niedziela, 22 marca 2020

THOMAS CRANMER (1489-1556)

21 marca na stosie w Oxfordzie, z rozkazu królowej Marii I Tudor, spłonął Thomas Cranmer – angielski reformator. Jego główna działalność kościelna przypadła na czasy panowania Henryka VIII Tudora i Edwarda VI Tudora. 

Pierwszy kontakt Cranmera z europejskimi reformatorami związany był z – odbywającym w 1531 roku podróż po Anglii – Simonem Grynaeusem, humanistą z Bazylei i zwolennikiem szwajcarskich reformatorów Ulricha Zwingliego i Jana Oekolampada. Będąc w Anglii Grynaeus oferował siebie jako pośrednika pomiędzy królem Henrykiem VIII Tudorem a europejskimi reformatorami. Thomas Cranmer zaprzyjaźnił się z Simonem Grynaeusem, a potem – będąc na dworze cesarza niemieckiego Karola V – z Andreasem Osianderem, niemieckim teologiem luterańskim i działaczem reformacyjnym. Cranmer poślubił siostrzenicę żony Osiandera – Małgorzatę.

Thomas Cranmer, jako arcybiskup Canterbury, interweniował w sporach religijnych i wspierał reformatorów ku rozczarowaniu konserwatystów chcących utrzymać jedność z Kościołem papieskim. Wypowiedział posłuszeństwo papieżowi i opowiedział się za zwierzchnictwem króla nad Kościołem w Anglii. Na zaproszenie Cranmera do Anglii, pod koniec lat 40. XVI wieku, przyjechał – niemiecki reformator protestancki – Martin Bucer i został (w latach 1549–1551) pierwszym protestanckim dziekanem fakultetu teologicznego na Uniwersytecie Cambridge.

Tomasz Cranmer wraz z biskupami opracował tzw. 10 artykułów (1536 r.), które były pierwszymi doktrynalnymi wypowiedziami Kościoła w Anglii, jednak kilka lat później król – Henryk VIII – zlikwidował reformacyjne treści wspomnianych artykułów przywracając ortodoksyjne zasady katolickie: transsubstancjację, komunię pod jedną postacią, celibat księży i śluby zakonne, zezwolenie dla mszy prywatnych oraz ważność usznej spowiedzi. Wywołało to falę represji wobec protestanckich reformatorów. Z troski o rodzinę, abp Canterbury Cranmer, po publikacji 6. artykułów wywiózł swoją żonę w bezpieczne miejsce, najprawdopodobniej do Ford Palace w Kent (południowo-wschodnia Anglia). W tym czasie o herezję został oskarżony Thomas Cromwell, który potajemnie wspierał angielskich protestantów. Został skazany na śmierć bez procesu i publicznie stracony (ścięty) w 1540 r. Śmierć poniósł też, były augustynianin (podobnie jak Marcin Luter), Robert Barnes, który już w 1525 r. wygłosił podczas pasterki kazanie uznawane za pierwsze reformacyjne kazanie w Anglii. Branes został spalony na stosie w lipcu 1540 roku.

Po Henryku VIII tron objął, wychowany na protestanta, jego syn Edward VI – „Z bożej łaski król Anglii, Francji i Irlandii, Obrońca Wiary i pod Jezusem Chrystusem Najwyższy Zwierzchnik Kościoła Anglii, a także Irlandii na Ziemi”. Za panowania małoletniego monarchy, w 1549 r. Thomas Cranmer opublikował pierwsze wydanie „Modlitewnika powszechnego”, który uznawany jest za jeden z najważniejszych elementów anglikańskiej tożsamości. Trzy lata później ukazała się druga edycja modlitewnika, bliska w treści nurtowi reformacji szwajcarskiej.

Podczas rządów Edwarda VI Anglia stała się schronieniem dla represjonowanych protestantów z kontynentu. W Londynie powstał tzw. „Kościół uchodźców” – gdzie wspólnie modlili się Szwajcarzy, Holendrzy, Niemcy, Włosi, Hiszpanie i Polacy – w którego prowadzenie byli zaangażowani tacy teolodzy, jak Martin Bucer, Piotr Vermigli Męczennik czy Jan Łaski będący pierwszym biskupem religijnych uchodźców w Anglii.

Gdy w 1553 roku, po ciężkiej chorobie, zmarł Edward VI na angielskim tronie zasiadła Maria I Tudor, która w zapisała się w historii jako Krwawa Mary. Ów tytuł związany jest z prześladowaniem protestantów. Królowa odpowiada za wysłanie na stos 289 protestantów sprzeciwiających się rekatolicyzacji Anglii. Uczciwie trzeba przyznać, że rządy Henryka VIII były o wiele bardziej krwawe. Historycy szacują, że straconych za herezję (ofiarami byli w tym przypadku głównie katolicy) mogło być nawet 500 osób. Na celowniku Mari I Tudor znalazł się arcybiskup Thomas Cranmer, zastąpiony przybyłym z wygnania kard. Reginaldem Polem, uczestnikiem soboru trydenckiego (1545–1563).

Będąc aresztowanym, Thomas Cranmer, przebywał przez jakiś czas w Oxfordzie, gdzie miał styczność z dominikaninem Juanem de Villagarcią i uległszy jego namowom, wyparł się dotychczasowych poglądów oraz przysiągł wierność katolickiej nauce, w tym uznał papieża głową Kościoła. Jednak królowa Maria I Tudor, która żywiła szczególną niechęć do Cranmera, wraz z doradcami zadecydowała o skazaniu reformatora na śmierć przez spalenie na stosie. Datę egzekucji wyznaczono na 7 marca 1556 roku. W rezultacie zostało opublikowane oświadczenie Cranmera, w którym wyparł się on teologii inspirowanej europejskimi reformatorami – Lutrem i Zwinglim – oraz dał wyraz pełnej akceptacji teologii katolickiej. W oświadczeniu była zawarta akceptacja dla zwierzchnictwa papieskiego, transsubstancjacji i uznania mszy katolickiej jako ofiary. Cranmer wyrażał swoją radość z powrotu do wiary katolickiej, poprosił o spowiedź, a po otrzymaniu rozgrzeszenia uczestniczył we mszy świętej. W zawiązku z tym oświadczeniem spalenie Cranmera zostało odroczone, gdyż prawo kanoniczne gwarantowało ułaskawienie dla heretyków, którzy wyparli się swoich poglądów. Maria I Tudor wciąż jednak nalegała na wykonanie egzekucji, twierdząc, że nieprawość i upór Cranmera przeciw Bogu i Jego łasce były zbyt wielkie, by okazać odstępcy miłosierdzie. Cranmerowi przekazano, że będzie mógł publicznie odwoływać się od wyroku w czasie nabożeństwa w kościele akademickim Najświętszej Maryi Panny w Oxfordzie.

Thomas Cranmer, w dniu egzekucji, zaskoczył wszystkich i odwołał swoje wcześniejsze wyrzeczenie się antykatolickich poglądów. Oświadczył, że odrzuca papieża – jako wroga Chrystusa i Antychrysta – wraz z jego fałszywą doktryną. Szybko ściągnięto go z ambony i przewieziono na miejsce stracenia. Gdy umierał, płonąc na stosie, wypowiadał słowa: „Panie Jezu, przyjmij ducha mego. Widzę niebo otwarte i Jezusa, stojącego po prawicy Boga”.

Pisząc tekst korzystałem z następujących źródeł:
ks. Wojciech Medwid, „Wkład Tomasza Cranmera w rozwój angielskiej reformacji”, w: Polonia Sacra 17 (2013) nr 2 (33), s. 177–202.
Dariusz Bruncz, „Reformacja w Anglii” (https://www.polityka.pl/pomocnikhistoryczny/1718850,1,reformacja-w-anglii.read)
Artykuł: Karczma pod Białym Koniem i Męczennicy – reformacja luterańska w Anglii (http://luter2017.pl/karczma-pod-bialym-koniem-i-meczennicy-reformacja-luteranska-w-anglii/)
Tekst: Reformacja – powrót do różnorodnej normalności – rozmowa z ks. prof. Diarmaidem MacCullochem z Uniwersytetu w Oksfordzie (http://luter2017.pl/reformacja-powrot-roznorodnej-normalnosci-rozmowa-ks-prof-diarmaidem-maccullochem-uniwersytetu-oksfordzie/)

sobota, 21 marca 2020

PIĘKNO SPEŁNIONEGO ŻYCIA

W biblijnej narracji opisującej życie Abrama pojawiają się – jedno po drugim – dwa zdania, które rozdzielają 13 lat życia patriarchy: „Abram miał osiemdziesiąt sześć lat, gdy Hagar urodziła mu Izmaela. Gdy Abram miał dziewięćdziesiąt dziewięć lat, ukazał mu się PAN i powiedział…”. 

Autor biblijny nie przekazuje żadnej informacji o tym, jak układało się życie Abrama w tym czasie. Czy były to lata zupełnego milczenia Boga? A może w tym czasie stałą praktyką patriarchy było „budowanie ołtarzy dla Pana”, aby czynić przestrzeń dla Jego obecności i podtrzymywać bliską więź ze Stwórcą? Możemy tylko snuć przypuszczenia na temat codzienności Abrama w ciągu tych trzynastu lat. Z całą pewnością możemy natomiast stwierdzić, że Pan Bóg nie zapomniał o swoim słudze – tym, którego wezwał do wyruszenia w nieznane wiele lat wcześniej i przed którym kreślił swój plan „udzielenia błogosławieństwa wszystkim plemionom na ziemi”.

Kiedy autor biblijny opisuje kolejne – bliskie – spotkanie Boga z Abramem przywołuje takie oto słowa Stwórcy: „Ja jestem Bóg Wszechmogący (El Szaddaj). Żyj świadomy Mojej obecności i bądź doskonały”. Może Abram jednak, w ciągu minionych trzynastu lat, doświadczył swego rodzaju kryzysu wiary? Być może oddał się temu co nazywamy „prozą życia” i pozwolił, aby Boże obietnice pokryły się warstwą kurzu? Może w jego sercu zakorzeniły się wątpliwości wobec zasłyszanych wcześniej obietnic? Wszak czekał na pojawienie się potomka – syna i dziedzica. Tymczasem upływające lata działały zdecydowanie na niekorzyść Abrama i jego żony Saraj. A zatem czy stary Abram, mając 99 lat, wciąż mógł liczyć na wypełnienie się obietnicy o potomstwie „licznym jak proch ziemi”? Sądzę, że tego typu wątpliwości mogły pojawić się w sercu patriarchy.

Upływające lata i podeszły wiek Abrama nie stanęły jednak na przeszkodzie Bożym obietnicom. Niezależnie od tego, jak potężna mogła wydawać się „góra wątpliwości”, która piętrzyła się przed Abramem, to Bożym rozwiązaniem było wezwanie do wiary mającej oparcie w prawdzie na temat Bożej natury i Jego charakteru. On – Bóg Wszechmocny (El Szaddaj) – jest wystarczającym gwarantem wypełnienia się wszelkich obietnic. Właściwie to nie ma innego – dobrego – fundamentu na którym możemy stać i oczekiwać spełnia się tego wszystkiego, co On obiecał w swojej mądrości.

Miejsce, w którym możemy zobaczyć kres naszych możliwości i jednocześnie usłyszeć Boże zapewnienie, że On jest Wszechmogący pozostaje najbardziej pożądanym i najcenniejszym doświadczeniem naszego życia.

Podobne chwile, naznaczone ludzką słabością i – jednocześnie – świadomością Bożej wszechmocy, były też udziałem apostoła Pawła: „Bracia! Chcemy, abyście wiedzieli o utrapieniu, które dotknęło nas w Azji. Zostaliśmy doświadczeni ponad miarę i ponad siły, tak że wątpiliśmy, czy uda nam się ujść z życiem. Po to jednak odczuliśmy grozę śmierci, aby nie polegać na sobie, lecz na Bogu, który wskrzesza umarłych. On nas wybawił od grozy śmierci i będzie wybawiał. Pokładamy nadzieję w Nim, że nadal będzie wybawiał…”. Czasami te chwile zwątpienia i niepewności są nam potrzebne, by spojrzeć na Bożą wielkość i doświadczyć Jego pomocy. W miejscu naszej słabości pojawia się zapewnienie, że On pozostaje silny i wszechmogący.

Piękno spełnionego życia nie zawiera się w poleganiu na sobie i własnych możliwościach, lecz tkwi w zaufaniu do Boga, którego imię brzmi „El Szaddaj”. To wciąż lekcja, której potrzebuję się uczyć.

czwartek, 19 marca 2020

SOLI DEO GLORIA

Jednym z haseł europejskiej reformacji, skutkującej odnową Kościoła zachodniego, jest Soli Deo gloria („Jedynie Bogu chwała”). Można je też oddać stwierdzeniem „Tylko dla Bożej chwały”.

W Liście do Efezjan kilkukrotnie wybrzmiewają słowa o Bożej chwale. Z treści tego listu dowiadujemy się, że „według postanowienia Bożej woli zostaliśmy przeznaczeni, by przez Jezusa Chrystusa stać się Jego synami, dla uwielbienia chwały Jego łaski…”. Czytamy, że zostaliśmy wybrani, by „istnieć dla uwielbienia Jego (Boga) chwały”. A modlitwą apostoła Pawła jest, by efescy chrześcijanie poznali i zrozumieli „czym jest bogactwo chwały Bożego dziedzictwa wśród świętych”.

Jeśli jest coś, czemu warto oddać swoje siły, zaangażowanie i energię, to właśnie Boża chwała. Czy to nie jest niezwykłe, że w świecie naznaczonym całym spektrum marności wynikającej z grzechu, Bóg chce objawiać swoje piękno i manifestować swoją chwałę? Czyż to nie jest niesamowite, że zostaliśmy wezwani, by czerpać radość z bliskości i obecności Tego, przed którego majestatem niknie blask i splendor wszystkiego, co jest nam znane z realiów doczesności? Przez całą historię ludzkości śledzimy pogoń – zarówno jednostek jak i społeczeństw – za sławą i bogactwem, którą można oddać słowami budowniczych z krainy Szinear: „zbudujmy sobie miasto i wieżę, której szczyt sięgałby aż do nieba, i uczyńmy sobie imię, abyśmy nie rozproszyli się po całej ziemi!”. To czego się podjęli budujący wieżę miało opiewać ich chwałę. My i tylko my! Historia jednak pokazuje, ponad wszelką wątpliwość, że ta chęć „czynienia sobie imienia” – pogoń za wielkością i sławą – skutkuje całą masą zbrodni, niemoralności, destrukcji i cierpienia. Fundamenty ludzkiej wielkości i splendoru są nietrwałe. A budowane nie nich imperia upadały, jedno po drugim. Wielcy tego świata, którzy dumnie wywyższali się w oczach społeczeństw i budowali swoją ziemską potęgę, przemijali. Ludzka chwała przemija. Pozostaje po niej jedynie wzmianka w podręcznikach historii.

Jednak istnieje możliwość, by sięgać po prawdziwą wielkość i piękno oraz być uczestnikiem nieprzemijającej chwały. Tą nieprzemijającą – wieczną – chwałą jest Boża chwała. Więź i relacja z Chrystusem, kieruje nas ku uwielbieniu Boga, wyrażonego słowami modlitwy: „niech się święci Twoje imię!”. Bliskie jest mi pragnienie, które niegdyś wyraził, amerykański teolog i kaznodzieja, Jonathan Edwards: „Moje serce pragnęło jednego: uniżyć się przed Bogiem w prochu i pyle, umniejszyć siebie, aby Bóg był dla mnie wszystkim, abym stał się jak małe dziecko”. Aby Bóg był dla mnie wszystkim, by żyć dla Jego chwały.

Sądzę, że życie, którego celem jest Bóg, to spełnione życie. Zatem niech rozbrzmiewa: SOLI DEO GLORIA!

sobota, 14 marca 2020

MYŚLI NA TEN CZAS

Chciałbym podzielić się czymś osobistym. Nie roszczę sobie prawa, by mój głos był usłyszany i zauważony pośród szerokiej rzeszy osób. Mam świadomość tego kim jestem – zwykłym człowiekiem, żyjącym w realiach małej miejscowości i próbującym, pośród wielu różnych problemów, układać swoje życie z Bogiem, jako ewangelicznie wierzący chrześcijanin. Ale jest coś, co noszę w sercu w kontekście ostatnich wydarzeń. 

Mam takie przekonanie, że czas w którym teraz się znaleźliśmy – mam na myśli Kościół, ten rozumiany nie instytucjonalnie, ale jako wspólnota naśladowców/ uczniów Chrystusa – to ważny moment w historii naszego funkcjonowania w polskim społeczeństwie. Zdaje się oczywistym, że wśród chrześcijan intensyfikuje się aktywność modlitewna – do tego też jesteśmy wzywani i zachęcani głosami liderów ewangelikalnych wspólnot. I sądzę, że częścią tego wołania jest, by Bóg zajął właściwe – pierwsze – miejsce w naszym życiu, strącając z piedestału wszelkie bożki, które sobie uczyniliśmy. Mam śmiałość o tym pisać, bo sam nie jestem wolny od tego problemu. Bożki dostrzegam w swoim własnym życiu. A zatem w moim sercu rozbrzmiewa pragnienie, by Bóg – Ten, który jest źródłem naszej wiary i nadziei – rozprawił się z bożkiem materializmu, samozadowolenia, chciwości czy współzawodnictwa (konkurowania ze sobą). Osobiście, w ciągu ostatnich dni, przeżywam coś bardzo podobnego do czasu z kwietnia 2010 roku. Tamte, trudne dla naszego społeczeństwa chwile, były też naznaczone wołaniem do Boga i „stawaniem razem” w modlitwie o Polskę i Kościół.

Jestem wdzięczny Bogu za mądrość przywódców – liderów – ewangelikalnych wspólnot, którzy dzielą się słowami nadziei i są, przynajmniej dla mnie, głosem rozsądku i biblijnego patrzenia na teraźniejszość. Wysłuchałem lub wyczytałem wypowiedzi kilku z nich – tych, stojących na czele największych ewangelikalnych Kościołów w Polsce. I zachęcam innych do wsłuchania się w ten duszpasterski głos płynący z polskiego Kościoła. Jestem wdzięczny za prewencyjne działania polskiego rządu i działanie służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo Polaków. Tę listę wdzięczności mógłbym jeszcze kontynuować.

Lecz nade wszystko, obok tej wdzięczności, rodzi się we mnie wołanie, które można wyrazić słowami starej – śpiewanej w latach 90. XX wieku – pieśni: „Złam, Panie, władzę bożków , przyjdź i rządź jako Król. Zerwij z nas łańcuchy, przyjdź i rządź jako Król. Tyś Bogiem jedynym jest i nie ma innego Mistrza, jak Ty”.

Być może ten czas, w jakim się znaleźliśmy, będzie ważnym krokiem na drodze do duchowego przełomu, którego wyczekujemy? Przełomu związanego z Bożym przebudzeniem. Przełomu rozumianego jako czas manifestacji Jego obecności, której skutkiem będzie pochwycenie wielu serc Polaków do miejsca bliskości z Bogiem. Tego szczególnego przełomu, naznaczonego prawdziwym nawróceniem skutkującym odwróceniem się od grzechu i zwróceniem się ku Chrystusowi, w moim przekonaniu, rozpaczliwie potrzebujemy. W czasie duchowego przebudzenia, jakie wydarzyło się w stanach Kentucky i Tennessee (USA) na przełomie XVIII i XIX wieku, można było doświadczyć takiej rzeczywistości: „Manifestowała się potężna Boża moc i miłosierdzie Boże. Ludzie padali pod wpływem Słowa, jak zboże pod wpływem wiatru w czasie burzy, i wielu podnosiło się z ziemi z boską chwałą lśniącą na ich obliczach i oddawało chwałę Bogu z taką siłą, że serca grzeszników drżały…”. A zatem niech bożki zostaną strącone i niech objawia się Boża chwała!

OSIEM RZECZY, KTÓRYCH POWINIEN NAUCZYĆ NAS KORONAWIRUS

Autorem tekstu jest Mark Oden - pastor Chiesa Evangelica Neapolis w Neapolu we Włoszech. Wersja polska: Jezus.pl za zgodą The Gospel Coalition

Obudziłem się dziś rano w Neapolu, trzecim największym mieście Włoch, dowiadując się o blokadzie. Zakazano zgromadzeń publicznych, w tym nabożeństw. Wesela, pogrzeby i chrzty zostały odwołane. Szkoły i kina, muzea i sale gimnastyczne zostały zamknięte. Moja żona i ja właśnie wróciliśmy z zakupów spożywczych, które zajęły nam dwie godziny z powodu długich kolejek do kasy. Włochy mają obecnie najwyższą liczbę potwierdzonych przypadków koronawirusa poza Chinami: 9172 zarażonych i 463 zmarłych (obecnie: 17660 i 1266 – przyp. redakcji). W rezultacie, nakazano 60 milionom osób pozostanie w swoich domach, jeśli opuszczenie ich nie jest absolutnie konieczne.
Jak my, chrześcijanie, powinniśmy reagować na taki kryzys? Odpowiedź brzmi: z wiarą, a nie ze strachem. Patrząc w oczy tej burzy powinniśmy pytać: Panie, czego chcesz mnie przez to nauczyć? Jak chcesz mnie zmienić?
Oto osiem rzeczy, które powinna nam uzmysłowić lub przypomnieć obecna sytuacja związana z koronawirusem.
1. NASZA KRUCHOŚĆ
Ten globalny kryzys pokazuje nam, jak słabi jesteśmy jako ludzie.
W chwili pisania tych słów, na całym świecie zgłoszono 98429 przypadków koronawirusa i odnotowano 3387 zgonów (obecnie: 145628 i 5421 - przyp. red.). Dokładamy wszelkich starań, aby powstrzymać jego rozprzestrzenianie i większość z nas – jak sądzę – jest pewna, że ostatecznie to się uda.
A teraz wyobraź sobie wirusa jeszcze bardziej agresywnego i zaraźliwego niż koronawirus. Czy w obliczu takiego zagrożenia możemy zapobiec wyginięciu rodzaju ludzkiego? Odpowiedź jest oczywista: nie. Bardzo łatwo zapomnieć o naszej słabości i kruchości.
Słowa psalmisty brzmią tak prawdziwie: „Dni człowieka są jak trawa, kwitnie on jak kwiat polny. Ledwie wiatr [lub COVID-19] powieje na niego – już go nie ma, nawet ślad po nim nie zostaje” (Ps. 103:15–16).
Czego ta lekcja uczy nas o naszej kruchości? Być może przypomina nam, że nie powinniśmy brać naszego życia na ziemi za pewnik. „Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy zyskali mądre serce” (Ps. 90:12).
2. NASZA RÓWNOŚĆ
Ten wirus nie szanuje granic etnicznych ani granic państwowych. To nie jest chiński wirus; to nasz wirus. Jest obecny w Afganistanie, Belgii, Kambodży, Danii, Francji, Ameryce – dotarł do 77 krajów (obecnie: 145 – przyp. red.) a liczba wciąż się zwiększa.
Wszyscy jesteśmy członkami wielkiej ludzkiej rodziny, stworzonej na obraz Boga (Ks. Rodz. 1:27). Kolor naszej skóry, nasz język, nasz akcent i nasza kultura nie mają znaczenia w obliczu tej zaraźliwej choroby.
W oczach świata wszyscy jesteśmy inni; w oczach wirusa jesteśmy tacy sami.
W obliczu cierpienia, w bólu po stracie ukochanej osoby jesteśmy w pełni równi – słabi i pozbawieni odpowiedzi.
3. NASZ BRAK PANOWANIA NAD SYTUACJĄ
Wszyscy lubimy mieć kontrolę. Chcemy trzymać w ręku stery naszego przeznaczenia, pragniemy być panami naszego losu. Prawdą jest, że dziś, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, możemy panować nad znaczną częścią naszego życia. Możemy zdalnie sterować ogrzewaniem i systemem bezpieczeństwa w naszym domu; możemy przesyłać pieniądze w różne miejsca świata za pomocą jednego kliknięcia; możemy nawet panować nad naszym ciałem poprzez trening i zdobycze medycyny.
Ale może to poczucie panowania jest iluzją – bańką, którą przebił koronawirus, pokazując, że tak naprawdę nad niczym nie panujemy.
Teraz, tutaj we Włoszech, władze próbują powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa, zamykając, otwierając i ponownie zamykając szkoły naszych dzieci. Czy mają kontrolę nad sytuacją?
A co z nami? Uzbrojeni w nasze żele dezynfekujące staramy się zmniejszyć ryzyko infekcji. Nie ma w tym nic złego, ale czy panujemy nad sytuacją?
4. BÓL WYKLUCZENIA
Kilka dni temu osoba z naszego kościoła udała się do północnych Włoch. Po powrocie do Neapolu została wykluczona z kolacji z kolegami z pracy. Powiedziano jej, że skoro była na północy, to byłoby lepiej, gdyby nie przyjeżdżała; mimo że nie była w pobliżu czerwonych stref i nie wykazywała żadnych objawów koronawirusa. Oczywiście, zabolało ją to.
55-letni właściciel restauracji z centrum Neapolu został niedawno poddany kwarantannie. Po pozytywnym wyniku testu na COVID-19, powiedział, że czuł się względnie dobrze fizycznie, ale zasmuciły go reakcje wielu jego sąsiadów: „Tym, co zraniło go bardziej niż pozytywny wynik testu na koronawirusa, jest sposób, w jaki on i jego rodzina zostali potraktowani przez miasto, w którym mieszkają” (gazeta „Il Mattino”, 2 marca 2020 r.).
Wykluczenie i izolacja nie są łatwą rzeczą, ponieważ zostaliśmy stworzeni do relacji. Obecnie jednak wiele osób musi radzić sobie z izolacją. To doświadczenie, które społeczność trędowatych w czasach Jezusa znała nazbyt dobrze. Ludzie ci byli zmuszeni do życia w odosobnieniu, a chodząc po ulicach rodzinnego miasta musieli wołać: „Nieczysty! Nieczysty!” (por. Ks. Kapł. 13:45).
5. RÓŻNICA MIĘDZY STRACHEM A WIARĄ
Jaka jest Twoja reakcja na ten kryzys? Tak łatwo poddać się strachowi. Tak łatwo wszędzie widzieć czyhającego na nas koronawirusa: na klawiaturze naszego komputera, w powietrzu, którym oddychamy, w każdym kontakcie fizycznym i za każdym rogiem. Czy panikujemy?
A może ten kryzys wzywa nas do innej reakcji – do okazania wiary, a nie strachu. Wiary nie w gwiazdy lub w jakieś nieznane bóstwo, ale w Jezusa Chrystusa, dobrego pasterza, który jest również zmartwychwstaniem i życiem.
Tylko Jezus kontroluje tę sytuację; tylko On może przeprowadzić nas przez tę burzę. Wzywa nas do zaufania i wiary, nie do strachu.
6. NASZA POTRZEBA BOGA ORAZ MODLITWY
W jaki sposób, w dobie globalnego kryzysu, możemy – jako jednostki – cokolwiek zmienić? Często czujemy się tacy mali i nieistotni.
Ale jest coś, co możemy zrobić. Możemy wołać do naszego Ojca w niebie.
Módl się za władze naszych krajów i miast. Módl się za personel medyczny leczący chorych. Módl się za mężczyzn, kobiety i dzieci – za wszystkich, którzy zostali zarażeni, za ludzi, którzy boją się opuścić swoje domy, za osoby żyjące w czerwonych strefach, za tych, którzy są zagrożeni także innymi chorobami oraz za osoby starsze. Módl się, aby Pan nas chronił i zachował. Módl się do Niego, aby okazał nam swą łaskę.
Módl się także, aby Pan Jezus powrócił i by zabrał nas do nowego stworzenia, które dla nas przygotował, do miejsca bez łez, śmierci, bez żałoby, płaczu i bólu (Obj. 21:4).
7. ULOTNOŚĆ W NASZYM ŻYCIU
„Ulotne, jakże ulotne – mówi Kohelet – ulotne, jakże ulotne, wszystko jest takie ulotne.” (Koh. 1:2). W szaleństwie naszego życia tak łatwo stracić właściwą perspektywę. Nasze dni są wypełnione ludźmi i projektami, listami zadań oraz pragnień, troską o domy i dobre wakacje. Z trudem odróżniamy to, co ważne, od tego, co pilne. Gubimy się w naszym życiu.
Być może ten kryzys przypomina nam, o co naprawdę powinniśmy się troszczyć. Być może pomaga odróżnić to, co istotne, od tego, co bez znaczenia. Być może Liga Mistrzów, nowa kuchnia lub post na Instagramie wcale nie są niezbędne do mojego przetrwania. Być może koronawirus pokazuje nam, co jest naprawdę ważne.
8. NASZA NADZIEJA
Właściwie, najważniejsze pytanie wcale nie brzmi: „Jaką masz nadzieję w obliczu epidemii koronawirusa?” Jezus przyszedł, aby ostrzec nas przed obecnością znacznie bardziej śmiercionośnego i rozpowszechnionego wirusa – takiego, który dotknął każdego mężczyznę, kobietę i dziecko. To wirus, który nie tylko prowadzi do pewnej śmierci, ale także do śmierci wiecznej. Nasz rodzaj ludzki, według Jezusa, jest ogarnięty pandemią zwaną grzechem. Jaka jest Twoja nadzieja w obliczu tego wirusa?
Historia Biblii to historia Boga, który wszedł do świata zainfekowanego wirusem grzechu. Mieszkał wśród chorych, nie mając kombinezonu ochronnego, oddychając tym samym powietrzem, co my, jedząc to samo, co my. Umarł w odosobnieniu, wykluczony ze swego ludu, daleko od swego Ojca – na krzyżu. Wszystko po to, aby dostarczyć temu choremu światu antidotum na wirusa, aby nas uleczyć i dać nam życie wieczne. Posłuchaj jego słów:
„Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto wierzy we Mnie, choćby i umarł, będzie żył. I każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to? (Jan 11:25–26)
 

piątek, 13 marca 2020

NADZIEJA W CZASACH NIEPOKOJU

Przyznaję, że istniej rodzaj odczuwalnego niepokoju związanego ze wzrastającą liczbą osób u których zdiagnozowano obecność koronawirusa. W całym świecie potwierdzono 135 846 przypadków zachorowań, w tym prawie 5000 zgonów. Czyli śmiertelność wynosi proc. Wyższy wskaźnik śmiertelności dotyczy Włoch, gdzie na 15113 osób zarażonych umarło 1016 (6,7 proc). Ten wskaźnik śmiertelności jest szczególnie wysoki w grupie starszych osób. Wśród osób powyżej 80. roku życia zgony sięgają prawie 15 procent. 

Wszyscy kiedyś umrzemy. Gdybym miał wybierać, to jeszcze trochę chciałbym pożyć. Staram się dbać o zdrowie i utrzymywać ciało w dobrej kondycji. Jednak i tak kiedyś umrę. Wcześniej czy później moje ciało przestanie być aktywne i wszelkie życiowe funkcje organizmu ustaną. Umieranie i śmierć pozostają nieuchronnym elementem rzeczywistości „tego wieku” – tak Biblia określa czas w którym żyjemy. Jednak chrześcijańska nadzieja, którą zyskałem – prawie trzydzieści lat temu – w Chrystusie, pozwala mi sięgać poza realia śmierci i umierania. Moja nadziej dotyczy wiecznej i niebiańskiej rzeczywistości, która przepełniona jest Bożą chwała Jego panowaniem. Skąd czerpię taką nadzieję? Z dwóch najważniejszych faktów, które wyczytuję z kart Nowego Testamentu – ze śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Zmartwychwstały Chrystus dowodzi, że śmierć nie jest końcem. Śmierć została pokonana i zostanie ostatecznie pokonana. Takie słowa zapisał apostoł Paweł: „Chrystus zmartwychwstał i jest pierwszym zwiastunem zmartwychwstania tych, którzy zasnęli (umarli). Skoro bowiem przez człowieka wkroczyła śmierć, przez człowieka też nadejdzie zmartwychwstanie. Bo jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy zostaną ożywieni, każdy w swoim porządku: Jako pierwszy zwiastun – Chrystus. Potem, w czasie Jego przyjścia, ci, którzy należą do Chrystusa. Następnie przyjdzie koniec, gdy przekaże królowanie Bogu i Ojcu, gdy usunie wszystkie zwierzchności, każdą władzę i moc. On musi bowiem królować, aż położy wszystkich wrogów pod swoje stopy. A jako ostatni wróg usunięta zostanie śmierć.”

Chcę ufać Bogu. Polegać na Nim i trwać w przekonaniu, że „kochającym Boga, to jest tym, którzy są powołani zgodnie z Jego planem, wszystko służy ku dobremu”. On pozostaje DOBRY nawet wtedy, gdy przydarzają się złe – z naszego punktu widzenia – rzeczy. W tym nieidealnym świecie, w którym obecne są grzech, choroba, przekleństwo, cierpienie, nienawiść i śmierć wciąż istnieje NADZIEJA. Jej źródła próżno szukać w ludzkiej mądrości, zasobach finansowych, geniuszu polityków czy militarnej sile, choćby najlepiej wyszkolonej armii. Przynajmniej takie jest moje przekonanie. Swoją ufność i nadzieję wiążę z osobą Jezusa Chrystusa, który pozostaje, niezależnie od ludzkich opinii, „Panem panów i Królem królów”, „Alfą i Omegą”, tym „Który jest, Który był i Który przychodzi”. A wszystko zmierza do pięknego finału, o którym tak śpiewał – jednej z moich ulubionych anglojęzycznych artystów – Matt Redman:

„Przyjdzie dzień, gdy bez sił zostanę,
Nadejdzie czas mego końca tu.
Dusza ma będzie już na zawsze Cię uwielbiać,
W wieczności z Tobą piękna zabrzmi pieśń”.

czwartek, 12 marca 2020

CZTERY KOTWICE

Na początku lat 90. XX wieku zetknąłem się w moim mieście – Gostyninie – z inspirującym człowiekiem reprezentującym ewangelikalne chrześcijaństwo i dostałem do przesłuchania nauczanie Johna Osteena zatytułowane „Cztery kotwice”.

Kasetę z tym nauczaniem otrzymałem na małym, zorganizowanym w domu, spotkaniu podczas którego po raz pierwszy zetknąłem się z przejawami działania Ducha Świętego objawiającymi się „mówieniem innymi językami” i „prorokowaniem”. Tym, dla których te określenia brzmią nieco dziwacznie polecam lekturę Księgi Dziejów Apostolskich oraz 12. i 14. rozdział Pierwszego Listu do Koryntian autorstwa Pawła z Tarsu. Słuchając nauczania, wygłoszonego przez Johna Osteena (nieznanego mi wtedy zupełnie amerykańskiego pastora), usłyszałem zachętę, by „cały rok żyć tekstem Psalmu 91 – czytać go każdego dnia, recytować codziennie i modlić się jego słowami”. Tak właśnie brzmiały słowa nauczającego. Autentycznie zachęcony, znalazłem w mojej Biblii – otrzymałem ją od przyjaciela jako prezent na osiemnaste urodziny – tekst wspomnianego Psalmu i zacząłem uczyć się na pamięć kolejnych wersetów. To była moja pierwsza przygoda z zapamiętywaniem wersetów biblijnych.

Obraz „czterech kotwic” – mających zapewnić bezpieczeństwo w trudnych okolicznościach życia – kaznodzieja zaczerpnął z historii apostoła Pawła, który jako więzień był transportowany statkiem do Rzymu. Z uwagi na zagrożenie wpłynięcia na skały żeglarze „zrzucili z rufy cztery kotwice i wyczekiwali świtu” (Dz 27,27-29). Natomiast, by zdefiniować naturę „czterech kotwic” odniósł się właśnie do treści Psalmu 91, który poniżej cytuję z przekładu Biblii Tysiąclecia:

„Kto przebywa pod osłoną Najwyższego
i w cieniu Wszechmocnego spoczywa,
mówi do Pana: «Ucieczko moja i Twierdzo,
mój Boże, któremu ufam».
Bo On sam cię wyzwoli
z sideł myśliwego
i od zgubnego słowa.
Okryje cię swymi piórami
i schronisz się pod Jego skrzydła;
Jego wierność – to puklerz i tarcza.
W nocy nie ulękniesz się strachu
ani za dnia – strzały, co leci,
ani zarazy, co nadchodzi w mroku,
ni moru, co niszczy w południe.
Choć tysiąc padnie u twego boku,
a dziesięć tysięcy po twojej prawicy,
ciebie to nie spotka.
Ty ujrzysz na własne oczy,
będziesz widział odpłatę daną grzesznikom.
Albowiem Pan jest twoją ucieczką,
za obrońcę wziąłeś sobie Najwyższego.
Niedola nie przystąpi do ciebie,
a plaga się nie przybliży do twego namiotu,
bo swoim aniołom nakazał w twej sprawie,
aby cię strzegli na wszystkich twych drogach.
Na rękach będą cię nosili,
abyś nie uraził swej stopy o kamień.
Będziesz stąpał po wężach i żmijach,
a lwa i smoka będziesz mógł podeptać.
Ja go wybawię, bo przylgnął do Mnie;
osłonię go, bo uznał moje imię.
Będzie Mnie wzywał, a Ja go wysłucham
i będę z nim w utrapieniu,
wyzwolę go i sławą obdarzę.
Nasycę go długim życiem
i ukażę mu moje zbawienie”.

Te cztery kotwice, w nieco „wygładzonej” wersji, wymieniam poniżej. Każda z nich może i powinna być zastosowana, by przetrwać trudne dni, czas naznaczony zmaganiem i jakimkolwiek uciskiem. Po wielu latach od wysłuchania tamtego nauczania wracam do tekstu Psalmu 91 i przypominam sobie o „czterech kotwicach potrzebnych do przetrwania burz życia”.

Kotwica nr 1: „Będę mieszkał w Bogu, trwał w relacji i bliskości z Bogiem”.
Kotwica nr 2: „Będę karmił się słowami prawdy na temat Boga, uznając to kim On naprawdę jest”.
Kotwica nr 3: „Będę rozumiał zakres powierzonego mi przez Boga autorytetu nad mocami ciemności”.
Kotwica nr 4: „Będę kochał, pierwszą miłością, Pana Jezusa Chrystusa”.

Ktoś pamięta to stare nauczanie Johna Osteena?

środa, 11 marca 2020

WALKA, CZYLI "BÓJ TOCZYMY"

Na początku Listu do Efezjan przywołany jest „władca sił, które unoszą się w powietrzu, duch, który działa teraz w synach buntu”. Te słowa odnoszą się do opresyjnych i zniewalających człowieka sił zła za którymi stoi Diabeł – realny byt, którego władzy ulegają ludzie żyjący „poza Chrystusem” i „nie mający ani nadziei, ani Boga na tym świecie”.

Wydawać by się mogło, że sprawa jest rozstrzygnięta, a zatem teraz, „żyjąc w Chrystusie”, pozostajemy całkowicie pozbawieni możliwości oddziaływania tych destrukcyjnych sił zła. Jednak w końcówce listu te same siły zostały przywołane w kontekście zmagań i walki toczonej przez chrześcijan. Choć „pokonane i rozbrojone”, to jednak wciąż wymagające tego, by stawić im opór w obliczu ich „podstępnych działań”. Wróg jest już pokonany i jeszcze nie – to jedna z prawd, która zdaje się odnosić to tej rzeczywistości zniewalającego zła obecnego w świecie.

Dopóki trwa „ten wiek”, nazwany w Liście do Efezjan „złym dniem” musimy mieć świadomość, że treścią chrześcijańskiego życia jest walka (zmaganie) „przeciw zwierzchności i władzom tego świata ciemności, przeciw duchowemu złu na wyżynach niebiańskich”. Konflikt wciąż trwa i wymaga od chrześcijan czujności oraz „przyobleczenia się w pełną zbroję Bożą”, by wytrwać i ostać się w „zły dzień”.

Paweł przywołuje obraz rzymskiego żołnierza, a elementom jego uzbrojenia przypisuje prawdy odnoszące się do relacji i więzi z Bogiem: „Stańcie więc i przepaszcie wasze biodra prawdą, załóżcie pancerz sprawiedliwości, a na nogi włóżcie gotowość głoszenia dobrej nowiny pokoju. Zawsze miejcie tarczę wiary, dzięki której będziecie mogli gasić wszelkie ogniste pociski Złego. Przyjmijcie też hełm zbawienia oraz miecz Ducha, którym jest Słowo Boże. Przy każdej okazji módlcie się w Duchu…”.

Taki – militarny – obraz chrześcijańskiego życia nie ma na celu wywołanie w nas poczucia strachu przed wrogiem, lecz, jak rozumiem, ma wzbudzić w nas świadomość, że nasze ziemskie pielgrzymowanie to wciąż realia wrogiego otoczenia naznaczonego „chciwością, samolubstwem, arogancją, pychą, bluźnierstwem, niewdzięcznością, bezbożnością, próżnością i umiłowaniem przyjemności bardziej niż Boga”.

Obyśmy mogli, u kresu naszych dniu, powiedzieć za apostołem: „Dobrą walkę stoczyłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem. Na koniec odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który owego dnia wręczy mi Pan, sprawiedliwy Sędzia”.

niedziela, 8 marca 2020

WOŁANIE O WOLNOŚĆ

Kadr z filmu pt. „Amistad” w reż. Stevena Spielberga
Jednym z bohaterów filmu pt. „Amistad” jest Cinqué – przywódca buntu skierowanego przeciwko załodze niewolniczego statku „La Amistad”. Cinqué – sądzony, wraz z pozostałymi Afrykanami, przez amerykański wymiar sprawiedliwości – wypowiada, a właściwie wykrzykuje w desperacji, słowa: „Dajcie nam wolność!”. 

To wołanie o wolność rozbrzmiewało na przestrzeni dziejów i odnosiło się do wielu różnych, często odmiennych, sytuacji. Pełen desperacji krzyk domagający się wolności rozbrzmiewał w starożytnym świecie, w którym niewolnictwo stanowiło ważny element życia społecznego, a stosunek ludzi wolnych do niewolników był nacechowany wyższością i nieskrywaną pogardą. Wolności domagały się narody ciemiężone przez tyranów, despotów i pełnych okrucieństwa władców. O wolność walczyli ci, którzy podlegali różnym formom dyskryminacji – ludzie, którym odmawiano pełnego udziału w życiu społecznym czy politycznym. Hasło „za naszą i waszą wolność” znamy dobrze z historii Polski.

Niewolnictwo to nie tylko relikt przeszłości. Istnieje współczesne niewolnictwo, które ma różne oblicza: niewolnicza praca dzieci, niewolnictwo seksualne, przymuszanie do żebractwa lub wyzysk w miejscu pracy. Wołanie o wolność pozostaje aktualnym krzykiem naszego pokolenia. Jest jeszcze jeden wymiar niewolnictwa, bywa że pomijany i lekceważony. Mówił o nim Jezus do tych, którzy uwierzyli w Niego: „Ręczę i zapewniam, każdy kto grzeszy jest niewolnikiem grzechu”. Ten rodzaj zniewolenia – niewoli w grzechu – często trudno nam dostrzec. Jednak z Bożej perspektywy jest to najpoważniejszy problem z jakim potrzebujemy się zmierzyć. Wszak rzeczywistość grzechu wpływa destrukcyjnie na pojedynczych ludzi, jak i całe społeczeństwa. Dlatego wołanie „Daj nam wolność!” jest wciąż aktualną potrzebą. Adresatem tego wołania powinien być Pan Jezus Chrystus. On przynosi wolność tym, którzy są świadomi pęt nakładanych przez grzech. Sam przez wiele lat pozostawałem niewolnikiem nienawiści i nieprzebaczenia karmionego poczuciem krzywdy i zranienia. I w tym niewolniczym stanie znalazłem, odczytaną na kartach Ewangelii Jana, obietnicę: „Jeśli więc Syn was wyzwoli, będziecie naprawdę wolni”.

Niewola grzechu przybiera różne formy. Paweł z Tarsu, w Liście do Rzymian, pisał o „chciwości, niegodziwości, zazdrości, chęci mordu, niezgodzie, podstępie, złośliwości, plotkarstwie, oszczerstwie”. Akcentując powszechność niewoli grzechu wspominał o „ludziach zuchwałych, zarozumiałych, promujących samych siebie, wynajdujących zło, nieposłusznych rodzicom, nierozumnych, niesumiennych, nieczułych i bezlitosnych”. Niewola grzechu jest straszna i niesie ze sobą tragiczne konsekwencje. Jednak jest ratunek i wyzwolenie, które dane zostało ludziom w dziele Jezusa Chrystusa – przez Jego śmierć i zmartwychwstanie. Jest wolność w Chrystusie! Wolność do kochania Boga i bliźniego. Wolność do przebaczenia, hojności, wrażliwości, prawdomówności czy też błogosławienia innych – w tym wrogów.

Kocham wolność i wciąż jej potrzebuję. Dlatego kieruję swój wzrok na dawcę wolności – Pana Jezusa Chrystusa. W Nim odnajduję ratunek z pęt grzechu i prawdziwą wolność. Mając nadzieję w Chrystusie, chcę mówić za Pawłem z Tarsu: „grzech nade mną panował nie będzie, gdyż jestem pod łaską”. Dziękuję Bogu za wielki dar wolności!