niedziela, 9 maja 2010

William Booth (1829 – 1912) - Widzenie



Ujrzałem ciemny, wzburzony ocean. Wisiały nad nim ciężkie czarne chmury. Od czasu do czasu wśród chmur pojawiała się błyskawica i przetaczał się grzmot. Wiatr wył, fale wznosiły się, pieniły, wzbierały i opadały. (...) Wydało mi się, ze na oce­anie dostrzegam miriady nieszczęsnych istot ludzkich, które zapadają się i wypływają, krzyczą i wołają, przeklinają, wal­czą i toną. Niektórzy przeklinali i krzyczeli, wynurzając się, wydawali jeszcze jeden okrzyk, a potem tonęli, zęby już nie wy­płynąć.

Zobaczyłem, że z tego ciemnego wzburzonego oceanu wyra­sta potężna skała, która piętrzy się wysoko ponad czarne chmu­ry wiszące nad wzburzonym morzem. Wokół skały dało się za­uważyć szeroką platformę. Z radością dostrzegłem, ze niektó­rzy tonący i walczący o życie nieszczęśnicy wydostają się z roz­gniewanego morza na tę platformę.

Zobaczyłem, że niektórzy znajdujący się już bezpiecznie na platformie pomagają biedakom zmagającym się we wzburzo­nych wodach znaleźć schronienie. Przyglądając się dokładniej, zauważyłem, że część uratowanych, posługując się drabinami, linami, łódkami i innymi bardziej skutecznymi środkami, sta­ra się wydobyć nieszczęśników z wody. Gdzieniegdzie ludzie, nie zważając na niebezpieczeństwo, skakali z powrotem do wo­dy, żeby ratować ginących. I trudno powiedzieć, co mnie bar­dziej ucieszyło - czy widok nieszczęsnych tonących, którzy wspinali się na skały i znajdowali tam schronienie, czy oddanie i po­święcenie tych, którzy narażali wszystko dla ich ratunku.

Przyglądając się dalej, stwierdziłem, że ludzie na platformie by­li mieszanym towarzystwem. To znaczy dzielili się na różne gru­py czy „klasy" i znajdowali dla siebie różne zajęcia i przyjem­ności. Jednak niewielu podejmowało się zadania wydobywania ludzi z morza. Najbardziej dziwiło mnie to, że chociaż wszyscy zostali wyratowani z wód oceanu, prawie wszyscy o tym za­pominali. W każdym razie wydawało się, ze wspomnienie ciem­ności i zagrożenia już ich nie przerażało. A co było równie dziw­ne i wprawiało mnie w zakłopotanie - ludzie ci wydawali się zupełnie nie przejmować czy niepokoić losem biedaków, któ­rzy nadal walczyli o życie i tonęli na ich oczach, (...) a często byli to ich mężowie i żony, bracia i siostry, a nawet ich własne dzieci.

Ten brak zainteresowania nie mógł wynikać z niewiedzy, po­nieważ działo się to na ich oczach. Czasem nawet o tym roz­mawiali. Wielu wysłuchiwało nawet regularnie wykładów i ka­zań na temat straszliwego stanu tonących biedaków.

Ludzie na platformie znajdowali sobie różne zajęcia i rozryw­ki. Niektórzy dzień i noc zajmowali się handlem i biznesem w celu zdobywania zysków. Gromadzili potem swoje oszczęd­ności w skrzyniach, sejfach itp. Wielu znajdowało przyjemność w hodowaniu kwiatów, niektórzy malowali na płótnie, grali na instrumentach muzycznych albo ubierali się w różnorodny spo­sób i przechadzali, żeby inni mogli ich podziwiać. Byli tacy, któ­rzy zajmowali się gównie jedzeniem i piciem, innych pochła­niały dyskusje na temat tonących biedaków, którzy już zostali uratowani. (...) A tłum ludzi zmagał się, krzyczał i tonął w ciemności na ich oczach.

Potem zauważyłem coś, co zdumiało mnie jeszcze bardziej niż wszystko, co dotąd zobaczyłem w tym dziwnym widzeniu. Cześć ludzi na platformie, których Wspaniała Istota woła, chcąc, żeby pomogli Mu w trudnym wdaniu ratowania ginących, ciągle modlili się i wołali, żeby Pan przyszedł do nich! Niektórzy chcie­li, żeby przyszedł i został z nimi, żeby poświęcił czas i siłę, że­by czuli się szczęśliwsi. Inni chcieli, żeby zabrał różne wątpli­wości i obawy dotyczące prawdziwości listu, który do nich na­pisał. Niektórzy chcieli, żeby sprawił, że będą czuli się bezpiecz­niej na skale - żeby mieli pewność, że nigdy nie ześlizną się Z powrotem do oceanu. Jeszcze inni chcieli, żeby ich zapewnił, Że pewnego dnia przeniosą się ze skały na ląd. Wiadomo było bowiem, że niektórzy chodzili tak beztrosko, iż często tracili oparcie i wpadali z powrotem do wzburzonej wody.

Dlatego ludzie ci spotykali się i wchodzili jak najwyżej na ska­łę, wypatrując lądu (gdzie, jak sądzili, przebywała Wspania­ła Istota) i wołali: „Chodź do nas! Chodź i pomóż nam!" A tym­czasem On cały czas był. (przez swojego Ducha) wśród walczą­cych o życie i tonących biedaków, próbując wyciągać ich z to­ni i spoglądając wyczekująco, niestety na próżno, na ludzi na platformie, wołając do nich ochrypłym od krzyku głosem:

„Chodźcie do mnie! Chodźcie i pomóżcie mi!" I wtedy wszystko zrozumiałem. To było jasne. Ocean to życie - morze prawdziwej egzystencji człowieka. Błyskawice to prze­szywająca jasna prawda pochodząca z tronu Jahwe. Grzmoty to odległe echo gniewu Bożego. Tłumy ludzi krzyczących, wal­czących o życie i ginących we wzburzonym morzu to tysiące, ty­siące nieszczęsnych nierządnic i stręczycieli, pijaków i upijają­cych, złodziei, kłamców, bluźnierców i bezbożników wszelkiego rodzaju, języka i narodu. (...)

Garstka zdeterminowanych ludzi, którzy z narażeniem życia ratowali ginących, to tyli prawdziwi żołnierze krzyża Jezusa. Potężna Istota, która wołała do nich spośród fal wzburzonej wo­dy, to był Syn Boży „ten sam wczoraj, dzisiaj i na wieki", któ­ry nadal walczy i wstawia się, by zbawić ginące rzesze od strasz­liwego losu potępienia. Jego głos dał się słyszeć ponad dźwiękiem muzyki, maszyn i hałasami życia - wzywa On uratowanych, żeby przyszli i pomogli Mu uratować świat.

Moi przyjaciele w Chrystusie, zostaliście uratowani z wody, je­steście na skale, a On woła z morza, żebyście przyszli i pomo­gli Mu. Czy pójdziecie? Zobaczcie sami. Wzburzone morze ży­cia, zatłoczone rzeszami ginących ludzi przelewa się w miejscu, w którym stoicie.

Pozostawiam widzenie na boku i przechodzę do konkretnego faktu - faktu, który jest tak prawdziwy jak prawdziwa jest Bi­blia, jak prawdziwy Jest Chrystus, który zawisł na krzyżu, jak prawdziwy będzie dzień sadu i jak prawdziwe jest niebo i pie­kło, które potem nastaną. Spójrzcie! Nie dajcie się zwieść po­zorom - rzeczy [nie są takie, jak nam się wydaje] i ludzie nie są tacy, na jakich wyglądają. Ci, którzy nie znajdują się na skale, są pogrążeni w morzu. Spójrzcie na nich z punktu widzenia wielkiego Białego Tronu i co zobaczycie? Jezus Chrystus, Syn Boży przez swojego Ducha znajduje się wśród ginących rzesz, aby ich wyratować. I to On wzywa cię, żebyś wskoczył do mo­rza - żebyś znalazł się u Jego boku i pomógł w mu w Jego świę­tej walce. Wskoczysz? To znaczy, czy staniesz u Jego stóp i od­dasz się całkowicie do Jego dyspozycji?

OBUDŹ SIĘ, ŚPIĄCY KOŚCIELE!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz