którym żyłem i którego obecności doświadczałem, został usunięty. Świadomość Boga – Ojca i realność Jego łaski, która objawiła się w odkupieńczej śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, nadała mojej egzystencji nowy kierunek. Zyskałem w życiu cel. Pragnienie kochania i cenienia Chrystusa ponad wszystko, wypełniało mnie i nadawało sens mojej egzystencji.

Inaczej niż z nadziejami politycznymi, które w wielu aspektach okazały się płonne, mogę powiedzieć, że ufność i wiara zakorzenione w Chrystusie wciąż pozostają trwałym fundamentem, na którym chcę budować moją codzienność – tę teraźniejszą i przyszłą. Nie znajduję nic bardziej pewnego niż Jego obecność i przepełnione obietnicami Jego Słowo. Miłość Chrystusa i Jego przebaczenie są najbardziej realnym doświadczeniem w moim życiu. Na różne sposoby, czasami bardzo nieudolnie, próbuję dzielić się prawdą o Jego łasce. Nie należę do elity intelektualnej, finansowej i nie sytuuję się na szczycie drabiny społecznego prestiżu. Moja rzeczywistość, to małe miasteczko w centrum Polski i praca podobna tej, którą wykonuje wielu moich rodaków. Żyję zwyczajnym życiem. Jednak pośród tej „zwyczajności” poczytuję sobie za największy przywilej znać Chrystusa i chcę mówić za Pawłem z Tarsu: „Teraz już nie żyję ja, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne moje życie jest życiem wiary w Syna Bożego, który mnie umiłował i samego siebie wydał za mnie. Nie mogę odrzucić łaski danej przez Boga”.

Jestem wdzięczny Bogu, za przywilej poznania Go i doświadczenia tej szczególnej radości, o której pisał psalmista: „O, jak szczęśliwy jest ten, któremu przebaczono nieprawość I którego grzech został zakryty!”. Tę radość znajduję w Jezusie Chrystusie.