sobota, 23 kwietnia 2011

Przygotowanie serca na każdy dzień

George Müller (1805-1898) – założyciel sieci sierocińców w Bristolu i nauczyciel biblijny.

Spodobało się Panu nauczyć mnie pewnej prawdy, z której czerpię korzyści już ponad czternaście lat. Oto ta prawda: jest dla mnie jaśniejsze niż kiedykolwiek, że pierwszym, największym i najbardziej podstawowym zajęciem każdego dnia powinno być dla mnie rozradowanie swej duszy w Panu. Pierwszą rzeczą, o którą powinienem się zatroszczyć, nie jest to jak mogę służyć Panu, ale jak mogę rozradować swoją duszę i jak pielęgnować wewnętrznego człowieka.
Mógłbym starać się służyć Panu głosząc prawdę nienawróconym; mógłbym starać się o dobro wierzących; albo próbować pomóc zrozpaczonym. Mógłbym na inne sposoby próbować zachowywać się jak przystoi dziecku Bożemu na tym świecie, a jednak nie będąc szczęśliwym w Panu, nie pielęgnując i nie umacniając wewnętrznego człowieka dzień po dniu, wszystko to może być wykonywane w niewłaściwym duchu.
Przynajmniej przez dziesięć poprzednich lat każdego ranka po ubraniu się miałem zwyczaj oddawać się modlitwie. Teraz widzę, że najważniejszą rzeczą jaką miałem do wykonania było oddanie siebie czytaniu Słowa Bożego i medytacji nad nim, aby w ten sposób moje serce mogło być pocieszone, zachęcone, rozgrzane, skorygowane i pouczone. Zobaczyłem, że w ten sposób, dzięki Bożemu Słowu, podczas rozmyślania nad nim, moje serce może zostać złączone w jedno z Panem.
Dlatego wczesnym rankiem najpierw zacząłem rozmyślać nad Nowym Testamentem. Pierwszą rzeczą, którą robiłem po poproszeniu Pana w kilku słowach o błogosławieństwo dla Jego cennego Słowa, było medytowanie nad Słowem Bożym, zagłębianie się w każdy werset tak, by wydobyć z niego błogosławieństwo, nie ze względu na publiczne usługiwanie Słowem, nie po to by głosić na podstawie tego o czym rozmyślałem, ale by otrzymać pożywienie dla własnej duszy.
Odkryłem niemal nieuchronny rezultat, że po zaledwie kilku minutach moja dusza nakłoniona była do wyznania, dziękczynienia, modlitwy wstawienniczej lub błagalnej; w ten sposób, choć nie oddawałem siebie, jak kiedyś, modlitwie tylko medytacji, to zamieniała się ona niemal natychmiast w modlitwę.
Gdy w ten sposób przez jakiś czas coś wyznaję, wstawiam się za kimś, proszę o coś dla siebie albo za coś dziękuję, później przechodzę do następnych słów czy wersetu, wszystko obracając w czasie czytania w modlitwę za siebie i innych, tak jak prowadzi mnie Słowo, jednak ciągle pamiętając, że celem mojej medytacji jest pożywienie dla własnej duszy.
Tak więc różnica między moją wcześniejszą praktyką a obecną jest taka: wcześniej gdy wstałem, jak najszybciej zaczynałem się modlić, ogólnie spędzając cały lub niemal cały mój czas aż do śniadania na modlitwie. We wszystkich przypadkach niemal niezmiennie zaczynałem od modlitwy, z wyjątkiem chwil, gdy czułem, że moja dusza jest obciążona ponad zwykłą miarę. Wówczas czytałem Słowo Boże dla pożywienia, albo odświeżenia, dla przebudzenia lub odnowy wewnętrznego człowieka, zanim oddałem się modlitwie.
Ale jaki był tego rezultat? Często spędzałem kwadrans albo pół godziny, albo nawet godzinę na kolanach zanim uświadomiłem sobie, że czerpię pocieszenie, zachętę, uniżenie duszy, itd. i często ucierpiawszy wiele z powodu błąkania się umysłu przez pierwsze dziesięć minut, kwadrans, a nawet pół godziny, dopiero wtedy naprawdę zaczynałem się modlić.
Teraz rzadko kiedy cierpię z tego powodu. Gdy moje serce jest pielęgnowane przez prawdę, wprowadzane w namacalną społeczność z Bogiem, rozmawiam z mym Ojcem i mym Przyjacielem (choć jestem tak okropny i niegodny tego) o sprawach, które nasunął mi przez swe cenne Słowo. Teraz często mnie dziwi, że wcześniej tego nie dostrzegałem. Weź złoty klucz, On cię woła. Wejdź do świętego miejsca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz