środa, 26 grudnia 2018

WSPOMNIENIE DONA RICHARDSONA (1935-2018)

Don Richardson
23 grudnia 2018 roku odszedł do wieczności Don Richardson, znany w Polsce m.in. za sprawą książek „Wieczność w ich sercach”, „Dziecko Pokoju” czy konferencji w Toruniu, która miała miejsce na początku lat 90. XX wieku. 

Don Richardson przez 15 lat, wraz z żoną Carol i czwórką dzieci, mieszkał wśród plemienia Sawi – kanibali i łowców głów – zamieszkującego Nową Gwineę. Przetłumaczyli Nowy Testament na język Sawi i dane im było widzieć jak wielu z tego plenienia przychodzi do wiary Chrystusa. To właśnie służba pośród Sawi zaowocowała napisaniem, w 1974 roku, książki pt. „Dziecko Pokoju”. Do dziś została ona opublikowana w 27 językach i stała się prawdziwym bestsellerem.

Służba głoszenia Dobrej Nowiny o Jezusie wśród Sawi stała się dla Dona i Carol nie lada wyzwaniem, gdy okazało się, że kultywują oni podziw dla „mistrzów zdrady”, czyli przebiegłych zwodzicieli, którzy udając przyjaźń „tuczyli” swe ofiary na dzień mordu. Słuchając opowieści ewangelicznych członkowie Sawi uznali Judasza za bohatera tej historii. Tymczasem Jezus pozostawał pożałowania godny, bo dał się wywieść w pole zdrajcy. Don i Carol musieli zmierzyć się z kulturą, w której, jak się wydawało, system wartości był przeciwny etyce Nowego Testamentu. Pomocne okazało się w tej sytuacji poznanie innego szczególnego zwyczaju obecnego w tym egzotycznym plemieniu. Sawijczycy, jak się okazało, praktykowali specyficzny sposób zawierania pokoju, który nie dopuszczał do wybuchów zdrady. Tak opisuje to sam Don Richardson w książce „Wieczność w ich sercach”: „Jeśli jakiś sawijski ojciec podarował innej grupie swego syna jako «Dziecko Pokoju», to nie tylko zapominano o przeszłych urazach, lecz również zapobiegało to zdradzie w przyszłości – jednak tak długo, jak długo pozostawało przy życiu Dziecko Pokoju. Mieliśmy więc w ręku gotowy klucz do przedstawienia Sawijczykom Jezusa Chrystusa jako ostatecznego Dziecka Pokoju. W ten sposób znaczenie ewangelii przebiło się przez wszelkie bariery i dotarło do plemienia Sawi! Kiedy już uświadomili sobie, że Judasz był tym, kto zdradził Dziecko Pokoju, nie patrzyli już na niego jak na bohatera. Dla Sawijczyków zdrada Dziecka Pokoju była najcięższą możliwą zbrodnią! Od tego czasu około dwie trzecie członków tego plemienia (według ich własnych słów) «przez wiarę położyło swe dłonie na Bożym Dziecku Pokoju, Jezusie Chrystusie». Stanowiło to analogię do ich własnego zwyczaju wymagającego od przyjmujących Dziecko Pokoju, by każdy z nich osobiście położył dłonie na ofiarowanym synu i powiedział: «Przyjmujemy to dziecko jako fundament pokoju!».

poniedziałek, 26 listopada 2018

IZAAK. OBIETNICA I PRÓBA

Rebeka i Eliezer u studni – obraz autorstwa
 hiszpańskiego malarza barokowego Bartolomé Estebana Murilla.
To, co wydawało się być tak oczywiste w życiu Izaaka i co zostało zapowiedziane przez Boga jeszcze Abrahamowi – obietnica potomstwa licznego jak „proch ziemi i gwiazdy na niebie” – stało miejscem jego wypróbowania. Droga do radości z wypełnienia się Bożej obietnicy nie była łatwa.

Izaak mógł słusznie spodziewać się potomstwa. Wszak JHWH zapewnił Abrama: „Twoja żona Sara urodzi ci syna. Nadasz mu imię Izaak. Z nim ustanowię moje przymierze jako przymierze wieczne i rozciągnę je na jego potomstwo”. Jednak ten biblijny patriarcha borykał się z bezpłodnością Rebeki.

Czy Boża obietnica zawiodła? A może Rebeka zwyczajnie nie była tą właściwą żoną dla niego? Tekst biblijny ponad wszelką wątpliwość przeczy takiej narracji. Zatem skąd ta bolesna bezpłodność Rebeki, kiedy Boże obietnice zdawały się być nad wyraz optymistyczne?

W 25 rozdziale Księgi Rodzaju znajdujemy taką informację o Izaaku: „Gdy miał czterdzieści lat, ożenił się z Rebeką (…) Izaak modlił się do Pana za swoją żonę, gdyż była bezpłodna. Pan go wysłuchał i Rebeka, jego żona, poczęła”.

Autor biblijny dodaje jednak taką informację: „Izaak miał sześćdziesiąt lat, gdy oni (synowie: Ezaw i Jakub) mu się urodzili”. Nie trzeba uruchamiać kalkulatora, aby wyliczyć, że upłynęło 20 lat od czasu, kiedy Izaak przekonał się o bezpłodności swojej żony i, jak przypuszczam, zaczął wołać do Boga o pomoc.

20 lat... To sporo czasu. Czas mijał i wydawało się, że Niebo pozostaje głuche na prośbę Izaaka. Jednak odpowiedź przyszła, ale po 20 latach oczekiwania.

środa, 21 listopada 2018

"NIEOBLICZALNY W CZYNIENIU ZŁA"

O kim mowa? Może autor tych słów miał na myśli jakiegoś krwawego tyrana, który zapisał się szczególnie negatywnie na kartach historii? Lista osób, które można określić mianem „nieobliczalni w czynieniu zła” jest długa. Poczynając od starożytności, aż po współczesność można wymieniać postacie, które cechowała nieposkromiona agresja i nienawiść. Kaligula, Iwan IV Groźny, Leopold II – władca afrykańskiego Konga, Adolf Hitler, Józef Stalin, Pol Pot, Idi Amin, Kim Ir Sen… Zdaje się, że do każdego z wymienionych pasuje powyższe określenie. Jednak stwierdzenie „nieobliczalny w czynieniu zła” odnosi się do języka. Autor biblijny zapisał: „Język jest ogniem, sferą nieprawości (…) Jest on nieobliczalny w czynieniu zła, pełny zabójczego jadu. Przy jego pomocy (…) przeklinamy ludzi stworzonych na podobieństwo Boga”.

Wygląda na to, że czasami zło czai się bliżej niż myślimy… Oszczerstwo, plotka, przekleństwo, hejt… Jak groźne jest „wojowanie językiem”? Mędrzec zapisał: „Uderzenie rózgi wywołuje sińce, uderzenie języka łamie kości. Wielu padło od ostrza miecza, ale nie tylu, co od języka”.

Obyśmy mogli uniknąć „połamania kości” i „wykrwawienia się” od ran zadanych słowami.

środa, 14 listopada 2018

A JA WAM MÓWIĘ

„A Ja wam mówię…”

Najwyraźniej Pan Jezus nie zamierzał przejść obojętnie wobec przyjętych przez Jemu współczesnych przekonań i „dogmatów” regulujących życie religijne i społeczne. W ewangelicznym tekście będącym częścią tzw. „Kazania na górze”, jak refren rozbrzmiewają słowa: „Słyszeliście, że powiedziano (…) A Ja wam mówię…”.

Zaraz, zaraz kaznodziejo z Nazaretu. Hola, hola… Trochę powściągliwości, prosimy! Czy nie powinniśmy trzymać się przekonań utrwalonych wielowiekową tradycją? Czyż nie mamy wystarczająco kompetentnych nauczycieli, którzy interpretują dla nas Pisma? Wystarczy nam to co znamy! Nie potrzebujemy niczego zmieniać w naszym religijnym świecie naznaczonym regułami i przepisami. Żadna rewolucja nam nie jest potrzebna. Jesteśmy usatysfakcjonowani i z pewnością zadowalamy naszego Boga.

A jednak trzeba było rewolucji. Słowa Pana Jezusa wniosły nieco niewygody i dyskomfortu do życia słuchaczy.

 „Każdy, kto gniewa się na swojego brata, będzie podlegał sądowi. A kto powie do swego brata: Raka (pusty łbie, półgłówku), będzie podlegał Sanhedrynowi…”. Chcesz powiedzieć, że emocje i słowa mogą być niebezpieczne? Czyż nie można nam oburzać się na głupotę i niewłaściwe zachowanie ziomków? Cóż w tym złego, kiedy zwrócę się do innych obraźliwymi słowami? To przecież tylko słowa, a nie miecz czy pistolet. Czasami, po prostu, trzeba dać upust swoim emocjom. A zresztą jak pozytywnie wypowiadać się o tych wszystkich głupkach, idiotach, kretynach i durniach, którymi wypełniona jest przestrzeń społeczna. Nie brakuje ich w Kościołach. Jak ja ich nie znoszę. Słusznie zresztą. Jak lubić kogoś, kto nie zgadza się z naszymi poglądami. Przesadziłeś kaznodziejo… Ale dobrze, posłucham co masz jeszcze do powiedzenia.

„Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już w sercu swoim dopuścił się z nią cudzołóstwa…”. Proszę? Co w tym złego, jeśli szukam seksualnego zaspokojenia w pornografii? Przecież tylko oglądam. Nie oddaję się pozamałżeńskiej aktywności seksualnej. Znów przesadziłeś kaznodziejo! Nie mam zamiaru rezygnować z przyjemności erotycznego fantazjowania. Drażni mnie Twoja gadka, ale posłucham jeszcze trochę…

„Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują…”. Co? Mam darzyć miłością tych, którzy mnie nienawidzą? A może jeszcze mam wyświadczać im dobro? I jeszcze bez oczekiwania wzajemności? To byłaby dopiero głupota…

Od początku czułem, że Ty jakiś pomylony jesteś, kaznodziejo z Nazaretu. Daj mi żyć po swojemu. Tobie to z pewnością religia wywróciła w głowie. Ale ja się nie dam otumanić tą religijną gadką. Swój rozum mam. Było dobrze zanim się pojawiłeś. Niczego nie chcę zmieniać. Nasi przywódcy uczą, aby kochać bliźnich i nienawidzić wrogów. To rozumiem. Żegnam i obyśmy się nigdy więcej nie spotkali. Takie nauki to nie dla mnie. Moja religia jest życiowa, a nie jakaś „abstrakcyjna”. Nie wróżę ci kaznodziejo, że zdobędziesz posłuch taką mową. Gdybyś chciał porady jak pozyskać zwolenników, to mogę coś tam ci podpowiedzieć, albo podrzucić jakąś książkę z serii „Jak przemawiać, aby cię słuchano”. Trzeba umieć do ludzi dotrzeć. Wzmocnić ich poczucie własnej wartości, rzucić kilka miłych słów… A Ty co? Zraziłeś mnie do siebie i tego tam całego Królestwa Niebios...

„A Ja wam mówię…”

Istotą nauczania Pana Jezusa nie jest to, aby zostawić nas w tym samym miejscu, w którym tkwimy od lat. Pochłonięci rutyną religijnego życia możemy nie dostrzec, że nasze serce niebezpiecznie zdryfowało z dala od Bożej woli. Jego słowa mogą przynieść czasami poczucie dyskomfortu. Po co? Aby pogłębić refleksję nad tym kim jestem i jak mogę lepiej poznać Tego, który chce nas dla siebie na własność. Kiedy On dotyka problemu grzechu, to nie czyni tego po to, aby zostawić nas w miejscu potępienia i rozpaczy. On chce naszej wolności, byśmy mogli kochać Go i cenić ponad wszystko. Na drodze do tej wolności zaznamy nieco niepokoju i dyskomfortu. Jego słowa, mogą nas gnieść, niczym ręka garncarza gniecie glinę, aby stworzyć z niej naczynie przeznaczone do zaszczytnych celów. Może boleć. Ale cel jest jeden. Tak wyraził go Pan Jezus w „Kazaniu na górze”: „Bądźcie tak doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec Niebieski”. On chce wbić w nas obraz samego siebie – swojej czystości, piękna, prawdy i miłości.

Sam wciąż jestem w drodze i często bywam zawstydzony odkrywaną prawdą o sobie.

środa, 24 października 2018

POKORNI ODZIEDZICZĄ ZIEMIĘ

Wśród obietnic, które pojawiają się w mowie Jezusa znanej jako „Osiem błogosławieństw”, pojawia się obietnica „posiadania ziemi”. Ta obietnica, jak każda inna, została uzależniona od szczególnego rodzaju usposobienia – stanu serca człowieka pozostającego pod wpływem Bożej łaski.

Jaka ziemia? Gdzie ta ziemia? Wydaje się, że Pan Jezus odnosi się do Bożego – pierwotnego – planu wobec człowieka, który znany jest z Księgi Rodzaju: „Bądźcie płodni, mnóżcie się i zaludniajcie ziemię oraz czyńcie ją sobie poddaną. Panujcie nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszelką istotą poruszającą się po ziemi”.

Boży autorytet przypisany człowiekowi związany był z ziemią. To wobec całego stworzenia człowiek miał reprezentować Boga i ogłaszać Jego wielkość i Jego piękno. Ten autorytet legł w gruzach za sprawą grzechu. Z dziedzica człowiek stał się bankrutem. Zamiast być reprezentantem Stwórcy stał się niewolnikiem Diabła i zakładnikiem jego knowań. Istotą odkupienia, jakie dokonało się w Chrystusie, jest także odbudowanie autorytetu, jaki Bóg zamyślił wobec mężczyzn i kobiet stworzonych na Jego obraz i Jego podobieństwo. W Chrystusie ponownie zostajemy uzdolnieni, aby rozgłaszać Bożą chwałę i Jego wielkość pośród całego stworzenia.

Zapowiedź „dziedziczenia ziemi” – autorytetu do reprezentowania Boga – została poprzedzona stwierdzeniem: „Błogosławieni (szczęśliwi) pokorni (łagodni)…”. Droga do autorytetu (wielkości i dziedzictwa) to droga pokory. Dokładnie taka, która stała się udziałem Pana Jezusa. Paweł z Tarsu zanotował: „Miejcie w sobie takie usposobienie, jakie też było w Chrystusie Jezusie. On, mając naturę Boga, nie uznał za stosowne korzystać ze swojej równości z Bogiem, lecz ogołocił siebie samego, przyjmując naturę sługi i stając się podobnym do ludzi. A z zewnętrznego wyglądu uznany za człowieka, uniżył siebie samego, stając się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci na krzyżu”. Jaki był skutek tej pokory i uniżenia Jezusa? W tekście biblijnym czytamy: „Dlatego Bóg Go wywyższył i obdarzył Go imieniem, które jest ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się wszelkie kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych, i aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem na chwałę Boga Ojca”. Skutkiem był niezwykły autorytet i chwała, jaką odebrał Pan Bóg.

Jak znaleźć się w miejscu, w którym Bóg obdarza nas autorytetem? „On daje łaskę pokornym” zanotowali nowotestamentowi autorzy. Jego łaska nie jest przejawem jakiegoś bliżej nieokreślonego kaprysu Boga. Jego autorytet nie jest delegowany przypadkowo. Drogą do tych rzeczy jest szczególny rodzaj usposobienia - pokorne serce pozostające pod wpływem Bożego panowania. Ulegając Bogu zyskujemy autorytet, aby nieść sztandar Jego chwały wszędzie: w życiu rodzinnym i społecznym.

Na drodze pokory można znaleźć przychylność Boga. Na tej ścieżce uniżenia można doświadczyć niezwykłego autorytetu i wypełnienia się Jego obietnicy „posiadania ziemi”.

środa, 10 października 2018

MANIPULACJA

W ewangelicznym opisie próby, jakiej doświadczył Jezus na pustyni pojawia się taka sugestia Oskarżyciela: „Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół [ze szczytu Świątyni w Jerozolimie]. Jest przecież napisane: «Swoim aniołom da co do Ciebie nakaz i na rękach nosić Cię będą, abyś nie uraził swojej nogi o kamień»”. W ustach Oskarżyciela, Boża obietnica ochrony i opieki została przedstawiona w sposób niezgodny z jej prawdziwym znaczeniem. Diabeł nadał tej obietnicy własną interpretację i próbował wmówić Jezusowi, że Bóg zrobi coś, do czego przecież się wcale nie zobowiązał. W Bożej obietnicy nie pojawił się nawet cień sugestii, że On weźmie odpowiedzialność za jakieś ekstremalne i nonszalanckie zachowanie. Bożą obietnicą, zacytowaną przez Oskarżyciela, było zapewnienie o ochronie i opiece, a nadinterpretacja i szatańskie kłamstwo polegały na tym, że można, a nawet należy, oczekiwać Jego interwencji, gdy wykażemy się brawurą, lekkomyślnością i głupotą, ulegając jakiej fanaberii.

Nie jest rzeczą dobrą, kiedy dokonujemy nadinterpretacji biblijnych obietnic i próbujemy Boże działanie wpisywać w ustalony przez siebie scenariusz. „Urabianie” Boga do naszych własnych wyobrażeń i nadawanie Jego słowom znaczenia, które mijają się z ich właściwą treścią to droga na manowce (i wcale nie cudne). Zaszczepienie w nas oczekiwania, że Bóg dostosuje się do założonego i ustalonego przez nas biegu zdarzeń, to wciąż aktualna strategia tego, którego Jezus nazywa „ojcem kłamstwa”.

Nie jest właściwym nadawanie innego sensu słowom zapisanym w tekście biblijnym niż wynika to z jego rzeczywistej treści i kontekstu, w jakim to słowo zostało powiedziane.

Nie jest właściwym takie manipulowanie tekstem biblijnym, aby uzasadnić nasze kaprysy i fantazje – oczywiście ubrane w szatę „duchowości”. Znacznie lepszym jest szukanie Bożej woli i dostosowywanie siebie do Jego odwiecznych i dobrych planów.

Reakcją Jezusa na diabelską propozycję skoku ze szczytu Świątyni, ubraną w fałszywie przedstawioną Bożą obietnicę, były słowa: „Lecz jest jeszcze napisane: «Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga Twojego»”.

środa, 26 września 2018

BÓG, KTÓRY PRZEMAWIA


Drugi rozdział Ewangelii Mateusza nacechowany jest dynamizmem. Narracja przenosi się z Jerozolimy do Betlejem w Judei, z Betlejem do Egiptu i z Egiptu do Nazaretu w Galilei. Autor Ewangelii przywołuje, z imienia, wiele postaci. Wśród nich jest, władający w Jerozolimie, Herod Wielki i jego syn Archelaos. Pojawiają się, nieco tajemniczy, magowie ze Wschodu. Wreszcie czytamy o Józefie, Marii i Dziecku.

Niejako w tle opisywanych wydarzeń dowiadujemy się o różnych sposobach jakimi Bóg komunikuje do człowieka.

Po pierwsze stworzenie. Mędrcy ze Wschodu przebyli długą drogę do Jerozolimy w odpowiedzi na pojawienie się gwiazdy. Użyte słowo „astēr” może oznaczać gwiazdę ale także planetę czy kometę. Choć jej pojawienie zadziwiło mieszkańców Wschodu, to jednak co do swej natury pozostawała rozpoznawalnym dla nich ciałem niebieskim – dziełem Boga. Wszechświat rozgłasza Boży majestat: „Niebiosa ogłaszają chwałę Boga, Firmament opowiada o dziele Jego rąk”. Paweł z Tarsu napisał, że „to, co w Bogu niewidzialne – Jego wiekuista moc oraz boskość – od stworzenia świata staje się widzialne dzięki rozumnemu oglądaniu dzieł Bożych”. Oglądanie dzieł Bożych, począwszy od pajęczych sieci rozciągniętych na wiotkich gałązkach przydrożnej leszczyny, aż po majestatyczne łańcuchy górskie i odległe galaktyki pozwalają usłyszeć Boga i dostrzec Jego wielkość. Bóg przemawia poprzez stworzenie.

Po drugie Pismo. Komentując opisywane przez siebie wydarzenia, Mateusz, przywołuje teksty Tanachu, które zostały zapisane wiele (setki) lat przed narodzeniem Jezusa. Opisywane wydarzenia są, dla autora Ewangelii, dowodem na prawdziwość proroczego przesłania sprzed wieków. Spisane Słowo Boga pozostaje wciąż fundamentem – podstawowym sposobem – Jego komunikacji z człowiekiem. Gdzie znaleźć przemawiającego Boga i objawiającego swoją wolę dla człowieka? Odpowiedź nie jest skomplikowana. Jego wola i Jego Słowa mogą być odczytane z kart Biblii. Począwszy od Księgi Rodzaju, a skończywszy na Apokalipsie Jana otrzymujemy ponadczasowy przekaz, pozwalający zapoznać się z prawdą o Bogu i Jego sposobach działania. On wciąż mówi ustami proroków: Jeremiasza, Izajasza, Micheasza czy Malachiasza. On nadal przemawia poprzez pisma nowotestamentowych autorów: Pawła, Piotra, Jana czy Jakuba.

Po trzecie nadnaturalne wydarzenia. W Ewangelii Mateusza ważną rolę w komunikacji Boga z człowiekiem odgrywają sny. Przez sen Bóg ostrzegł Mędrców ze Wschodu, aby nie wracali do pałacu Heroda, w śnie Bóg przemówił do Józefa i ostrzegł go przed mającymi nastąpić tragicznymi wydarzeniami. W biblijnej opowieści pojawiają się też aniołowie – Boży wysłannicy – przekazujący wolę Stwórcy. Nowy Testament często przywołuje nadnaturalne sposoby komunikowania Boga z człowiekiem: wizje, sny, proroctwo czy wizytacje anielskie. Dla Pawła z Tarsu, Bóg pozostaje Tym, który udzielając duchowych darów staje się aktywnym uczestnikiem życia wspólnoty Kościoła. Bożki są nieme, ale Bóg – Pan i Stwórca – przemawia: zachęca, dodaje otuchy i napomina.

Pan Bóg przemawia na wiele sposobów. Czasami jest to cichy szept, innym razem donośny głos od którego „rozpływa się ziemia”. On chce być rozpoznany przez piękno stworzenia. Jego głos, dobitnie, rozbrzmiewa z kart Biblii. On także przemawia pośród niezwykłych i nadnaturalnych okoliczności. Pośród tej różnorodności Bożego komunikowania do człowieka wciąż pozostaje aktualne stwierdzenie pojawiające się na kartach Apokalipsy Jana: „Kto ma uszy do słuchania, niech usłyszy…”. Panie, daj mi słyszeć!

czwartek, 13 września 2018

BLISKOŚĆ ZAMIAST WROGOŚCI

Mateusz – autor jednej z trzech tzw. ewangelii synoptycznych – opisuje wydarzenia poprzedzające narodziny Jezusa Chrystusa. Przytacza między innymi słowa, którymi Anioł (Wysłannik) Boga przemówił do Józefa – męża Marii (Miriam): „Twoja żona urodzi syna i nadasz mu imię Jezus (Jeszua), bo ocali (zbawi) swój lud od jego win”. A w podsumowaniu tej historii ewangelista przywołuje słowa proroka Izajasza: „Panna będzie brzemienna i urodzi syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, co znaczy «Bóg z nami»”.

Jezus (Jeszua) i Emmanuel. Te dwa imiona nadane narodzonemu z Marii i poczętemu przez Ducha Świętego Mesjaszowi ukazują prostą prawdę, że zbawienie (ocalenie od grzechu i jego skutków) jest ściśle związane z Bożą obecnością. Bóg, w osobie Jezusa, chce być obecny pośród swego ludu, aby ocalić i zachować od śmierci, której żądło utkwiło w zniewolonej grzechem duszy człowieka.

Zbawcza obecność i bliskość Boga jest kluczowym elementem Jego objawienia się człowiekowi. Jego pragnieniem było i jest być blisko człowieka. Kiedy Izrael wyszedł z Egiptu, aby posiąść Kanaan, Pan Bóg polecił Mojżeszowi nadzorowanie budowy świątyni, aby mógł „zamieszkać wśród nich”. Cała historia biblijna zmierza ku temu, by człowiek mógł w pełni doświadczać radości z bliskości i obecności Boga.

Zbawienie to nie tyle kwestia zrozumienia pewnych faktów i poukładany w logiczną całość system przekonań, co doświadczenie Bożej obecności. Kiedy apostoł Paweł, podczas trzeciej podróży misyjnej, znalazł się w Efezie spotkał „pewnych uczniów” zadał im kluczowe pytanie: „Czy otrzymaliście Ducha Świętego, kiedy przyjęliście wiarę?”. Innymi słowy, czy macie potwierdzenie waszej wiary w postaci realnej, zbawczej, obecności Boga? Czy, mówiąc językiem apostoła Pawła, wasze ciała są „świątynią obecnego w was Ducha Świętego?”.

Na temat chrześcijańskiej wiary można pisać niezliczone tomy książek. Można analizować każde słowo zapisane w Biblii pod kątem literackim, historycznym czy teologicznym (co osobiście bardzo cenię). Jednak zgromadzenie nawet największej wiedzy nie jest istotą tego czym jest chrześcijańskie życie. Życie chrześcijańskie pozostaje doświadczeniem zbawczej ingerencji Boga potwierdzonej obecnością Ducha Świętego. Ta zbawcza obecność Boga stała się możliwa dzięki przyjściu na świat, wyczekiwanego i zapowiedzianego ustami proroków, Mesjasza – Jezusa i Emmanuela.

Bliskość z Bogiem jest też furtką do doświadczania bliskości pomiędzy ludźmi. Zdarza się, że relacje międzyludzkie były karmione wielowiekową nienawiścią i niechęcią. „Mur wrogości” to często standard współistnienia, zarówno w wymiarze lokalnym, jak i tym nieco szerszym. Czasami ów „mur wrogości” dotyka skonfliktowanych ze sobą narodów. Zwykle mówienie o pokoju i braterstwie napotyka na podatny grunt, ale praktyka życia zdaje się przeczyć tym deklaracjom o „budowaniu pokojowego współistnienia” na wielu płaszczyznach. Historia i teraźniejszość zdają się dowodzić, że „Homo homini lupus (est)”. Paweł z Tarsu pisał o skłonności do „życia w złości i zawiści” o „byciu znienawidzonymi i nienawiści jedni do drugich”. To rezultat choroby, którą Biblia określa mianem grzechu. Oddzieleni do Boga stajemy się wrogami dla siebie nawzajem. Kąsamy się okrutnie i spijamy truciznę nienawiści. Pudrowanie tej rzeczywistości „dobrymi intencjami” i „staraniami, aby było lepiej” przynosi tylko pozorne efekty. Rozwiązanie tej dramatycznej sytuacji, w jakiej znalazł się człowiek, znajduje się w ewangelicznym przesłaniu o „Jezusie Chrystusie, synu Dawida, synu Abrahama” – jak zaczął swoją opowieść Mateusz. A tak dzieło Jezusa opisał, wspomniany już, Paweł z Tarsu: „On [Chrystus] jest naszym pokojem. On zburzył w swoim ciele dzielący [nas] mur wrogości. Pojednał nas z Bogiem w jednym ciele przez krzyż. Swoim przyjściem ogłosił Dobrą Nowinę…”. Tą Dobrą Nowiną jest pokój – z Bogiem i ludźmi. Bliskość zamiast wrogości.

czwartek, 6 września 2018

INACZEJ NIŻ MYŚLISZ

Ustami proroka JHWH przedstawił kogoś, komu ma przysługiwać szczególna rola w Bożym planie. Kogoś mającego niezwykłą godność. Postać otoczoną splendorem zwycięzcy:

„Oto Mój sługa
odniesie zwycięstwo,
wyrośnie wysoko,
będzie wyniesiony
i bardzo wywyższony!”

Kiedy zatrzymamy się nad tymi słowami, być może przed naszymi oczami stanie ktoś na miarę wielkiego zdobywcy, przed którym kłaniają się rozliczne narody. Może nasza wyobraźnia przywoła jednego z potężnych władców, znanych z kart historii. Oto zwycięski monarcha otoczony aurą nieśmiertelności w towarzystwie klękających w podziwie poddanych... A może pojawi mam się bardziej współczesny obraz kogoś niezwykle wpływowego i cieszącego się międzynarodowym uznaniem.

Tymczasem kolejne słowa proroka zadziwiają. Wydają się nie brzmieć logicznie z zapowiedzią zwycięstwa, wyniesienia i wywyższenia. W następnych wersach dowiadujemy się czegoś więcej o tajemniczym „słudze JHWH”:

„Był wzgardzony i odrzucony przez ludzi…”. I tak pryska czar tego zapowiadanego zwycięstwa. Przecież miało być wywyższenie! Tymczasem w prorok nagle przywołuje obraz kogoś „pełnego boleści i doświadczonego cierpieniem”. Każde kolejne słowo zdaje się umacniać nas w przekonaniu, że ten wstępnie deklarowany splendor i zapowiadana wielkość były jedynie złudzeniem.

Oto otrzymujemy opis kogoś, z kim nie da się wiązać żadnej nadziei. Jego losem jest cierpienie, poniżenie i udręczenie. Wszystko co najgorsze stało się jego udziałem. Wyrok, uwięzienie i wreszcie nagła śmierć, jak mówi prorok: „został wyrwany z krainy żyjących”. I jeszcze te naznaczone dramatyzmem słowa: „JHWH chciał go zmiażdżyć cierpieniem…”. Ręka JHWH dokonała sądu i ograbiła z nadziei tych, którzy byli mamieni obietnicą zwycięstwa i wywyższenia.

Czy na pewno?

Oto znów prorok obwieszcza na temat „sługi JHWH”:

„ujrzy potomstwo,
wydłuży swoje dni
i przez niego spełni się wola JHWH.
Po udrękach swojego życia
ujrzy światłość…”.

A zatem jest nadzieja! Był grób i nagle rodzi się życie. Była ciemność, a oto pojawia się światłość. Mówiąc o swoim słudze JHWH obiecuje: „dam mu udział pośród wielkich i z potężnymi podzieli zdobycz za to, że na śmierć wydał swoje życie”.

Bożym paradoksem jest to, że ze śmierci rodzi się życie, z poniżenia – wywyższenie, z ciemności – światłość, z przekleństwa – błogosławieństwo i z boleści – radość uzdrowienia. Wygląda na to, że Bóg nie układa się z nami i nie dostosowuje swojego sposobu działania do naszych oczekiwań i wyobrażeń. To, co wydaje się słabością okazuje się być siłą, to co nosi w sobie posiew śmierci okazuje się być eksplozją życia. Inaczej niż byśmy myśleli.

„…jakby oszuści, a przecież prawdomówni, jakby nieznani, a przecież dobrze znani, jakby umierający, a oto żyjemy, jakby karceni, lecz nie uśmiercani, jakby smutni, lecz zawsze radośni, jakby ubodzy, a jednak ubogacający wielu, jakby ci, którzy nic nie mają, a posiadają wszystko”.

 Inaczej niż myślisz.

niedziela, 26 sierpnia 2018

JESZCZE O NADZIEI

Wyglądało na to, że już wszystko stracone. Nadzieja na cud, która tliła się w sercu Marty i Marii w dniach choroby ich brata, zgasła. Zamiast oczekiwanej radości przyszła żałoba. Jedyne co mogły teraz robić, to przychodzić na grób Łazarza i opłakiwać bolesną stratę.

A jeszcze kilka dni temu siostry, z wiarą i nadzieją w sercach, posłały do Jezusa wiadomość, że „oto choruje ten, którego kochasz”. Nie chodziło przecież jedynie o przekazanie informacji. Siostry Łazarza wiedziały, że On – Ten, który był ich przyjacielem – ma moc, aby rozprawić się z chorobą i przynieść kres cierpieniu. Przypominały sobie Jego cuda: uzdrowienie syna urzędnika królewskiego w Kafarnaum, przywrócenie pełnej sprawności człowiekowi w Jerozolimie, który trzydzieści osiem lat był sparaliżowany i niezdolny do samodzielnego życia. I jeszcze to niezwykłe otwarcie oczu niewidomego od urodzenia, któremu Jezus pomazał oczy błotem uczynionym z własnej śliny. Mesjasz, któremu wierzymy – mówiły do siebie z przekonaniem – nie pozostawi nas i naszego brata w takim położeniu. Nasza prośba nie pozostanie bez odpowiedzi. Ufamy w Jego moc nad chorobą.

Jednak sytuacja nie potoczyła się po myśli Marty i Marty. Nadzieja na uzdrowienie ich brata spoczęła w grobie wraz z jego martwym, zniszczonym chorobą, ciałem.

Grób. Pustka. Ciemność. Rozpacz.

Każdy kolejny dzień od śmierci Łazarza dodawał tylko bólu i przysparzał więcej cierpienia. I jeszcze to dręczące pytanie: Dlaczego?

Czwartego dnia od śmierci Łazarza, kiedy jego ciało już cuchnęło, do wioski Marty i Marii przyszedł Jezus. Za późno. Nie w porę. Mogły tylko wyrazić swój ból i żal: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł…”. Gdybyś usłyszał naszą modlitwę. Jeśli zareagowałbyś na nasze wołanie, gdy wysłałyśmy do Ciebie wiadomość. Gdybyś…

Nawet przybyli, aby uczestniczyć w żałobie sióstr, zadawali sobie pytanie: „Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on nie umarł?”. Dlaczego? Czemu nadzieja okazała się taka płonna?

Pan Jezus, gdy przybył do wioski Marty i Marii poprosił, by zaprowadzono Go do miejsca gdzie spoczęło ciało Łazarza. Pieczara na której spoczywał kamień skrywała nie tylko rozkładające ciało brata Marty i Marii, ale była też miejscem, gdzie umarła ich nadzieja.

Jezus poprosił o odsunięcie kamienia zasłaniającego wejście do grobu. Potem wypowiedział pełne mocy dwa słowa: „Łazarzu, wyjdź!”. Słowa Jezusa wyprowadziły umarłego z ciemności do światła. Pęta śmierci nie były w stanie oprzeć się autorytetowi Tego, który wydał polecenie. Słowa skierowane do rozkładającego i cuchnącego ciała nie pozostały jedynie pobożnym życzeniem. Zmarły Łazarz wyszedł z grobu! Życie pochłonęło śmierć! Ciemność została pokonana przez światło!

Czasami nadzieja, którą nosimy w sercu umiera. Wydaje się, że wszystko już skończone. Do grobu złożyliśmy najcenniejsze marzenia. Może wołamy do Boga o zbawienie naszych bliskich, tymczasem widzimy, że pęta ciemności zaciskają się coraz mocniej nad ich życiem. Może wołamy o siebie i przytłaczające nas okoliczności, tymczasem Niebo zdaje się milczeć. Ciemność zdaje się triumfować. Złowieszczy głos obwieszcza: „Już za późno!”, „Wszystko przepadło!”, „Nie ma już żadnej nadziei!”.

Jednak słowa Jezusa mają moc, aby spenetrować najgłębsze ciemności i przywrócić nadzieję. Nawet jeśli „już cuchnie” wciąż możemy doświadczyć życiodajnej mocy, której źródło tkwi w Tym, który tak mówi o sobie przez usta Izajasza: „Milczałem od długiego czasu, w spokoju powstrzymywałem się, teraz niczym rodząca zakrzyknę, dyszeć będę z gniewu, zbraknie mi tchu. Wypalę góry i wzgórza, sprawię, że wyschnie wszystka ich zieleń, przemienię rzeki w stawy, a jeziora osuszę. Sprawię, że niewidomi pójdą po nieznanej drodze, powiodę ich ścieżkami, których nie znają, ciemności zamienię przed nimi w światło, a wyboiste miejsca w równinę. Oto są rzeczy, których dokonam i nie zaniecham”.

Kiedy zdają się już gasnąć wszystkie światła, gdy wydaje się, że nie ma już żadnej nadziei chcę przypominać sobie Abrahama, który „wbrew nadziei uwierzył nadziei” i uczyć się od Pawła, aby „nie ufać sobie samemu, lecz Bogu, który wskrzesza z martwych”.

Grób. Ciemność. Pustka. Zwątpienie. To wciąż nie jest koniec. Bóg wywołuje z grobu do życia. On przemawia do ciemności: „Niech się stanie światłość!”. On zapewnia drogę tam, gdzie przed naszymi oczami rozciąga się nieprzebrana pustka. On daje „olejek radości zamiast żałobnej szaty i pieśń pochwalną zamiast ducha zwątpienia”.

Moje serce ufaj.

sobota, 18 sierpnia 2018

NADZIEJA NIE ZAWODZI...

Wszystko wydawało się być rozstrzygnięte na korzyść Izraela. JHWH objawił swoją moc i poniżył pychę faraona. Po upływie czterystu trzydziestu lat potomkowie Abrahama wyszli z Egiptu „w liczbie około sześciuset tysięcy mężów pieszych, nie licząc kobiet i dzieci”. Nad ich wyjściem czuwał sam Bóg, który „szedł przed nimi w dzień jako słup obłoku, by ich prowadzić drogą, w nocy zaś jako słup ognia, aby im świecić, żeby mogli iść we dnie i w nocy”. Celem wędrówki była ziemia – żyzna i przestronna, opływająca w mleko i miód. Być może podczas marszu mężczyźni i kobiety snuli wizję dobrodziejstw, jakie czekały na nich w Kanaanie: „Cudownie jest doświadczać Bożego prowadzenia!”, „Jak wspaniałe rzeczy czekają na nas w ziemi, jaką Bóg obiecał naszym ojcom!”, „Boże obietnice są niezwykłe!”.

Jednak w drodze ku obietnicy pojawiła się przeszkoda, właściwie dwie przeszkody. Jedną z ich były wody morza, drugą wyborowe wojska faraona, które wyruszyły w pościg za Izraelem.

Jak to jest, wyruszyć z pieśnią wdzięczności na ustach i być owładniętym cudownością Bożej obietnicy i nagle zostać skonfrontowanym z brutalną rzeczywistością, która wydaje się do nas krzyczeć: „Bóg zawiódł!”, „Wszystko stracone!”? Izrael znalazł się w potrzasku. Z jednej strony drogę do obietnicy zamykały wody morza, z drugiej zaś – rydwany wojsk faraona. Autor biblijny wspomina o „wielkim przerażeniu” Izraelitów. Lecz właśnie w tej sytuacji bez wyjścia, w rzeczywistości przepełnionej ludzkim strachem dokonały się dwie rzeczy. Pośrodku morza pojawiła się droga, którą potomkowie Abrahama mogli przejść, a fale stały się grobem dla egipskich ciemiężycieli. W biblijnej historii, którą można przeczytać w 14 rozdziale Księgi Wyjścia, pojawiają się takie słowa skierowane przez Mojżesza do Izraelitów: „Nie bójcie się! (…) zobaczycie zbawienie do JHWH, jakie zgotuje nam dzisiaj. Egipcjan bowiem, których widzicie teraz, nie będziecie już nigdy oglądać. JHWH będzie walczył za was, a wy pozostańcie spokojni”.

Przeszkody, które pojawiły się na drodze do Kanaanu nie były zaprzeczeniem prawdziwości Bożych obietnic. Miejsce, które wydawało się być „grobem Bożej obietnicy” okazało się być przestrzenią do zamanifestowania wielkości Boga: „JHWH cofnął wody gwałtownym wiatrem wschodnim i uczynił morze suchą ziemią. Wody się rozstąpiły”. A potem „powracające fale zatopiły rydwany i jeźdźców całego wojska faraona (…) nie ocalał z nich ani jeden”.

Przeciwności wpisane są w istotę chrześcijańskiego życia. Kiedy jednak na drodze ku otrzymaniu Bożych obietnic pojawiają się trudności, które mają potencjał, by zatrwożyć nasze serca i zasiać zwątpienie w prawdziwość Jego słów, możemy przypomnieć sobie historię Izraela. Przeszkody, z Bożej perspektywy, są jedynie kolejną możliwością, by On mógł objawić swoją chwałę i rozprawić się z wrogami naszej duszy. Jego zwycięstwo jest pewne. Jego łaska nie zawodzi. Pośród ludzkiej niemocy, niepewności i strachu wciąż jest miejsce, aby oglądać Jego zwycięstwa.

Moje serce, ufaj! Choćby wszystko wokół krzyczało, że to już koniec i nie ma żadnej nadziei… Jest nadzieja!

piątek, 27 lipca 2018

NAUCZYCIEL - UCZEŃ, OJCOWIE - SYNOWIE - REFLEKSJA O KSIĄŻCE "PIONIERZY WIARY"

Howarda Carter i Lester Sumrall
Być może niektórzy zauważyli obecność na polskim rynku wydawniczym książki autorstwa Lestera Sumralla pt. „Pionierzy wiary”. Jej wartością są bardzo osobiste refleksje autora dotyczące znanych postaci chrześcijaństwa z przełomu XIX i XX wieku. Lester Sumrall miał możliwość poznać i być w relacji z takimi osobami jak: Donald Gee, Lewi Petrus, Smith Wigglesworth, Stanley Frodsham, Alfred Howard Carter, Thomas Baratt czy Lillian Trasher. Z niektórymi dane mu było spędzić kilka lat, z innymi kilka dni czy godzin. W swoich wspomnieniach poświęconych Wigglesworthowi zapisał moment rozstania z tym niezwykłym Bożym człowiekiem. Kiedy Lester Sumrall wygłosił pożegnalną mowę, w której motywował konieczność opuszczenia Anglii i wyraził wdzięczność za dwa lata znajomości, usłyszał od, wtedy już siedemdziesięcioletniego, Wiggleswotha: „Chcę cię błogosławić”. Dalej w książce czytamy: „Położył na mnie ręce i pociągnął mnie do siebie, a ja pozwoliłem, by mnie przytulił. Jego łzy spływały po jego twarzy i kapały mi na czoło, spływając dalej po mojej twarzy. Gdy tak płakał, powiedział: «O Boże, pozwól, by wiara, która jest w moim sercu, wypełniła i jego serce. Niech poznanie Boga, które we mnie mieszka, znajdzie i w nim swój dom. Niech wszelkie dary, jakimi dane mi było posługiwać, funkcjonują w jego życiu»”.

Już samo stwierdzenie „Chcę cię błogosławić” jest dla mnie niezwykłe. A słowa którymi Wigglesworth prosi Boga, aby obdarował Sumralla tym wszystkim w czym on sam miał udział, dotykają mnie bardzo. Błogosławienie innych, takie odnoszę wrażenie, bywa deficytowym „towarem” wśród chrześcijan. Pragnienie, aby inni mieli udział w błogosławieństwach i obdarowaniu, jakie dane nam było otrzymać z łaski Boga, też jakby nie należy do codzienności życia. Czasami, w ciągu mojego chrześcijańskiego życia, miałem wrażenie, że znacznie bliższe jest nam (w kościelnych realiach) konkurowanie i obawa o własną „pozycję” i „służbę”. Chcieć dla innych tego samego dobra, którego udzielił mi Bóg? Pragnąć, aby inni doświadczali tych samych cudowności wynikających z Bożego działania, co ja sam?

Drugą stroną medalu w opisywanej sytuacji jest pragnienie uczenia się. Lester Sumrall zdecydował się co dziesięć dni, przez dwa lata spędzać czas z Wigglesworthem. Słuchał jak Wigglesworth czytał mu Biblię i jak się modlił, a potem opowiadał o wielkich cudach, jakie Bóg dla niego uczynił na całym świecie. Warto się uczyć od innych. Warto starać się poznać drogę wiary i posłuszeństwa Bogu tych, którzy doświadczyli takiego życia wcześniej niż my sami. Pokolenie „ojców” zasługuje na szacunek.

Szczególna relacja przyjaźni łączyła Lestera Sumralla i, starszego o dwadzieścia lat, Howarda Cartera (obaj na zdjęciu stanowiącym załącznik do wpisu). Sumrall tak wspomina spędzony czas z Carterem: „Podróżowaliśmy wspólnie przez wiele lat (…) Najprawdopodobniej miał wpływ na moje życie jak nikt inny. Nie znalazłbym nikogo w swoim wieku, kto okazałby się lepszym towarzyszem we wspólnej służbie, w chwilach trudnych i łatwych (…) w służbie stanowiliśmy jedność, mimo, że Howard był Brytyjczykiem, a ja – Amerykaninem i znacząco różniliśmy się od siebie”. To też jest ciekawe, że różnice nie były dla obydwu Panów powodem do sporu i konkurowania, ale były częścią ich bliskiej współpracy i prawdziwej przyjaźni.

Może kogoś zachęciłem do sięgnięcia po książkę „Pionierzy wiary”?

czwartek, 19 lipca 2018

TYRANIA I WOLNOŚĆ

Historia jak i współczesność dostarczają wielu przykładów ucisku i wykorzystania, jakie stały się udziałem jednostek, a czasem całych narodów. Dążenie do wolności i zrzucenia z siebie jarzma niewoli i wykorzystania traktujemy jako coś naturalnego. Poddanie się tyranii i brak sprzeciwu wobec okowów kontroli i bezprawnej dominacji świadczą o zachwianiu tego, wrodzonego, pragnienia wolności.

W historii naszego narodu celebrujemy wydarzenia, które przynosiły nam wyzwolenie od zaborców czy komunistycznego reżimu. Umiłowanie wolności towarzyszyło nam przez wieki. Słowa piosenki „Wolność, kocham i rozumiem.

Wolności oddać nie umiem” oddają sposób myślenia wielu z nas. Wolność i niewola to także określenia, które pojawiają się w biblijnej i nowotestamentowej narracji. W Liście do Kolosan Paweł, zwracając się do chrześcijan, przypomniał istotę Bożego dzieła względem tych, którzy zyskali wiarę zakorzenioną w Chrystusie: „On (Bóg) wybawił nas spod tyranii ciemności…”.

Tyrania ciemności? Pawle, o czym ty piszesz? Fantazjujesz niczym J.R.R. Tolkien. Chcesz powiedzieć, że byliśmy niewolnikami, ludźmi pozbawionymi możliwości wolnego i swobodnego decydowania o własnym losie?

A może jednak warto się na chwilę zatrzymać i zastanowić nas zasadnością słów Pawła?

Istnieje rodzaj ucisku i niewoli, który pozostaje jakby nierozpoznany i bywa bagatelizowany przez całe rzesze tych, którzy chcą chlubić się wolnością. To zniewolenie ma swoje duchowe podłoże. Tak się składa, że rzeczywistość wokół nas nie składa się jedynie z rzeczy materialnych i widzialnych. Takich, które poddają się „szkiełku i oku”. Częścią życia każdego człowieka jest rzeczywistość duchowa – świat niematerialny, który w jak najbardziej realny sposób oddziałuje na życie jednostek, czy też całych społeczeństw. Ta niematerialna rzeczywistość ma swojego władcę, którego zamiary nie są naznaczone szlachetnością, a istotą jego rządów są: „grabież, mord i zniszczenie”.

Współcześnie, przekonanie o realności Szatana i demonów wydaje się jednak należeć do świata mitów i baśni. Tymczasem nauczanie o wpływie Diabła i złych duchów na życie ludzi jest obecne na kartach Nowego Testamentu. Z listów Pawła wyłania się dość niepokojący obraz prawdziwego stanu, w jakim znalazł się człowiek. Zwracając się do efeskich chrześcijan apostoł przypomniał: „byliście umarłymi na skutek waszych występków i grzechów, w których żyliście niegdyś według doczesnego sposobu tego świata, według sposobu Władcy mocarstwa powietrza, to jest ducha, który działa teraz w synach buntu. Pośród nich także my wszyscy niegdyś postępowaliśmy według żądz naszego ciała, spełniając zachcianki ciała i myśli zdrożnych…”. W Liście do Tymoteusza Paweł zachęca adresata do wiernego głoszenia Ewangelii w nadziei, że słuchacze „może oprzytomnieją, i wyrwą się z sideł diabła, przez którego żywcem zostali schwytani i zdani na wolę tamtego”.

W obliczu tych dramatycznych, choć bagatelizowanych przez wielu, słów o niewoli i despotycznej władzy Diabła, jakże cudownie rozbrzmiewa przesłanie Dobrej Nowiny: „On (Bóg) nas wybawił spod tyranii ciemności i przeniósł do Królestwa swego ukochanego Syna, w którym mamy odkupienie, przebaczenie grzechów”. Jakie jest to Królestwo? Czy przypadkiem pod rządami nowego władcy możemy mieć nadzieję, że będziemy prawdziwie wolni?

Boże Królestwo i Jego władza nad człowiekiem nie nosi znamion wykorzystania, tyranii i zniewolenia. Istotą tej władzy jest wolność, „sprawiedliwość, pokój i radość”.

Ci, którzy doświadczyli tyranii i poznali gorzki smak niewoli docenią prawdziwą wolność, jaka może być udziałem tych, którzy są „w Chrystusie”, zgodnie ze słowami Pawła skierowanymi do Galatów: „Chrystus przywrócił nam wolność”.

poniedziałek, 16 lipca 2018

WCIĄŻ AKTUALNA POTRZEBA W NASZYM POKOLENIU

Cóż począć, kiedy słyszymy o ludziach, którzy zyskali wiarę w Chrystusa Jezusa i okazują miłość innym? Jaka powinna być reakcja wobec tych, którzy doświadczyli łaski Boga płynącej z Ewangelii? Co zrobić, kiedy w jakimś miejscu następuje eksplozja życia spowodowana głoszoną tam Dobrą Nowiną?

Takie właśnie wieści dotarły do Pawła z Tarsu o mieszkańcach Kolosów – miasta w Azji Mniejszej położonego pomiędzy Efezem i Antiochią Pizydyjską. Apostoł nie znał osobiście tych ludzi. Informacje o działającej łasce Boga wśród nich usłyszał od swojego przyjaciela i współpracownika – Epafrasa. Jak Paweł zareagował? Odpowiedź na to pytanie zawarta jest w jego liście skierowanym do wspólnoty chrześcijan w Kolosach. Reakcją apostoła była modlitwa: „Nie przestaję się za was modlić…”.

W listach Pawła, które pozostawił po sobie, kryje się bogactwo duchowej mądrości. Jest tam wiele pouczeń i prawd, będących przedmiotem odkrywania przez kolejne pokolenia chrześcijan. Ale w niektórych listach znajdujemy zapis jego modlitwy, lub przynajmniej wiodący ich temat. W Liście do Kolosan Paweł pisze: „Proszę Boga, abyście zostali napełnieni poznaniem Jego woli. Modlę się, byście postępowali w sposób godny Pana, ku pełnemu [Jego] upodobaniu, wydając owoce wszelkich dobrych czynów i wzrastając przez głębsze poznanie Boga. Niech potęga Jego chwały w pełni umacnia was we wszelkiej cierpliwości i stałości. Z radością dziękujcie Ojcu, który was uzdolnił do uczestnictwa w dziale świętych w światłości. On to uwolnił nas spod władzy ciemności i przeniósł do królestwa swego umiłowanego Syna, w którym mamy odkupienie - odpuszczenie grzechów”. Modlitwa Pawła kończy się uwielbieniem dla Chrystusa, o którym zapisał takie oto słowa: „On jest obrazem Boga niewidzialnego – Pierworodnym wobec każdego stworzenia, bo w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy to Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie. I On jest Głową Ciała - Kościoła. On jest Początkiem. Pierworodnym spośród umarłych, aby sam zyskał pierwszeństwo we wszystkim. Zechciał bowiem [Bóg], aby w Nim zamieszkała cała Pełnia i aby przez Niego znów pojednać wszystko ze sobą: przez Niego – i to, co na ziemi, i to, co w niebiosach, wprowadziwszy pokój przez krew Jego krzyża”.

W centrum modlitwy Pawła pozostaje On – Bóg, który chce być znany i wciąż poznawany przez tych, którzy zostali powołani, aby dzielić z Nim Jego plany i cieszyć się Jego działaniem.

Czy dystans prawie 2 tysięcy lat, który dzieli nas – żyjących w XXI wieku – od chrześcijan z Kolosów sprawił, że naszą potrzebą stało się coś innego? Nie sądzę. Największą potrzebą pokolenia, w którym mam udział, jest dokładnie to, o co prosił Paweł: „abyśmy zostali napełnieni poznaniem Boga i Jego woli…”. To nie jest jedynie formuła modlitwy właściwej za tych, którzy żyją bez Boga i organizują swoje życie w przekonaniu, że Bóg jest jedynie wytworem ludzkiej, wybujałej, fantazji. Modlitwa o poznanie Boga i zrozumienie Jego woli jest dedykowana wszystkim, którzy zakosztowali już Jego działania i stali się uczestnikami wiary, nadziei oraz miłości w Chrystusie: „Panie, daj nam poznać drogi Twoje! Daj poznać myśli Twoje! Nie pozwól nam błądzić na bezdrożach naszych pomysłów, ale objaw nam to, co Ty chcesz czynić w naszym pokoleniu!”.

poniedziałek, 2 lipca 2018

SUSERZ, CZYLI ŚLADY PROTESTANCKIE NA "ARCYKATOLICKIM MAZOWSZU"

„Gdy w roku 1553 palono wszystkie ozdoby i dokumenty kościoła, ten wizerunek Najświętszej Maryi Dziewicy z Dzieciątkiem Jezus od ognia nie niszczał. Jeden z obecnych, nazwiskiem Polek, szydząc sobie bezbożnie, popychał go nogą do ognia, gdy nagle sam do ognia na twarz upadł. Wyciągnięto go silnie poparzonego i na marach do domu odniesiono. Od owej chwili nieszczęsny ten człowiek, drżąc na całym ciele, na brzuchu tylko w boleściach przez osiem lat leżał. Później zawieziono go do Częstochowy i tam modląc się do Matki Bożej, odzyskał zdrowie, ale niezupełnie”.

Powyższa wzmianka dotyczy kościoła pw. NMP w Suserzu, który w 1550 (lub wiosną 1551 roku) został oddany w ręce protestantów przez właściciela wsi starościca rawskiego Krzysztofa Lasockiego. Jak przekazują zapisy, Lasocki kazał zniszczyć wszystkie ozdoby, obrazy, szaty liturgiczne i księgi. Ocalał jedynie obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem, który do dziś stanowi obiekt czci wyznawców katolicyzmu.

Rodzina Lasockich, obok rodzin: Gizyckich, Narzymskich czy Niszczyckich, należała to tych nielicznych na Mazowszu Północnym, które deklarowały się jako zwolennicy reformacji.

Za sprawą rodziny Lasockich, w Suserzu i Zwoli, dotychczasowe świątynie katolickie stały się luterańskimi zborami. Nie trwało to jednak długo. Suserski kościół trafił z powrotem w ręce katolików w roku 1595, a z kościołem w Zwoli stało się tak w dwa lata później.

Jak pisze dr hab. Jan Mirończuk, w artykule „Reformacja na Mazowszu Północnym” (Studia Theologica Pentecostalia, Tom 4), „bardzo aktywna w organizacji życia religijnego protestantów, a także propagowaniu go na terenie katolickim, była rodzina Niszczyckich z ziemi płockiej, która posiadała swoje dobra również pod Przasnyszem. Utrzymywany przez Niszczyckich duchowny kalwiński głosił także nauki w Ciechanowie, a więc w pół drogi między posiadłościami patronów”.

Na Mazowszu było jedynie kilka zborów (często w publikacjach pojawia się liczba 7), co świadczy o nikłym wpływie reformacji na tę część ziem polskich. We wspomnianym artykule dr hab. Jan Mirończuk zauważa, że „warstwy rządzące na Mazowszu, nie wspominając o o chłopach, którzy zupełnie nie garnęli się do reformacji, w swojej masie pozostawały katolickie”.

Mazowsze odegrało rolę w odrodzeniu się katolicyzmu w Polsce, do czego przyczyniły się jezuickie szkoły urządzane na przełomie XVI i XVII wieku w Łomży, Płocku, Rawie czy Warszawie.

Szlachta mazowiecka w czasach panowania Wazów dążyła, aby protestantom odbierać godność poselską i zmuszać ich do zmiany miejsca zamieszkania.

Nikłe dziedzictwo reformacji na Mazowszu sprawia, że określenia typu: protestant, zbór czy pastor brzmią bardzo obco w uszach mieszkańców tej części Polski. Protestantyzm postrzegany jest dodatkowo jako element obcy i kojarzony bywa jedynie z osadnictwem niemieckim.

Suserski epizod niszczenia wyposażenia kościoła dodatkowo utrwala negatywny obraz protestantyzmu w oczach lokalnych mieszkańców. Na oficjalnej stronie Urzędu Gminy Szczawin Kościelny jest nota: „Okres reformacji na szczawińskiej ziemi przyniósł wielkie zmiany, gdyż ówczesny właściciel wsi Suserz – Krzysztof Lasocki zmienił wiarę, przechodząc na protestantyzm”.

Nie można się dziwić, że wiele osób z dystansem i ostrożnością podchodzi do wszystkiego co niekatolickie, ale zawsze warto trudzić się i edukować, że protestantyzm to coś więcej niż tylko zniszczenie wyposażenia suserskiego kościoła i tzw. „zmiana wiary”. Ale to nie jest łatwe zadanie.

środa, 27 czerwca 2018

BÓG, KTÓRY PROWADZI (ALE INACZEJ NIŻ BYŚMY OCZEKIWALI)

Czasami Boże drogi wydają się nie mieć sensu.

Abraham został powołany, aby wziąć w posiadanie ziemię (Kanaan). Tą obietnicą żył także jego syn Izaak oraz wnuk Jakub. To właśnie w Kanaanie Jakub usłyszał od Boga: „Od ciebie będzie pochodził naród i wiele narodów. Od ciebie będą się wywodzić królowie. Tobie i twojemu potomstwu daję kraj, który dałem Abrahamowi i Izaakowi”. Wszelkie obietnice Bożego błogosławieństwa wiązały się z Kanaanem. Jednak okoliczności życia Jakuba i jego rodziny przybrały nieoczekiwany obrót. Aby spotkać się ze swoim synem, Józefem, co do którego miał pewność, że został rozszarpany przez dzikie zwierzęta, Jakub udał się do Egiptu. Wraz z nim w drogę wyruszyła cała rodzina w liczbie siedemdziesięciu osób.

Czyżby Boża obietnica posiadania ziemi kananejskiej chybiła? Dlaczego Jakub miał opuścić ziemię w której Abraham i Izaak kopali studnie, gdzie swoją obecność znaczyli stawianymi ołtarzami i gdzie doświadczali bliskich spotkań ze Stwórcą?

W drodze do Egiptu Jakub przeżywa spotkanie z Bogiem, który przemówił do niego w nocnym widzeniu: „Nie bój się iść do Egiptu, gdyż sprawię, że tam staniesz się wielkim narodem. Ja pójdę z tobą do Egiptu i Ja cię stamtąd wyprowadzę, a Józef zamknie ci oczy”. Boża obietnica miała się wypełnić, ale trochę jakby nie tak, jak wydawałoby się najprościej. To właśnie w Egipcie Izraelici stali się licznym narodem, a czas pobytu w ziemi faraonów wyniósł, bagatela, czterysta trzydzieści lat.

Jakub musiał przezwyciężyć swoje obawy i za sprawą zapewnienia o Bożej obecności, która miała mu towarzyszyć w drodze i podczas pobytu w Egipcie, opuścił Kanaan. Obietnica funkcjonowania potomków Abrahama w Ziemi Obiecanej oddaliła się na jakiś czas. Właściwie bardzo długi czas.

Boże obietnice są fascynujące. Jednak sposób ich wypełnienia nie zawsze odpowiada naszemu zrozumieniu i niekoniecznie jest zgodny z naszymi oczekiwaniami. Po drodze i w czasie oczekiwania na ich wypełnienie przytrafiają się dziwne rzeczy. Czasami może się wydawać, że Bóg dokonał korekty wobec swojego pierwotnego planu i zdążył już napisać nieco inny scenariusz. Czy to co się dzieje teraz w moim życiu ma sens? Dlaczego mam opuścić miejsce, z którym łączą mnie Twoje obietnice, Boże? Jakub mógł mieć uzasadnione wątpliwości: „Czy Egipt to naprawdę dobry kierunek dla mnie i mojej rodziny? A co z Kanaanem? Boże, nie rozumiem…”.

Ja też wielu, a może coraz więcej, rzeczy nie rozumiem. Dlaczego droga z punktu A do punktu B nie jest taka prosta jak można by się tego spodziewać? Czemu po drodze pojawiają się punkty E, K, R i Z? Wydawać by się mogło, że powinno ich nie być. Czemu „wkrótce” nie oznacza pięciu minut, ale dwa tysiące lat? Na wiele pytań nie znajdę satysfakcjonujących odpowiedzi. Ale nie chodzi o to, aby na wszystko znaleźć odpowiedź, która mnie zadowoli. Istotą chrześcijaństwa jest bliskość Boga i zaufanie, że On pozostaje wiernym wobec każdej obietnicy. A jeśli realizacja tych obietnic nie będzie przebiegać wedle mojego zrozumienia i oczekiwania? Cóż…

Kluczem chrześcijańskiego pielgrzymowania jest wiara i zaufanie. Okoliczności mogą krzyczeć: „Wszystko na nic!”, ale serce wciąż może ufać i otrzymywać zapewnienie, podobne temu, jakie otrzymał Jakub, kiedy szedł do Egiptu: „Ja pójdę z Tobą”. A zatem pozostaje ufność…

środa, 13 czerwca 2018

DWIE HISTORIE - JEDNA LEKCJA

Historia pierwsza. Jakiś czas temu oglądałem film z rozprawy sądowej seryjnego mordercy młodych kobiet. Rzecz działa się w Stanach Zjednoczonych. W sądzie przemawiały osoby bliskie zamordowanym. Oskarżony – Gary Ridgway – słuchał z kamienną twarzą jak wypowiadają swój żal i życzą mu cierpienia porównywalnego z tym, jakie zadał swoim ofiarom. Było tak do czasu, aż przemówił ojciec jednej z bestialsko zabitych dziewcząt imieniem Linda. Ten starszy mężczyzna powiedział do mordercy: „Są tu na sali ludzie, którzy cię nienawidzą. Ja nie jestem jednym z nich. Sprawiłeś, że jest mi trudno postąpić według tego, w co wierzę i czego, jak rozumiem, oczekuje ode mnie Bóg. Ale wiedz, że zostało ci wybaczone”. Chłodny wyraz twarzy oskarżonego zmienił się. Po jego policzkach zaczęły płynąć łzy. Wyglądało na to, że słowa: „zostało ci wybaczone” pozostawiły w życiu bezwzględnego zabójcy wyraźny ślad.

Historia druga. W biblijnej Księdze Rodzaju, możemy znaleźć historię Józefa, który stał się najpotężniejszą osobą w Egipcie, tuż po faraonie. Okoliczności, które doprowadziły Józefa do chwały egipskiego zarządcy nie były przyjemne. Został sprzedany Madianitom i, jako niewolnik, znalazł się w krainie nad Nilem. Doświadczył fałszywego oskarżenia o gwałt i trafił do więziennej celi. Za tym losem, naznaczonym bólem, stali jego bracia – dziesięciu pozostałych synów Jakuba. Kiedy po latach Józef spotkał braci w Egipcie, towarzyszyły mu silne emocje. Tekst biblijny pięciokrotnie wspomina o płaczu Józefa – najwyraźniej, wbrew stereotypom, „chłopaki płaczą”. Odkrywając swoją tożsamość, przed zaskoczonym rodzeństwem, Józef mówi: „Ja jestem wasz brat, Józef, którego sprzedaliście do Egiptu…”. Czyżby nadszedł czas zemsty i słusznej zapłaty za doznane krzywdy, poniżenie i cierpienie? Niewykluczone, że właśnie taka myśl pojawiła się w umysłach przestraszonych braci, kiedy usłyszeli przemawiającego Józefa. Jednak kolejne słowa ich młodszego brata brzmiały nad wyraz łagodnie: „Teraz nie martwcie się i nie wyrzucajcie sobie, że sprzedaliście mnie tutaj (…) To nie wy wysłaliście mnie tutaj, lecz Bóg”. Jak to, Józefie? Czy „wysłaliście” to odpowiednie słowo? Bracia cię wysłali? Czyli, co? Kupili ci bilet w samolocie z miejscem w klasie biznes? Wyprawili cię uroczycie i zaopatrzyli na drogę we wszelkie wygody? Wręczyli ci do ręki kartę kredytową, mówiąc: „Używaj w Egipcie wedle potrzeb, a my spłacimy zaciągnięte przez ciebie zobowiązania”? Przecież oni cię sprzedali! Józefie! Obudź się! Zainkasowali za ciebie pieniądze i nawet nie mrugnęli okiem, kiedy madianiccy kupcy zabierali cię w nieznane… Czyż nie takie właśnie pouczenie powinniśmy zaoferować Józefowi? Czy nie powinniśmy oczekiwać rewanżu za doznane krzywdy?

Słowa Józefa świadczą, że odrobił trudną lekcję przebaczenia. Kilka długich lat, jakie spędził w Egipcie, nie były czasem gromadzenia złości i nienawiści. Nie były też okresem planowania zemsty i odwetu. Józef wzrastał w relacji z Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba i uczył się przebaczania. Czy było łatwo wybaczyć? Pewnie nie. Czy oczekiwał przeprosin i zadośćuczynienia? Tekst biblijny o tym nie wspomina. Jego przebaczenie nie było poprzedzone warunkiem: „A zatem, braciszkowie, wyznawajcie swoją winę i żałujcie za swoje karygodne postępowanie. Jeśli uznam, że wasza skrucha jest wystarczająca, może przebaczę…”. Przebaczenie, które Józef zaoferował braciom, zdjęło z nich ciężar winy. Żyli z piętnem powracającego oskarżeni. Mówili do siebie: „zawiniliśmy wobec naszego brata (Józefa), bo widząc strapienie jego serca, gdy błagał nas o litość, nie usłuchaliśmy go”.

Przebaczanie to ważny element życia. „Przebacz winy tak jak my wobec nas winnym, przebaczyliśmy…”, czy nie są to znane słowa? Spośród wielu możliwych opcji, które pojawiają się, w obliczu doznanej krzywdy i bólu, przebaczenie jest tą, którą warto zdecydowanie rozważyć i zastosować. Biblijny Józef i mężczyzna, który przebaczył mordercy swojej córki, dają nam wartościową lekcję życia.

sobota, 2 czerwca 2018

BÓG, ZŁO I LUDZKIE ŻALE

Wciąż powtarzanym stwierdzeniem, w wielu różnych dyskusjach (przynajmniej mnie się to zdarza), jest przypisywanie Bogu winy za zło, cierpienie i niegodziwość w świecie, w którym żyjemy. Tego typu rozumowanie wynika, w moim przekonaniu, z powszechnej wśród nas tendencji „czynienia Boga na nasz obraz i nasze podobieństwo”. 

W tym „czynieniu Stwórcy podobnym do nas”, chcemy przypisywać Mu skłonność do czynienia zła, którego sami jesteśmy sprawcami. Kiedy czytam Ewangelie, nie znajduję w nich ani jednej sugestii ze strony Pana Jezusa Chrystusa, jakoby Bóg chciał choroby, mordu czy jakiejkolwiek formy wykorzystywania jednych przez drugich. Świat w którym żyjemy jest zły i niegodziwy, ale ich źródła nie należy doszukiwać się w Stwórcy. Chrystus wszedł w rzeczywistość świata zniewolonego ludzką chciwością, perwersją, nienawiścią i skłonnością do czynienia zła. On wszedł w realia choroby, grzechu i cierpienia, aby przynieść odkupienie – wolność. To nie Bóg jest winien niegodziwości i niesprawiedliwości.

Oprócz ludzkiego czynnika, który stoi u źródeł zła, jest jeszcze czynnik diabelski, szatański. Duchowe niegodziwości i Szatan, który przychodzi, jak czytamy w tekście Ewangelii Jana, aby „kraść, zabijać i niszczyć”, to też nasza – ziemska – rzeczywistość. Jednak ten – duchowy – rodzaj zła też został pokonany w Bożym dziele odkupienia.

W Chrystusie można doświadczyć Boga, który kładzie kres chorobie, śmierci i wszelkiemu rodzajowi grzechu. To jest istotą Dobrej Nowiny: „Bóg triumfuje!”. Już teraz, również poprzez swój Kościół i ostatecznie w przyszłości, która będzie rzeczywistością „bez bólu, choroby, cierpienia czy grzechu”. Jakże niesprawiedliwym jest obwinianie Boga o rzeczy, których nie jest sprawcą.

On pozostaje źródłem zbawienia i życia. Błogosławieństwa nie przekleństwa. Życia nie śmierci. Zdrowia nie choroby. Miłości nie nienawiści. Przebaczenia nie potępienia. Wolności nie zniewolenia.

czwartek, 31 maja 2018

BÓG OBECNY POŚRÓD UDRĘKI I NIEDOLI

Czy łatwo jest rozpoznać obecność i działanie Boga w codziennym życiu?

Często mamy tendencję, aby mówić: „Poszczęściło mi się w tym i w tym, gdyż Bóg był ze mną”. Dobrze jest mieć takie doświadczenia. Ale co zrobić z sytuacjami, które są dla nas trudne i niosą znamiona cierpienia?

Historia Józefa, opisana w Księdze Rodzaju, jest naznaczona niezwykłą dramaturgią. Okresy „prosperity” mieszają się z doświadczeniem odrzucenia, poniżenia, więzienia i udręki. Jednak w narracji biblijnej, niezależnie od tych zmieniających się okoliczności, wciąż pojawia się stwierdzenie: „PAN był z Józefem”.

Czy nie dało się zrealizować Bożego planu w życiu Józefa bez tych bolesnych doświadczeń? Czy koniecznymi były: zdrada przez braci, niewola u Izmaelitów, fałszywe oskarżenie o gwałt i więzienie w Egipcie?

Józef został wyniesiony przez Boga, ale ta „droga na szczyt” była wyjątkowo bolesna. Kiedy urodzili mu się synowie, ich imiona stały się świadectwem przeżyć Józefa: „Pierworodnemu Józef dał na imię Manasses, powiedział bowiem: Bóg pozwolił mi zapomnieć o mojej udręce… A drugiemu dał na imię Efraim, powiedział bowiem: Bóg uczynił mnie płodnym w kraju mojej niedoli”.

Udręka i niedola jako cześć Bożego planu dla mojego życia? Boże, czy to ma jakikolwiek sens?

Wygląda na to, że tak. „Wiemy zaś, że tym, którzy miłują Boga, wszystko służy ku dobremu, tym, którzy są powołani według Jego postanowienia (…) Kto nas odłączy od miłości Chrystusowej? Czy utrapienie, ucisk, prześladowanie, głód, nagość, niebezpieczeństwo lub miecz?”.

środa, 23 maja 2018

JÓZEF - POWOŁANY APOSTOŁ

- Józefie! Powołałem cię, abyś przyniósł błogosławieństwo i wybawienie twojej rodzinie. W moich oczach jesteś szczególny. Twoje sny są zapowiedzią tych cudownych dzieł, których dokonam.
- Wspaniale jest słyszeć, Boże Abrahama, Izaaka i Jakuba, o Twoim powołaniu i wybraniu. Gdzie chcesz mnie wysłać?
- Posyłam Cię do Egiptu.
- Do Egiptu? To daleka droga... Zapewne przyślesz po mnie jakąś karawanę i zadbasz o wszelkie niezbędne wyposażenie na drogę. Wiesz, Panie, czego trzeba w podróży: zapas wody, jedzenie, solidne ubranie i jeszcze dobre towarzystwo. Nie ma to jak podróż w gronie przyjaznych ludzi! Jestem podekscytowany i oczekuję tych wspaniałych rzeczy, jakie zamierzasz czynić przeze mnie – Twojego apostoła. Może to właśnie dziś będzie ten szczególny dzień, kiedy postawisz mnie na scenie historii i zostanę rozpoznany jako Twój współpracownik? W każdym razie, jestem do Twojej dyspozycji.

Choć nie jest to narracja biblijna, to wydaje się, że coś podobnego do przytoczonego dialogu miało miejsce w Kanaanie. Józef został wybrany przez Boga, cieszył się szczególnym poważaniem w oczach swojego ojca – Jakuba. Jego sny upewniały go o niezwykłości Bożego działania, którego miał doświadczyć. Autor Psalmu 105 zanotował, że Bóg posłał Józefa do Egiptu. Józef był Bożym posłańcem – apostołem. Nosił na sobie pieczęć Bożego autorytetu.

Jednak historia tego „wysłania do Egiptu” nie potoczyła się chyba zgodnie z zamysłem Józefa. Trafił do Egiptu nie w atmosferze chwały i wywyższenia, ale jako niewolnik. Sprzedany przez braci za znaczną kwotę dwudziestu sztuk srebra – równowartość wynagrodzenia za dwa lata pracy. Wspomniany już psalmista tak opisał podróż tego „Bożego wysłannika” do Egiptu: „kajdanami skuto mu nogi, a szyję zakuto w żelazo…”. Jak pogodzić brutalną rzeczywistość niewoli u Madianitów z marzeniami o wielkich Bożych dziełach i niezwykłości Jego powołania?

Jak pogodzić sny o wywyższeniu i autorytecie z realiami kajdan, więzów i bata, którym właściciele niewolników poganiają swoją własność? A jednak w tych bolesnych okolicznościach Pan Bóg był z Józefem. Wszak „tym, którzy kochają Boga i którzy zostali powołani zgodnie z Jego zamysłem, wszystko służy dla ich dobra” i „Jego myśli nie są naszymi myślami, a nasze drogi nie są Jego drogami”. Czasami Jego sposób działania może wydawać się niezrozumiały. Bywa, że okoliczności nie potwierdzają tego, że On jest obecny w tym wszystkim czego doświadczamy i co przeżywamy. A jednak On realizuje swój plan.

Dziwny był ten sposób „wysłania” Józefa do Egiptu. Jakie inne „dziwne” rzeczy są udziałem tych, których On powołał?

wtorek, 1 maja 2018

ADONIRAM JUDSON

Wczoraj wieczorem przeczytałem, w książce Johna R.W. Stotta, krótką notkę o Adoniramie Judsonie i wciąż nie mogę „uwolnić” się od tej historii:

„Kiedy Adoniram Judson oświadczał się Ann, swej przyszłej żonie, powiedział: «Oddaj mi swoją rękę, jedź ze mną do azjatyckiej dżungli i umrzyj tam ze mną dla sprawy Chrystusa». Przybyli do Rangun w 1813 roku i bezzwłocznie zanurzyli się w birmańskiej kulturze i języku. Minęło jednak sześć lat, zanim Adoniram poczuł się na siłach wygłosić pierwsze kazanie, a siedem, zanim nawróciła się pierwsza osoba. Poświęcił dwadzieścia lat, aby przełożyć Biblię na język birmański. Napisał wiele traktatów, katechizm, podręcznik gramatyki oraz słownik angielsko-birmański, który wciąż pozostaje w użyciu. Jego cierpienie było wielkie. W ciągu swojego życia dwukrotnie owdowiał i pochował sześcioro dzieci. Tak jego, jak i całą rodzinę nękały częste choroby. W czasie wojny birmańsko-angielskiej był podejrzewany o szpiegostwo i spędził dwa lata w więzieniu, w łańcuchach, brudzie i skwarze. W ciągu trzydziestu siedmiu lat pracy misyjnej tylko raz powrócił do domu w Stanach Zjednoczonych. Jego «obumarcie» i «pogrzebanie» w birmańskiej ziemi przyniosły obfity plon. Kiedy razem z Ann przybyli do Birmy w 1813 roku, pierwszej niedzieli przyjmowali Wieczerzę Pańską tylko we dwoje, bo nie było innych chrześcijan, których mogliby zaprosić do stołu. Jednak trzydzieści siedem lat później, gdy umarł (w roku 1850), zostawił po sobie ponad siedem tysięcy ochrzczonych Birmańczyków i Karenów w sześćdziesięciu zborach. Liczbę chrześcijan w Birmie szacuje się obecnie na ponad trzy miliony”.

Trudno cokolwiek więcej dodać, kiedy czyta się taką historię…

Jakże inaczej zdaje się wyglądać tzw. „chrześcijaństwo”, które stawia człowieka i jego zachcianki, dla niepoznaki nazywane potrzebami, w centrum egzystencji. Co ja będę miał? Czy Pan Bóg da mi dobrą pracę, czy zapewni mi zawsze pełnię zdrowia, dostatek i wygodę? Wygląda na to, że Adoniram Judson wiedział co to znaczy „pójść za Jezusem” i znał drogę Krzyża. Krzyż to śmierć naszej starej natury. Krzyż to zerwanie wszelkich powiązań z grzechem. Krzyż to śmierć mojego „Ja”. Krzyż to wyrzeczenie i, jeśli trzeba, cierpienie. Krzyż to zerwanie z wygodnym życiem nastawionym na konsumpcję i domaganiem się ciągłych „prezentów” od Pana Boga: jeszcze to, i jeszcze tamto mnie się należy. Krzyż to strata. Krzyż to umieranie dla cielesnych pobudek i ludzkich ambicji. Krzyż to koniec gonitwy za materializmem i wygodą. Krzyż to usilne zabieganie o poznanie Bożej woli. Tu nie ma miejsca na pytanie: „Co mogę zyskać Boże, idąc za Tobą?” ale raczej właściwym pytaniem jest: „Boże, co muszę jeszcze stracić, by zyskać Ciebie i rozumieć Twoją wolę?”. Jak bardzo zostaliśmy skażeni nauką w której nasze ambicje i plany zostały wywyższone ponad Boży plan i Jego wolę. Chcemy ciągle gadać o powodzeniu i chlubić się ludzkim sukcesem. Chcemy wygody i dostatku. Konkurujemy ze sobą. Licytujemy się w służbie i postrzegamy rzeczywistość przez pryzmat naszych doczesnych planów. Liczy się moje. Zawsze i wszędzie „Ja”. Już nawet nie potrafimy wstydzić się z powodu naszych grzechów. Marnujemy czas na bzdury. Jesteśmy aroganccy i brak nam pokory. Nie chcemy słuchać o Bogu, który stawia nam wymagania. Chcemy Boga, który spełnia nasze zachcianki. Mówimy: „Nikt mi nie będzie mówił, że jestem Bogu coś winien”…

Czy przypadkiem nie przeoczyłem czegoś w moim chrześcijańskim życiu? Czy przypadkiem moje chrześcijaństwo nie stało się jedynie wydmuszką i pozbawioną autentyzmu marną podróbką prawdziwego i oddanego Bogu życia? Czy przypadkiem…

czwartek, 26 kwietnia 2018

BLISKOŚĆ

W historii o biblijnym patriarsze Jakubie, synu Izaaka i Rebeki, dzieje się naprawdę wiele. Bynajmniej nie jest to opowieść idylliczna. Dużo w niej kontrastów. Miłość przeplata się z nienawiścią, radość z goryczą, strata z zyskiem… Jednym słowem prawdziwe życie. Tym, co jednak czyni życie Jakuba niezwykłym, jest obecność Stwórcy.

Relacja patriarchy z Bogiem rozwijała się pośród życiowych zawirowań. Okolicznością pierwszego, zanotowanego w tekście Księgi Rodzaju, bliskiego spotkania Jakuba ze Stwórcą jest ucieczka z rodzinnego domu przed nienawiścią brata.

W drodze z Beer-Szeby do Charanu Jakub musiał nocować pod otwartym niebem i śnił osobliwy sen. Pan Bóg, podczas snu, skierował do niego takie słowa: „Ja jestem z tobą i będę cię strzegł wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz…”. Może Pan Bóg się nieco zagalopował? „Wszędzie” i „dokądkolwiek pójdziesz”? Czy możemy oczekiwać od Stwórcy tak intensywnego zaangażowania w nasze życie? Czyż raczej nie jest nam bliższa narracja o „dalekim i odległym Bogu”, który niezbyt interesuje się tym wszystkim co przeżywamy i ewentualnie pojawia się jako oschły recenzent naszych dokonań? „To źle. To dobrze. Trzy z minusem. Następny sprawdzian za miesiąc. Tymczasem radź sobie sam”.

Jednak Bóg, który objawia się na kartach Biblii, jest Bogiem obecności. On powiedział o sobie Mojżeszowi: „Ja jestem”. Zbawcza obecność i bliskość Boga jest kluczowym elementem Jego objawienia się człowiekowi. Jego pragnieniem było i jest być blisko człowieka.

Kiedy Izrael wyszedł z Egiptu, aby posiąść Kanaan, Pan Bóg polecił Mojżeszowi nadzorowanie budowy świątyni. Jaki był cel tej budowy? „Zbudują Mi świątynię, abym zamieszkał wśród nich”. Cała historia biblijna zmierza ku temu, aby człowiek mógł w pełni doświadczać radości z bliskości i obecności Boga. Jan apostoł tak opisał tę rzeczywistość: „I zobaczyłem nowe niebo i nową ziemię. Pierwsze niebo bowiem i pierwsza ziemia przeminęły (…) I zobaczyłem miasto święte, Nowe Jeruzalem, które zstępuje z nieba od Boga, przygotowane jak panna młoda, przystrojona dla swojego męża. I usłyszałem donośny głos od tronu, jak mówił: Oto miejsce przebywania Boga z ludźmi, i będzie mieszkał z nimi. Oni będą Jego ludem, a On, ich Bóg, będzie Bogiem z nimi”.

A co teraz, kiedy wciąż oczekujemy na wypełnienie się tych szczególnych obietnic? Czy możemy doświadczać bliskości i realności Boga? Czy jest to możliwe dla takiego zwykłego, niepozornego, człowieka jak ja, żyjącego gdzieś w centrum Polski i stającego wobec wyzwać codzienności? Absolutnie tak. Tę szczególną bliskość ze Stwórcą zyskujemy w Chrystusie Jezusie, Synu Bożym – dzięki Jego wcieleniu, śmierci i zmartwychwstaniu. Bliska obecność Boga jest możliwa, gdyż, jak pisał apostoł Paweł, w Chrystusie „nie jesteśmy obcymi (…) lecz domownikami Boga”. Nie jesteśmy „odwiedzającymi” i „nieproszonymi gośćmi”, ale domownikami. To wielki przywilej. Tym co czyni chrześcijańskie życie niezwykłym doświadczeniem jest właśnie Jego obecność i bliskość.

Jak utytłany w „szambie grzechu” człowiek może doświadczać bliskości Boga? Apostoł Paweł daje taką odpowiedź: „Teraz zaś w Chrystusie Jezusie wy, którzy niegdyś byliście daleko, znaleźliście się blisko przez krew Chrystusa”. Jak blisko? Bardzo blisko: „Zamieszkam w nich i wśród nich będę się przechadzał, i będę ich Bogiem…”. Historia Jakuba uczy, między innymi, prawdy o Bożej bliskości i Jego stałej obecności z życiu tych, którzy są w Chrystusie: „Ja jestem z tobą i będę cię strzegł wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz…”.

Trwajmy w Nim!

środa, 18 kwietnia 2018

IZAAK. DWADZIEŚCIA.

Na kartach Biblii Pan Bóg przedstawia się często jako „Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba”. Tekst Księgi Rodzaju – historia patriarchów – poświęcony jest głównie postaciom Abrahama oraz jego wnuka – Jakuba. O życiu Izaaka dowiadujemy się jakby nieco mniej. Jednak pozostaje on kimś ważnym w historii zbawienia. To właśnie Izaak jest tym, zapowiedzianym przez Boga Abrahamowi, synem obietnicy. W 25 rozdziale Księgi Rodzaju znajdujemy taką informację o Izaaku: „Gdy miał czterdzieści lat, ożenił się z Rebeką (…) Izaak modlił się do Pana za swoją żonę, gdyż była bezpłodna. Pan go wysłuchał i Rebeka, jego żona, poczęła”.

Kiedy otrzymujemy odpowiedź na modlitwę odczuwamy radość i zyskujemy poczucie bliskości Boga. Serce wykrzykuje: „Bóg działa!”, „On okazał swoją przychylność i spełnił to, o co Go prosiłem!”. Izaak mógł się cieszyć. Nie wątpię, że fakt narodzin swoich synów przyjął sercem wypełnionym wdzięcznością do Boga. Autor biblijny dodaje jednak taką informację: „Izaak miał sześćdziesiąt lat, gdy oni (synowie: Ezaw i Jakub) mu się urodzili”. Nie trzeba uruchamiać kalkulatora, aby wyliczyć, że upłynęło 20 lat od czasu, kiedy Izaak przekonał się o bezpłodności swojej żony i, jak przypuszczam, zaczął wołać do Boga o pomoc.

20 lat... To sporo czasu. Wyobrażam sobie Izaaka, który staje przed Bogiem w modlitwie i mówi: „Panie, Boże mojego ojca Abrahama, proszę Cię o pomoc. Moja żona, którą wybrałeś dla mnie spośród setek kobiet na ziemi, jest bezpłodna. Uczyń cud. Spraw, by jej łono stało się miejscem życia”. Dzień po dniu, przez tydzień, miesiąc, rok i kolejne lata, Izaak trwał przed Bogiem w modlitwie. Co czuł, kiedy upływający czas nie przynosił żadnej zmiany w życiu jego i Rebeki? Przecież Bóg, o którym opowiadali mu rodzice – Abraham i Sara – był Bogiem cudów. „Boże, jak długo przyjdzie mi czekać na Twoją odpowiedź?”, „Czy pocieszysz moje serce Twoim błogosławieństwem?”, „Tak bardzo pragnę, abyś zaingerował w nasze małżeństwo…”. Czas mijał i wydawało się, że Niebo pozostaje głuche na prośbę Izaaka. Jednak odpowiedź przyszła. Po 20 latach.

Kiedy myślę o tej historii zastanawiam się czy jestem gotów czekać, aby otrzymać cud od Niego, nieco dłużej niż dzień, tydzień i miesiąc. A co kiedy czas oczekiwania przedłuży się o rok, dekadę czy dwadzieścia lat? Co zagości w moim sercu w tym czasie „milczenia Nieba”? Rozgoryczenie? Frustracja? A może jednak nie zgorszę się tym brakiem natychmiastowej odpowiedzi od Boga. Może, choć czasami przez łzy, będę wołał do Niego: „Panie, ja nie rezygnuję! Wciąż ufam Tobie i czekam!”.

Jakub, wedle danej mu mądrości, napisał: „Bardzo skuteczna jest wytrwała modlitwa sprawiedliwego…”. Jako przykład tej wytrwałości podaje Eliasza, który „modlił się, i z nieba spadł deszcz, a ziemia wydała swój plon”. Tak o tej Eliaszowej wytrwałości pisała Amy Carmichael, misjonarka w Indiach, żyjąca na przełomie XIX i XX wieku:

Jeśli

nie potrafię usłyszeć „szumu ulewnego deszczu”
na długo zanim deszcz spadnie;
jeśli - wszedłszy na sam szczyt ducha,
tak blisko Boga, jak to tylko możliwe -
nie mam dość wiary, aby oczekiwać tam
z twarzą między kolanami,
choćby sześciokrotnie czy sześćdziesięciokrotnie
mówiono mi, że „nie ma nic”,
aż w końcu, że „oto maleńka chmurka wznosi się znad morza”,
jeśli tego nie potrafię,
to nie poznałem nic z miłości Golgoty.

Tej wytrwałości, w oczekiwaniu na Bożą odpowiedź na modlitwę, chcę i potrzebuję się uczyć. Izaak czekał i trwał w modlitwie 20 lat. Odpowiedź nadeszła. Błogosławieństwa z wysłuchanych modlitw życzę wszystkim czytającym ten tekst.

czwartek, 29 marca 2018

"GŁUPIA" MOWA, CZYLI WIELKANOCNE ORĘDZIE

Gdzie jest mędrzec? 
Gdzie nauczyciel Prawa? 
Gdzie badacz tego wieku? 

Powyższe pytania stawia Paweł z Tarsu w jednym z listów, a pojawiają się one przy okazji przywołania istoty apostolskiego orędzia, którym jest krzyż Chrystusa. Paweł, niegdyś fanatyczny i ogarnięty nienawiścią prześladowca Kościoła, tak określił cel swojego życia i służby: „Chrystus posłał mnie, abym głosił Ewangelię, i to nie w mądrości słowa, aby nie został pozbawiony znaczenia krzyż Chrystusa”.

Paweł, jak mało kto, dysponował ogromną wiedzą z zakresu żydowskiego Prawa i greckiej filozofii. W swoich listach i mowach, zapisanych ręką Łukasza w Dziejach Apostolskich, cytował greckich poetów, z których dziełami był najwyraźniej dobrze obeznany. Zaliczał się do intelektualnej elity ówczesnego świata. Dziś, za sprawą swojej rozległej wiedzy, byłby witany z otwartymi ramionami jako wykładowca na najlepszych uniwersytetach. Jako błyskotliwy umysł, niebojący się podejmować dysput na gruncie filozofii, byłby zapewne częstym gościem programów telewizyjnych.

Jakże niepasującym do osoby Pawła – intelektualisty I wieku – wydaje się być takie oto stwierdzenie, będące wspomnieniem jego pobytu w Koryncie: „Przyszedłem głosić wam tajemnicę Boga nie za pomocą górnolotnych słów lub mądrości. Postanowiłem bowiem będąc pośród was, nie znać niczego innego, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego. I stanąłem przed wami w słabości, i w bojaźni, i z wielkim drżeniem. A moje słowo i głoszenie nie opierały się na przekonywujących słowach mądrości…”.

Pawle, czy naprawdę nie masz nic ciekawego do powiedzenia? Nic, co poruszyłoby nasz umysł i zaspokoiło ciekawość? Żadnych cytatów z dzieł Eurypidesa, Aretusa czy Epimenidesa? A co z analizą poglądów Pyrrona czy Zenona z Kition? Może powiedziałbyś coś o epikurejskim podejściu do śmierci?

Paweł miał jednak orędzie, które dla wielu słuchaczy pozostawało głupim gadaniem albo gorszącą mową: „My głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, głupstwem dla pogan…”. W centrum jego zwiastowania pozostawał krzyż. Chrześcijańska prawda to nie górnolotne i wysublimowane słowa, ale krwawy „spektakl” z rzymskim i brutalnym narzędziem egzekucji w roli głównej. Ukrzyżowany Zbawiciel nie jest jednak obrazem słabości i niemocy Boga wobec diabelskiej nienawiści, destrukcyjnej mocy grzechu czy ludzkiej niegodziwości. Cierpiący Syn Boży, spoglądający z drzewa kaźni na oprawców, nienawistny tłum i wszystkich tych, którzy towarzyszyli Mu w ostatnich godzinach Jego życia, wypowiedział znamienne słowa: „Wykonało się!”. Te słowa są dowodem na ostateczną rozprawę ze światem zniewolonym grzechem i pozostającym pod przekleństwem śmierci.

Krzyż to pełne mocy wołanie o tym, że oto Bóg triumfuje! Wykonało się! Więzy grzechu zostały zerwane! To właśnie te więzy, nałożone na nas przez grzech, zostały przecięte, aby każdy człowiek mógł cieszyć się bliskością i przyjaźnią z Bogiem – Stwórcą. Aby tak jednak się stało muszę sobie dziś, żyjąc w XXI wieku, odpowiedzieć na pytania: Co umierający, krwawiący i wyszydzony żydowski Mesjasz ma ze mną wspólnego? Czy grzech i Szatan to jedynie narracja z bajek i legend rodem ze średniowiecza? Czy też raczej rzeczywistość, która odciska piętno na ludzkiej – mojej – egzystencji?

Ja dziękuję Bogu za krzyż, który rozwiązał problem grzechu, również mojego. Krzyż był (i wciąż jest) zwycięstwem przebaczenia nad potępieniem, uzdrowienia nad chorobą, błogosławieństwa nad przekleństwem i życia nad śmiercią. Takie jest właśnie orędzie świąt Wielkanocy: „Poselstwo krzyża jest bowiem głupstwem dla tych, którzy dążą ku zagładzie, natomiast dla nas, którzy dostępujemy zbawienia jest mocą Bożą”. Dla mnie to „moc Boża”, prawdziwa mądrość i źródło radości, a dla Ciebie?

sobota, 24 marca 2018

PRZYJAŹŃ - RADOŚĆ CZY CIERPIENIE?

Ubieranie rzeczywistości w „jeden garnitur” nie oddaje całej prawdy o życiu. Właśnie tak ma się sprawa z przyjaźnią i przyjaciółmi.

Bywa tak: „Czy nie rodzi się ból podobny do śmierci, gdy towarzysz i przyjaciel zmienia się we wroga? (…) Bywa towarzysz, który cieszy się z radości przyjaciela, lecz w czasie rozpaczy jest przeciwko niemu” (Syr 37,2.4). Ale także tak: „Przyjaciel kocha w każdym czasie, staje się bratem w nieszczęściu (…) bywa też przyjaciel, który jest bardziej oddany niż brat” (Prz 17,17; 18,24). 

Musimy się zmierzyć z rzeczywistością, w której przyjaźń okazuje się być najbardziej radosnym elementem życia, ale także może stać się miejscem największego bólu i rozczarowanie. Takie jest życie, przynajmniej w jego doczesnej postaci. Relacje z ludźmi zawsze są trudnym aspektem naszej codzienności. Niezależnie od tego jakie jest nasze dotychczasowe doświadczenie przyjaźni, warto (nawet wbrew nadziej) mieć nadzieję, że istnieje ten rodzaj więzi i bliskości, który czyni nasze życie łatwiejszym, gdy spadają na nas różne nieszczęścia: depresja, choroba, ubóstwo…

Błogosławieństwo przyjaźni, w której „przyjaciel jest bardziej oddany niż brat” to piękna strona życia. Ale bywa też inaczej… Ach, życie!

środa, 21 marca 2018

ZAŻYŁOŚĆ Z BOGIEM

Można pisać biografie wielu ludzi i wykazać się znajomością szczegółów z ich życia. Można wyliczać wiele faktów i detali o tym jacy byli i czym się zajmowali, ale przecież nie świadczy to o bliskości z tymi, o których posiedliśmy tak szczegółową wiedzę.

Podobnie można wiedzieć dużo o Bogu. Jednak wiedza to nie zażyłość. A właśnie owa „zażyłość” definiowała istotę więzi jaką Abraham posiadał ze Stwórcą. W Księdze Rodzaju znajdziemy takie oto słowa Abrahama, które przytoczył jego sługa w rozmowie z Labanem – bratem Rebeki: „JHWH, z którym żyję w zażyłości…”.

Zażyłość z Bogiem? Halo! Abrahamie! Zejdź na ziemię i nie fantazjuj! Bóg jest odległym i niepojętym bytem, który pozostaje daleki dla śmiertelników. Nie mów tylko, że Bóg jest ci bliski niczym przyjaciel i najbliższa osoba! Otrząśnij się chłopie! Słyszysz jakieś głosy? Może potrzebujesz specjalistycznej opieki medycznej? Owszem, jest jakiś tam Bóg, ale przecież On pozostaje poza możliwością nawiązania z Nim relacji. Możemy sobie opowiadać o Nim różne historie i definiować Jego osobę różnymi przymiotnikami, ale zażyłość to nie jest właściwe słowo, którego powinniśmy używać.

A jednak Abraham żył w zażyłości z Bogiem, albo inaczej „chodził z Bogiem”. Ot, po prostu. Zwyczajnie. „To dokąd tym razem wybieramy się Panie Boże? Rozkoszą są dla mnie Twoje słowa i radością napełnia mnie myśl, że kolejny dzień przyjdzie mi spędzić w Twojej obecności”.

Bliskość z Bogiem to nie jest fantazja i bajkopisarstwo. Przynajmniej nie była taką dla tych, o których czytamy na kartach Biblii. Lista „chodzących z Bogiem” jest długa: Henoch, Abraham, Jakub, Mojżesz, Jozue, Samuel, Dawid, Jeremiasz, Paweł z Tarsu… Ich życie było niezwykłe za sprawą relacji i zażyłości z Bogiem.

A co z nami? Czy ten rodzaj bliskości jest dostępny w naszych czasach?

Tę szczególną bliskość ze Stwórcą zyskujemy w Chrystusie Jezusie, Synu Bożym – dzięki Jego wcieleniu, śmierci i zmartwychwstaniu. Naturalnym stanem każdego człowieka jest wrogość i oddalenie od Boga. Pisząc swój list do Efezjan, Paweł stwierdził: „Brakowało wam nadziei i bez Boga żyliście na świecie”. To smutna rzeczywistość, u której podstaw leży grzech, ludzki egoizm i bunt przeciwko Bogu. Jednak zaraz po tych słowach o „życiu bez Boga” pojawia się pełne nadziei stwierdzenie: „Lecz teraz wy, którzy byliście niegdyś daleko, w Chrystusie Jezusie staliście się bliscy dzięki Jego krwi”. Z Bożej perspektywy wszelki „mur nieprzyjaźni” został zburzony. Bliskość i zażyłość z Bogiem jest jak najbardziej realnym doświadczeniem. Co jest tego dowodem? Obecność Ducha Świętego, który jest duchem synostwa. Apostolskie wezwanie jest klarowne: „Nawróćcie się i każdy z was niech przyjmie chrzest w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów. Wtedy otrzymacie dar Ducha Świętego”. Obecność Ducha Świętego sprawia, że zażyłość z Bogiem może i powinna definiować naszą relację z Nim.

Panie, nie chcę być jedynie „wiedzącym” o Tobie, ale chcę, podobnie jak Abraham, „chodzić z Tobą” i „żyć w zażyłości”. Twoja bliskość jest tym czego pragnę. Doświadczenie Twojej obecności to najcenniejszy skarb i największa radość.