sobota, 17 grudnia 2022

ŁOWCY GŁÓW, KTÓRZY DOŚWIADCZYLI MOCY EWANGELII


W piątek (16.12) rozmawiałem z bliską mi osobą – Jackiem, który wrócił z krótkiego wyjazdu do Indii. Precyzyjnie mówiąc przebywał – wraz z małą grupą Polaków – w północno-wschodniej części tego azjatyckiego kraju, w stanie Nagaland.
Przyznaję, że pierwszy raz słyszałem tę nazwę. Opowieść Jacka rozbudziła moją ciekawość i zacząłem szukać informacji o tym miejscu i mieszkających tam ludziach. Zaintrygowała mnie historia niezwykłego Bożego poruszenia (przebudzenia) w tym regionie świata. Informacje zasłyszane od Jacka poszerzone o wiadomości zaczerpnięte z Internetu złożyły się na ten wpis. Może kogoś zainteresuje… 

Nagaland swoją nazwę wywodzi od Nagów – rdzennych mieszkańców tej krainy. Jako jednostka administracyjna Indii zajmuje powierzchnię nieco mniejszą niż województwo kujawsko-pomorskie. Wśród ludu Naga wyodrębnić można ponad 20 grup plemiennych, które wykształciły odmienne tradycje i posługują się odrębnymi językami (znalazłem informację, że jest ich 25). Historycznie plemiona Naga zasiedlały wzgórza, co miało zapewnić im bezpieczeństwo. Wspólną cechą tych zróżnicowanych plemion była pewna krwawa tradycja. Mężczyźni Naga zaskarbiali sobie szacunek społeczności zdobywając i kolekcjonując trofea w postaci ludzkich głów, ale nie towarzyszył temu kanibalizm. Ten krwawy zwyczaj najdłużej, bo aż do lat 80. XX wieku, utrzymał się w plemieniu Konyak – najbardziej wojowniczym wśród Nagów. 

W latach 40. XIX wieku do Nagaland dotarli chrześcijańscy misjonarze – głównie baptyści. Niektórzy z nich ponieśli śmierć z rąk ludu Naga, ale po kilkudziesięciu latach misyjnej działalności zaczęły pojawiać się wyraźne owoce – coraz więcej osób składało swoją ufność w Chrystusie i stawało się Jego uczniami. W czasie II wojny światowej w ziemi Nagów została stoczona bitwa o Kohimę (stolica stanu Nagaland). Walka pomiędzy Cesarską Armią Japońską a wojskami Imperium Brytyjskiego, zwana „Stalingradem Wschodu”, pociągnęła za sobą tysiące ofiar (także spośród, walczących u boku Brytyjczyków, Naga). 

Po II wojnie światowej Nagowie zaapelowali do Brytyjczyków o uznanie niepodległości krainy Naga, jednak nie zyskali żadnego posłuchu. Podobny apel wystosowali do władz Indii, gdy w rezultacie dekolonizacji Indie zyskały niepodległość, a Nagaland stał się częścią właśnie tego – utworzonego w 1947 roku – państwa. Ziemia Nagów została włączona do federacji, najpierw jako część Assamu, a z początkiem lat 60. XX wieku jako szesnasty stan Indii. 

Dążenia niepodległościowe Nagów sprawiły, że rząd Indii, w latach 50. i 60. XX wieku wysłał do Nagalandu wojska które mordowały mężczyzn, kobiety i dzieci. Życie, w dramatycznych okolicznościach, straciło ponad 200 tysięcy osób. Na porządku dziennym były gwałty, grabieże, tortury i masakry jakich dopuszczały się wojska rządowe. W opowieściach przywoływane są nadlatujące nad wioski helikoptery, z których prowadzono ostrzał bezbronnych mieszkańców. Zagraniczni misjonarze zostali wygnani z Nagaland w latach 50. XX wieku, ale rdzenni mieszkańcy zaznajomieni z Ewangelią i treścią Biblii zaczęli w desperacji szukać pomocy u Boga,. Relacje świadków tamtych wydarzeń mówią, że spotkania modlitewne trwały po wiele godzin. Chrześcijanie Naga płakali przed Bogiem wyznając swoje grzechy i zdecydowali się przebaczyć tym, którzy byli winni mordów i okrucieństwa. Wtedy właśnie, pośród wojny, ludzkiego cierpienia i wzmożonej modlitwy chrześcijan, Bóg zaczął odpowiadać i interweniować wśród Nagów. 

Wedle jednej z relacji, w 1952 roku w miejscowości Longkhum, kiedy chrześcijanie zbierali się na modlitwę, ujrzeli na niebie – pomimo słonecznego i bezdeszczowego dnia – tęczę. Temu znakowi towarzyszył donośny głos, który obwieszczał: „To przebudzenie rozprzestrzeni się na całe Nagaland!”. Duchowemu ożywieniu wciąż towarzyszyło silne przekonanie o grzechu (swoje grzechy wyznawali byli przede wszystkim chrześcijanie, to oni korzyli się przed Bogiem). Jeden z pastorów wyznał: „Duch Święty objawił mi moje grzechy na jednym ze spotkań. Z uczuciem strasznego lęku i wstydu wyznałam Bogu moje winy i odczułem jakby z moich pleców spadł wielki ciężar. Następnie przepełniła mnie ogromna radość”. Kaznodzieje często przerywali głoszenie na nabożeństwach, bo zawodzenie i wołanie o litość zgromadzonych były tak głośnie, że przemawianie zwyczajnie nie mogło być kontynuowane. 

Duch Święty zaczął się przejawiać wśród ludzi z mocą, wśród znaków i cudów. Niektórzy otrzymali od Ducha Świętego słowa poznania obnażające grzechy ciążące wśród chrześcijan. Powszechnym zjawiskiem było wierne cytowanie obszernych fragmentów Biblii przez ludzi, którzy nie mieli umiejętności czytania. Niewidomi odzyskiwali wzrok, głusi słuch. Cierpiący na różne dolegliwości byli uzdrawiani, a demony opuszczały ciała zniewolonych. Chrześcijanie otrzymywali precyzyjne proroctwa i słowa mądrości, które pozwoliły im negocjować z wojskami indyjskimi, aby te nie szkodziły ludziom i nie niszczyły wiosek. 

Wierzący w Chrystusa zyskali nowy rodzaj żarliwości. Przed przebudzeniem byli „letni” i „światowi”. Przemiana życia chrześcijan zaowocowała intensywną ewangelizacją i wielu Naga – dotąd niezwiązanych z Kościołem – otwierało swoje serca na Ewangelię. W jednej z wiosek (Khulazu Basa) w latach 1958-1959, w szczytowym okresie przebudzenia, ludzie byli tak pochłonięci szukaniem Boga w modlitwie, że nie mieli czasu na uprawę roli. Ale Bóg interweniował i cudownie ich zaopatrzył – tego roku plony pojawiły się bez udziału ludzkiej pracy. 

W 1959 roku odział armii indyjskiej otoczył kościół Baptystów w miejscowości Sendenyu i przez kilka minut otwierał ogień z karabinów maszynowych do zgromadzonych tam ludzi. Jednak nikomu nie stała się krzywda! Żołnierze wrzucili też do kościoła trzy granaty ręczne, ale chrześcijanie natychmiast zakryli je rękami i modlili się. Żaden z granatów nie eksplodował! Żołnierze armii indyjskiej wycofali się uznając, że moc Boża chroni chrześcijan. W innym miejscu żołnierze otworzyli ogień z karabinów do czterech mężczyzn. Kule przebiły ich ubrania pozostawiając dziury, ale ostatecznie spadły na podłogę, nie czyniąc żadnej krzywdy na ciele. 

Wierzącym w Chrystusa ukazywali się aniołowie i udzielali wskazówek zapewniających bezpieczeństwo. Zanotowano, że grupa ewangelistów doświadczyła cudu chodzenia po wodzie, gdy musiała przejść przez rzekę w porze deszczowej. Pewien człowiek, który nie miał formalnego wykształcenia, otrzymał nadnaturalną zdolność natychmiastowego i płynnego czytania Biblii. 

Relacje świadków mówią o dwóch falach przebudzenia. Pierwsza nastąpiła w latach 50., a druga fala miała miejsce w latach 70. XX wieku. W dniach 13-19 września 1976 roku zorganizowano „tydzień duchowego przebudzenia” podczas którego nastąpiło potężne wylanie Ducha Świętego. Wiele osób upadało pod mocą Boga, ludzie wyznawali swoje grzechy, a modlitwa zdawała się trwać nieustannie. 

To przebudzenie trwa do dziś! Obecnie wśród mieszkańców Nagaland jest 90% chrześcijan, co chyba czyni to miejsce najbardziej zdobytym przez Ewangelię na świecie. Wspomniany, na wstępie mojego wpisu, Jacek mówił mi, że wielu chrześcijan w Nagaland zaczyna dzień o 4:30 gromadząc się na trwającej blisko dwie godziny modlitwie. W mieście podobnej wielkości do Bydgoszczy jest około 700 Kościołów, wśród nich kilka liczących 10 tysięcy członków. Standardem są wspólnoty chrześcijan składające się z kilkuset, blisko tysiąca osób. 

Niezwykłe. Niezwykłe. Niezwykłe.

środa, 14 grudnia 2022

CZAS APOKALIPSY, CZ. 7: SIEDEM PIECZĘCI

CZAS APOKALIPSY, CZ. 6: LEW I BARANEK

DRUŻYNA?

Jednym z poważnych problemów współczesności wydaje się być przerost indywidualizmu nad gotowością współpracy. Zespołowość przegrywa z tendencjami do niezależności. Ten deficyt „drużynowości” dotyka też, jak czasem obserwuję, realiów kościelnych. 

Jednym z obrazów życia kościelnego, który jest mi bliski, pozostaje orkiestra symfoniczna, gdzie wielość instrumentów i indywidualne umiejętności muzyków poddane są wspólnej wizji i pracy dyrygenta. To mamy dać się dyrygować w Kościele? A gdzie wolność? Ale my mamy nasze pomysły na to jak głośno i w którym momencie ma zabrzmieć nasz instrument! Głosy oburzenia zdają się być słyszalne… 

 W życiu kościelnym deficytowa jest gotowość do… podporządkowania się. To określenie „podporządkowanie” zdaje się nie być mile widziane w naszych społecznych realiach. Zrobienie czegoś „pod dyktando” innych bywa odbierane jako „grabież wolności” i – mówiąc językiem kościelnym – zamach na „prowadzenie przez Ducha”. Samo określenie „czynić coś pod dyktando” w dobie indywidualizmu i niezależności odbierane jest bardzo negatywnie niczym gwałt, atak i kontrola. Przykładowo, kiedy osoba odpowiedzialna za całość funkcjonowania lokalnego Kościoła lub jakąś dziedzinę życia wspólnoty prosi o współpracę, której elementem jest właśnie podporządkowanie się ogólnej wizji zderza się często z brakiem zrozumienia i słyszy coś takiego: „To chcesz, abym zrobił/ zrobiła coś pod Twoje dyktando? Tak po Twojemu, a nie po mojemu?”. Kocham wolność i dostrzegam jej niezbędność także w wymiarze kościelnym. Ale czy nie mamy swoistego przeakcentowania wolności kosztem podporządkowania się? Co zrobić z takim fragmentem Pisma: „Bądźcie więc podporządkowani sobie nawzajem w bojaźni Chrystusowej”? Podporządkowani jedni drugim… To trudna i – z mojej obserwacji – deficytowa postawa. A co zrobić z takim radykalnym stwierdzeniem autora Listu do Hebrajczyków: „Bądźcie posłuszni i ulegli swoim przewodnikom. Czuwają oni nad waszymi duszami i zdadzą z tego sprawę. Niech to czynią z radością, a nie z narzekaniem, bo to nie wyszłoby wam na korzyść”? Być może owo swoiste „odbicie” w kierunku niezależności i ta niechęć do „podporządkowania” ma związek z poważnymi nadużyciami ludzi postawionymi w „autorytecie”, co niestety też jest obecne w kościelnych realiach… Pewnie bywa i tak, co z zawstydzeniem należy przyznać, że autorytet i przewodzenie zamieniane są na manipulację i nieuprawnioną kontrolę innych. A to właśnie ludzie będący w autorytecie (ci „z przodu” i „na czele”) są najbardziej odpowiedzialni, by SŁUŻYĆ innym. Na szczęście temat służebnego przywództwa staje się przebijać do świadomości liderów, także w Kościele. 

Ostatnio pozostaję pod wrażeniem książki pt. „Trzy kluczowe cechy idealnego członka zespołu” Patricka Lencioni. Autor zauważa: „Gdyby ktoś mnie poprosił o sporządzenie listy najbardziej wartościowych cech, które człowiek powinien w sobie kształtować, aby odnieść sukces w życiu zawodowym – i w życiu w ogóle – na pierwszym miejscu umieściłbym umiejętność pracy w zespole”. A te trzy cechy idealnego gracza zespołowego są następujące: POKORA, MĄRDOŚĆ I GŁÓD. Na pierwszym miejscu pokora, o której Lencioni tak pisze: „członek zespołu, którego cechuje pokora, to ktoś, kto nie ma rozdętego ego i nie przywiązuje nadmiernej wagi do własnej pozycji. To ktoś, kto doceni wkład pracy innych, a nie będzie zabiegał o uwagę dla siebie. Będzie on wyżej stawiał interes zespołu, a nie swój własny”. 

Jednym z kluczowych nowotestamentowych tekstów mówiących o pokorze jest ten z Listu do Filipian autorstwa Pawła z Tarsu: „…bądźcie jednomyślni, związani tą samą miłością, skupieni na wspólnym celu, złączeni jednym zdaniem. Myślcie nie o tym, jak się wybić kosztem innych lub zaspokoić własną próżność, ale raczej w pokorze uważajcie jedni drugich za ważniejszych od siebie. Niech każdy dba nie tylko o to, co jego, lecz i o to, co cudze. Bądźcie względem siebie tacy jak Chrystus Jezus”. 

Tekst Pawła mocno podkreśla ideę zespołowości i współpracy, u której podstaw stoi pokora. Właściwie rozumiana pokora pozostaje czymś pożądanym w życiu społecznym, zawodowym i kościelnym. Sam tak bardzo jej potrzebuję na co dzień, obok mądrości i głodu (zaangażowania), by móc odnaleźć się w drużynie i zespole.