poniedziałek, 12 września 2016

WYZNAWCY "WYGODNEGO BOGA"

Na pytanie: „Czy wierzysz w Boga?” zdecydowana większość pytanych odpowiada twierdząco. Mam jednak nieodparte wrażenie, że spore grono spośród tych „wierzących” to wyznawcy „wygodnego Boga”. 

Jaki jest ten „wygodny Bóg”?

Wygodny Bóg nie decyduje o naszych codziennych wyborach, nie ma wpływu na język którym posługujemy się na co dzień, na nasze odnoszenie do innych ludzi, na nasze relacje rodzinne, czy stosunki w miejscu pracy. Wygodny Bóg jest wyraźnie oddzielony od tego wszystkiego, co nazywa się egzystencją i naszym postępowaniem. 

Wygodny Bóg nie ma żadnych oczekiwań i wymagań odnośnie funkcjonowania naszej rodziny. Kwestia rozwodu, domowej agresji czy małżeńskich zobowiązań to nie Jego sprawa. A już z całą pewnością nie dopuszczamy Go do naszych sypialni, bo przecież co On może wiedzieć o seksie? 

Wygodny Bóg nie interesuje się tym jak zarządzamy naszym czasem i naszymi zasobami. Wszak to NASZ czas i NASZE pieniądze, więc niby jak miałoby być inaczej?

Wygodny Bóg nie ma wpływu na to czym karmimy nasze dusze, ulegając fascynacji różnym ideologiom czy  filozofiom. Nasz sposób myślenia i rozumienia otaczającego świata jest Mu obojętny. 

Wygodny Bóg nie oczekuje, że będziemy Go poznawać  zgłębiając Jego naturę, Jego wolę i Jego myśli. A któż tam może wiedzieć jaki Bóg jest naprawdę i jaka jest Jego wola?

Wygodny Bóg zadowala się niedzielnym rytuałem, w którym istotna rola przypada kilku aktorom (tzw. duchownym, którzy są nazywani księżmi lub pastorami), a widzowie są spełnieni biorąc mniej lub bardziej aktywny udział w tym „przedstawieniu”. Odpowiedzialni za „przedstawienie” poinstruują jak się zachować, co, kiedy i do kogo powiedzieć oraz kiedy wyjść. Praktyka czyni mistrza. Zaangażowanie (lub raczej jego brak) wyznawcy „wygodnego Boga” w ten niedzielny rytuał nie ma większego znaczenia na przebieg całego wydarzenia. 

Wygodny Bóg pozwala nam na całkowitą anonimowość i niezależność, On nie łączy naszego życia z innymi ludźmi co do których mielibyśmy mieć jakiekolwiek zobowiązania. Zobowiązania wobec innych? Też mi pomysł? 

Wygodny Bóg pomaga osiągnąć MOJE zamierzenia, MOJE plany i spełnia MOJE oczekiwania. Zasadniczo jest takim dystyngowanym kelnerem. Owszem szykownym, ale jednak kelnerem. To On skupia uwagę na mnie, a nie odwrotnie. 

Wygodny Bóg nie ma w sobie nic z nadnaturalności, został „urobiony” na nasz obraz i nasze podobieństwo i przez to jest taki „swojski”. Chciało by się rzec: „ludzki z Niego Bóg”.
Jeśli ktoś spróbowałby nam zabrać „wygodnego Boga” z naszego życia, zareagujemy z całą stanowczością i z pełną determinacją oprzemy się wszelkim próbom przekonania nas, że tkwimy w błędzie.

I jeszcze jedna ważna sprawa. Wygodny Bóg nikogo nie osądza i nie potępia. Każdy, kto skończy swoje życie na tym świecie, znajdzie swoje miejsce w Jego niebańskim domu. Piekło i potępienie nie ma zastosowania wśród wyznawców "wygodnego Boga". Tylko: "love, love, love", jak śpiewali The Beatles. 

W kontekście obserwowanej wiary w „wygodnego Boga” przychodzą mi na myśl słowa Pawła z Tarsu skierowane do jego młodego przyjaciela Tymoteusza: Pamiętaj, że w dniach ostatecznych nadejdą ciężkie chwile. Ludzie będą bowiem samolubni, chciwi, pyszałkowaci, wyniośli, bluźniący, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, bezbożni, nieczuli, nieustępliwi, rzucający oszczerstwa, nieopanowani, okrutni, nienawidzący dobra, zdradliwi, porywczy, zarozumiali i kochający przyjemności bardziej niż Boga. Będą zachowywać pozory pobożności, a wyprą się tego, co jest jej siłą. Są to ludzie o wypaczonym myśleniu i chwiejni w wierze. Tacy nie zajdą daleko, gdyż ich głupota stanie się jawna dla wszystkich”.

To ostrzeżenie Pawła z Tarsu biorę sobie do serca. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz