Gdzie jest mędrzec?
Gdzie nauczyciel Prawa?
Gdzie badacz tego wieku?
Powyższe pytania stawia Paweł z Tarsu w jednym z listów, a pojawiają się one przy okazji przywołania istoty apostolskiego orędzia, którym jest krzyż Chrystusa. Paweł, niegdyś fanatyczny i ogarnięty nienawiścią prześladowca Kościoła, tak określił cel swojego życia i służby: „Chrystus posłał mnie, abym głosił Ewangelię, i to nie w mądrości słowa, aby nie został pozbawiony znaczenia krzyż Chrystusa”.
Paweł, jak mało kto, dysponował ogromną wiedzą z zakresu żydowskiego Prawa i greckiej filozofii. W swoich listach i mowach, zapisanych ręką Łukasza w Dziejach Apostolskich, cytował greckich poetów, z których dziełami był najwyraźniej dobrze obeznany. Zaliczał się do intelektualnej elity ówczesnego świata. Dziś, za sprawą swojej rozległej wiedzy, byłby witany z otwartymi ramionami jako wykładowca na najlepszych uniwersytetach. Jako błyskotliwy umysł, niebojący się podejmować dysput na gruncie filozofii, byłby zapewne częstym gościem programów telewizyjnych.
Jakże niepasującym do osoby Pawła – intelektualisty I wieku – wydaje się być takie oto stwierdzenie, będące wspomnieniem jego pobytu w Koryncie: „Przyszedłem głosić wam tajemnicę Boga nie za pomocą górnolotnych słów lub mądrości. Postanowiłem bowiem będąc pośród was, nie znać niczego innego, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego. I stanąłem przed wami w słabości, i w bojaźni, i z wielkim drżeniem. A moje słowo i głoszenie nie opierały się na przekonywujących słowach mądrości…”.
Pawle, czy naprawdę nie masz nic ciekawego do powiedzenia? Nic, co poruszyłoby nasz umysł i zaspokoiło ciekawość? Żadnych cytatów z dzieł Eurypidesa, Aretusa czy Epimenidesa? A co z analizą poglądów Pyrrona czy Zenona z Kition? Może powiedziałbyś coś o epikurejskim podejściu do śmierci?
Paweł miał jednak orędzie, które dla wielu słuchaczy pozostawało głupim gadaniem albo gorszącą mową: „My głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, głupstwem dla pogan…”. W centrum jego zwiastowania pozostawał krzyż. Chrześcijańska prawda to nie górnolotne i wysublimowane słowa, ale krwawy „spektakl” z rzymskim i brutalnym narzędziem egzekucji w roli głównej. Ukrzyżowany Zbawiciel nie jest jednak obrazem słabości i niemocy Boga wobec diabelskiej nienawiści, destrukcyjnej mocy grzechu czy ludzkiej niegodziwości. Cierpiący Syn Boży, spoglądający z drzewa kaźni na oprawców, nienawistny tłum i wszystkich tych, którzy towarzyszyli Mu w ostatnich godzinach Jego życia, wypowiedział znamienne słowa: „Wykonało się!”. Te słowa są dowodem na ostateczną rozprawę ze światem zniewolonym grzechem i pozostającym pod przekleństwem śmierci.
Krzyż to pełne mocy wołanie o tym, że oto Bóg triumfuje! Wykonało się! Więzy grzechu zostały zerwane! To właśnie te więzy, nałożone na nas przez grzech, zostały przecięte, aby każdy człowiek mógł cieszyć się bliskością i przyjaźnią z Bogiem – Stwórcą. Aby tak jednak się stało muszę sobie dziś, żyjąc w XXI wieku, odpowiedzieć na pytania: Co umierający, krwawiący i wyszydzony żydowski Mesjasz ma ze mną wspólnego? Czy grzech i Szatan to jedynie narracja z bajek i legend rodem ze średniowiecza? Czy też raczej rzeczywistość, która odciska piętno na ludzkiej – mojej – egzystencji?
Ja dziękuję Bogu za krzyż, który rozwiązał problem grzechu, również mojego. Krzyż był (i wciąż jest) zwycięstwem przebaczenia nad potępieniem, uzdrowienia nad chorobą, błogosławieństwa nad przekleństwem i życia nad śmiercią. Takie jest właśnie orędzie świąt Wielkanocy: „Poselstwo krzyża jest bowiem głupstwem dla tych, którzy dążą ku zagładzie, natomiast dla nas, którzy dostępujemy zbawienia jest mocą Bożą”. Dla mnie to „moc Boża”, prawdziwa mądrość i źródło radości, a dla Ciebie?
Tak więc jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem, to co stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe. A wszystko to jest z Boga, który nas pojednał z sobą przez Jezusa Chrystusa i dał nam służbę pojednania. Bóg bowiem w Chrystusie, jednając świat z samym sobą, nie poczytując ludziom ich grzechów, i nam powierzył to słowo pojednania. Tak więc w miejsce Chrystusa sprawujemy poselstwo (...) W miejsce Chrystusa prosimy: Pojednajcie się z Bogiem.
czwartek, 29 marca 2018
sobota, 24 marca 2018
PRZYJAŹŃ - RADOŚĆ CZY CIERPIENIE?
Ubieranie rzeczywistości w „jeden garnitur” nie oddaje całej prawdy o życiu. Właśnie tak ma się sprawa z przyjaźnią i przyjaciółmi.
Bywa tak: „Czy nie rodzi się ból podobny do śmierci, gdy towarzysz i przyjaciel zmienia się we wroga? (…) Bywa towarzysz, który cieszy się z radości przyjaciela, lecz w czasie rozpaczy jest przeciwko niemu” (Syr 37,2.4). Ale także tak: „Przyjaciel kocha w każdym czasie, staje się bratem w nieszczęściu (…) bywa też przyjaciel, który jest bardziej oddany niż brat” (Prz 17,17; 18,24).
Musimy się zmierzyć z rzeczywistością, w której przyjaźń okazuje się być najbardziej radosnym elementem życia, ale także może stać się miejscem największego bólu i rozczarowanie. Takie jest życie, przynajmniej w jego doczesnej postaci. Relacje z ludźmi zawsze są trudnym aspektem naszej codzienności. Niezależnie od tego jakie jest nasze dotychczasowe doświadczenie przyjaźni, warto (nawet wbrew nadziej) mieć nadzieję, że istnieje ten rodzaj więzi i bliskości, który czyni nasze życie łatwiejszym, gdy spadają na nas różne nieszczęścia: depresja, choroba, ubóstwo…
Błogosławieństwo przyjaźni, w której „przyjaciel jest bardziej oddany niż brat” to piękna strona życia. Ale bywa też inaczej… Ach, życie!
Bywa tak: „Czy nie rodzi się ból podobny do śmierci, gdy towarzysz i przyjaciel zmienia się we wroga? (…) Bywa towarzysz, który cieszy się z radości przyjaciela, lecz w czasie rozpaczy jest przeciwko niemu” (Syr 37,2.4). Ale także tak: „Przyjaciel kocha w każdym czasie, staje się bratem w nieszczęściu (…) bywa też przyjaciel, który jest bardziej oddany niż brat” (Prz 17,17; 18,24).
Musimy się zmierzyć z rzeczywistością, w której przyjaźń okazuje się być najbardziej radosnym elementem życia, ale także może stać się miejscem największego bólu i rozczarowanie. Takie jest życie, przynajmniej w jego doczesnej postaci. Relacje z ludźmi zawsze są trudnym aspektem naszej codzienności. Niezależnie od tego jakie jest nasze dotychczasowe doświadczenie przyjaźni, warto (nawet wbrew nadziej) mieć nadzieję, że istnieje ten rodzaj więzi i bliskości, który czyni nasze życie łatwiejszym, gdy spadają na nas różne nieszczęścia: depresja, choroba, ubóstwo…
Błogosławieństwo przyjaźni, w której „przyjaciel jest bardziej oddany niż brat” to piękna strona życia. Ale bywa też inaczej… Ach, życie!
środa, 21 marca 2018
ZAŻYŁOŚĆ Z BOGIEM
Można pisać biografie wielu ludzi i wykazać się znajomością szczegółów z ich życia. Można wyliczać wiele faktów i detali o tym jacy byli i czym się zajmowali, ale przecież nie świadczy to o bliskości z tymi, o których posiedliśmy tak szczegółową wiedzę.
Podobnie można wiedzieć dużo o Bogu. Jednak wiedza to nie zażyłość. A właśnie owa „zażyłość” definiowała istotę więzi jaką Abraham posiadał ze Stwórcą. W Księdze Rodzaju znajdziemy takie oto słowa Abrahama, które przytoczył jego sługa w rozmowie z Labanem – bratem Rebeki: „JHWH, z którym żyję w zażyłości…”.
Zażyłość z Bogiem? Halo! Abrahamie! Zejdź na ziemię i nie fantazjuj! Bóg jest odległym i niepojętym bytem, który pozostaje daleki dla śmiertelników. Nie mów tylko, że Bóg jest ci bliski niczym przyjaciel i najbliższa osoba! Otrząśnij się chłopie! Słyszysz jakieś głosy? Może potrzebujesz specjalistycznej opieki medycznej? Owszem, jest jakiś tam Bóg, ale przecież On pozostaje poza możliwością nawiązania z Nim relacji. Możemy sobie opowiadać o Nim różne historie i definiować Jego osobę różnymi przymiotnikami, ale zażyłość to nie jest właściwe słowo, którego powinniśmy używać.
A jednak Abraham żył w zażyłości z Bogiem, albo inaczej „chodził z Bogiem”. Ot, po prostu. Zwyczajnie. „To dokąd tym razem wybieramy się Panie Boże? Rozkoszą są dla mnie Twoje słowa i radością napełnia mnie myśl, że kolejny dzień przyjdzie mi spędzić w Twojej obecności”.
Bliskość z Bogiem to nie jest fantazja i bajkopisarstwo. Przynajmniej nie była taką dla tych, o których czytamy na kartach Biblii. Lista „chodzących z Bogiem” jest długa: Henoch, Abraham, Jakub, Mojżesz, Jozue, Samuel, Dawid, Jeremiasz, Paweł z Tarsu… Ich życie było niezwykłe za sprawą relacji i zażyłości z Bogiem.
A co z nami? Czy ten rodzaj bliskości jest dostępny w naszych czasach?
Tę szczególną bliskość ze Stwórcą zyskujemy w Chrystusie Jezusie, Synu Bożym – dzięki Jego wcieleniu, śmierci i zmartwychwstaniu. Naturalnym stanem każdego człowieka jest wrogość i oddalenie od Boga. Pisząc swój list do Efezjan, Paweł stwierdził: „Brakowało wam nadziei i bez Boga żyliście na świecie”. To smutna rzeczywistość, u której podstaw leży grzech, ludzki egoizm i bunt przeciwko Bogu. Jednak zaraz po tych słowach o „życiu bez Boga” pojawia się pełne nadziei stwierdzenie: „Lecz teraz wy, którzy byliście niegdyś daleko, w Chrystusie Jezusie staliście się bliscy dzięki Jego krwi”. Z Bożej perspektywy wszelki „mur nieprzyjaźni” został zburzony. Bliskość i zażyłość z Bogiem jest jak najbardziej realnym doświadczeniem. Co jest tego dowodem? Obecność Ducha Świętego, który jest duchem synostwa. Apostolskie wezwanie jest klarowne: „Nawróćcie się i każdy z was niech przyjmie chrzest w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów. Wtedy otrzymacie dar Ducha Świętego”. Obecność Ducha Świętego sprawia, że zażyłość z Bogiem może i powinna definiować naszą relację z Nim.
Panie, nie chcę być jedynie „wiedzącym” o Tobie, ale chcę, podobnie jak Abraham, „chodzić z Tobą” i „żyć w zażyłości”. Twoja bliskość jest tym czego pragnę. Doświadczenie Twojej obecności to najcenniejszy skarb i największa radość.
Podobnie można wiedzieć dużo o Bogu. Jednak wiedza to nie zażyłość. A właśnie owa „zażyłość” definiowała istotę więzi jaką Abraham posiadał ze Stwórcą. W Księdze Rodzaju znajdziemy takie oto słowa Abrahama, które przytoczył jego sługa w rozmowie z Labanem – bratem Rebeki: „JHWH, z którym żyję w zażyłości…”.
Zażyłość z Bogiem? Halo! Abrahamie! Zejdź na ziemię i nie fantazjuj! Bóg jest odległym i niepojętym bytem, który pozostaje daleki dla śmiertelników. Nie mów tylko, że Bóg jest ci bliski niczym przyjaciel i najbliższa osoba! Otrząśnij się chłopie! Słyszysz jakieś głosy? Może potrzebujesz specjalistycznej opieki medycznej? Owszem, jest jakiś tam Bóg, ale przecież On pozostaje poza możliwością nawiązania z Nim relacji. Możemy sobie opowiadać o Nim różne historie i definiować Jego osobę różnymi przymiotnikami, ale zażyłość to nie jest właściwe słowo, którego powinniśmy używać.
A jednak Abraham żył w zażyłości z Bogiem, albo inaczej „chodził z Bogiem”. Ot, po prostu. Zwyczajnie. „To dokąd tym razem wybieramy się Panie Boże? Rozkoszą są dla mnie Twoje słowa i radością napełnia mnie myśl, że kolejny dzień przyjdzie mi spędzić w Twojej obecności”.
Bliskość z Bogiem to nie jest fantazja i bajkopisarstwo. Przynajmniej nie była taką dla tych, o których czytamy na kartach Biblii. Lista „chodzących z Bogiem” jest długa: Henoch, Abraham, Jakub, Mojżesz, Jozue, Samuel, Dawid, Jeremiasz, Paweł z Tarsu… Ich życie było niezwykłe za sprawą relacji i zażyłości z Bogiem.
A co z nami? Czy ten rodzaj bliskości jest dostępny w naszych czasach?
Tę szczególną bliskość ze Stwórcą zyskujemy w Chrystusie Jezusie, Synu Bożym – dzięki Jego wcieleniu, śmierci i zmartwychwstaniu. Naturalnym stanem każdego człowieka jest wrogość i oddalenie od Boga. Pisząc swój list do Efezjan, Paweł stwierdził: „Brakowało wam nadziei i bez Boga żyliście na świecie”. To smutna rzeczywistość, u której podstaw leży grzech, ludzki egoizm i bunt przeciwko Bogu. Jednak zaraz po tych słowach o „życiu bez Boga” pojawia się pełne nadziei stwierdzenie: „Lecz teraz wy, którzy byliście niegdyś daleko, w Chrystusie Jezusie staliście się bliscy dzięki Jego krwi”. Z Bożej perspektywy wszelki „mur nieprzyjaźni” został zburzony. Bliskość i zażyłość z Bogiem jest jak najbardziej realnym doświadczeniem. Co jest tego dowodem? Obecność Ducha Świętego, który jest duchem synostwa. Apostolskie wezwanie jest klarowne: „Nawróćcie się i każdy z was niech przyjmie chrzest w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów. Wtedy otrzymacie dar Ducha Świętego”. Obecność Ducha Świętego sprawia, że zażyłość z Bogiem może i powinna definiować naszą relację z Nim.
Panie, nie chcę być jedynie „wiedzącym” o Tobie, ale chcę, podobnie jak Abraham, „chodzić z Tobą” i „żyć w zażyłości”. Twoja bliskość jest tym czego pragnę. Doświadczenie Twojej obecności to najcenniejszy skarb i największa radość.
środa, 14 marca 2018
KIEDY BÓG DWUKROTNIE WYPOWIADA TWE IMIĘ
Historia Abrahama zwarta jest w 13. rozdziałach Księgi Rodzaju i obejmuje około sto lat z życia patriarchy. Od samego początku treścią tej opowieści jest obietnica w której pojawia się zapowiedź potomstwa. Po 25 latach oczekiwania Abraham i Sara doświadczają cudu – narodziny Izaaka stają się faktem.
To, co wydawało się niemożliwe, z ludzkiej perspektywy, wypełniło się! Sara, po urodzeniu pierworodnego, mogła odważnie i satysfakcją zaświadczyć: „Powód do śmiechu dał mi Bóg (…) Któż by ośmielił się rzec Abrahamowi: Sara będzie karmiła piersią, a jednak urodziłam syna mimo podeszłego wieku mego męża!”. Wszystko ułożyło się nad wyraz pozytywnie. Euforia i poczucie spełnienia wypełniły życie stuletniego Abrahama i dziesięć lat młodszej Sary. Być może, patrząc jak ich syn rośnie i rozwija się, wznosili do Boga modlitwę wdzięczności: „Panie, Ty okazałeś się prawdomówny i wierny!”. Abraham z dumą raczył mieszkańców Beer-Szeby i okolic opowieściami o Izaaku. Cieszył się obserwując jak jego syn stawia swoje pierwsze kroki, wypowiada pierwsze słowa i nabywa nowych umiejętności. Z czasem wprowadził Izaaka w tajniki życia pasterzy i powierzył mu odpowiedzialność za stada, które stanowiły o zamożności ich rodziny. Wszystko układało się dobrze. Wręcz cudownie! I wtedy nadchodzi ten szczególny dzień. Autor biblijny przekazuje taką treść: „Bóg wystawił Abrahama na próbę”.
Próba? Dobrze, zawsze są jakieś próby w życiu. Co tym razem, Boże? Znowu jakaś wędrówka w nieznane? Już przeżyłem z Tobą wiele lat. Właściwie to z ekscytacją czekam na Twoje polecenia. Ty zawsze masz takie cudowne obietnice. Jak ja kocham Twoje działanie!
Może właśnie takie myśli towarzyszyły Abrahamowi.
Tymczasem Bóg rzekł: „Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jaki ci wskażę”.
Każde słowo musiało boleć. Weź syna. Jedynego syna. Tego, którego miłujesz. Tego, który jest twoją radością. Tego, wraz z którego pojawieniem się na świecie życie twoje i Sary wypełniło się śmiechem. Złóż go w ofierze...
Moria? Izaak? Ofiara? W czasach Abrahama ofiary z ludzi były czymś, co mieściło się w ramach religijnego sposobu myślenia mieszkańców Bliskiego Wschodu. Ślady składania ofiar z ludzi (dzieci) są też obecne na kartach Biblii. Abraham wiedział czym jest składanie ofiar. Z pewnością słyszał też o przypadkach składania dzieci w ofierze bogom. Tak czynili zapewne mieszkańcy Kanaanu.
Autor biblijny przekazuje, że Abraham wraz z Izaakiem ruszył do krainy Moria. W wyznaczonym przez Boga miejscu „zbudował ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka, położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna”.
Izaak umarł. Przynajmniej dla Abrahama. Abraham wypuścił z rąk, to co było największym skarbem i radością jego życia. Charles R. Swindoll w książce „Abraham. Niezwykła podróż wiary pewnego człowieka”, pisze: „To, czego się kurczowo trzymasz, jest zazwyczaj właśnie tym, co – zgodnie z prośbą Boga – masz wypuścić z rąk (…) Bóg prosi nas, byśmy nie ściskali kurczowo w dłoniach tego, co stanowi nasz największy skarb. Co w takim razie jest nim dla ciebie? Czy chodzi o jakieś dobra materialne: coś, co można kupić, sprzedać lub wymienić? A może to coś związanego z twoją pracą? Coś, co – oprócz tego, że pozwala ci zdobyć środki do życia – stanowi podstawę twojej tożsamości? A może to marzenie, które nosisz w sobie całe życie, któremu poświęcasz całą uwagę, wszystkie swoje siły, czas i pieniądze? A może twoim największym skarbem jest relacja z jakąś osobą? Jak wyglądałaby twoja sytuacja, gdybyś wypuścił z rąk ten skarb? I najtrudniejsze pytanie: kiedy to zrobisz?”.
W chwili, gdy Abraham podniósł nóż, by zadać cios Izaakowi, rozległ się głos Anioła Pańskiego: „Abrahamie, Abrahamie!”. To bardzo szczególna sytuacja, kiedy Bóg dwukrotnie powtarza czyjeś imię. Na kartach Biblii zdarza się to bardzo rzadko, ale w rezultacie mamy do czynienia z przełomowym momentem w historii. „Saulu, Saulu, dlaczego mnie prześladujesz?” – odtąd Saul stał się Pawłem – gorliwym głosicielem Chrystusa i tym, który „wzruszył cały świat”. „Samuelu, Samuelu!” – od tej chwili Samuel stał się proroczym głosem dla Izraela – tym, który namaścił Dawida na króla. „Mojżeszu, Mojżeszu!” – Bóg zainterweniował, by upokorzyć Egipt i upomniał się o uciemiężonych potomków Jakuba. Tak zaczęła się historia Izraela jako narodu.
„Abrahamie, Abrahamie!”. Abraham stał się tym, do czego powołał Go Bóg: „ponieważ nie odmówiłeś Mi syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza; potomkowie twoi zdobędą warownie swych nieprzyjaciół…”.
Paweł nazywa Abrahama „praojcem wiary”. Autor Listu do Hebrajczyków pisze, że Abraham, składając Izaaka w ofierze, dał wyraz przekonaniu, że „Bóg jest mocen wskrzesić umarłych”, a Jakub przywołując wydarzenia z krainy Moria zaznacza, że wiara patriarchy „stała się doskonała”, a on sam „został nazwany przyjacielem Boga”.
Historia Abrahama to opowieść o człowieku w którego sercu Pan Bóg nie miał żadnego rywala. Treścią życia patriarchy nie były rzeczy i błogosławieństwa, którymi obdarzał go Stwórca, ale sam Bóg. On jedynie.
Z pewnością nie wszystko pojmuję z tej biblijnej historii. Mój ograniczony rozum nie jest wstanie pojąć dramatu próby wobec której stanął Abraham. Wiem jednak, że Bożym pragnieniem i pasją jest mieć nas na wyłączność dla siebie, dokładnie tak jak On pozyskał Abrahama. Zadaję sobie pytania: Czy moje serce jest wolne, aby kochać Jego i tylko Jego? Czy jestem gotów oddać Mu wszystko to, co jest dla mnie cenne i wartościowe? Nie dlatego, że On jest chciwym i kapryśnym Bogiem, ale dlatego, że On wie czym jest prawdziwa wolność i radość. Ich źródłem nie są rzeczy i możliwość otrzymania od Boga błogosławieństw, ale On sam: „Będziesz miłował Pana, Boga twego, ze wszystkiego serca twego, i ze wszystkiej duszy twojej i ze wszystkiej myśli twojej”.
To, co wydawało się niemożliwe, z ludzkiej perspektywy, wypełniło się! Sara, po urodzeniu pierworodnego, mogła odważnie i satysfakcją zaświadczyć: „Powód do śmiechu dał mi Bóg (…) Któż by ośmielił się rzec Abrahamowi: Sara będzie karmiła piersią, a jednak urodziłam syna mimo podeszłego wieku mego męża!”. Wszystko ułożyło się nad wyraz pozytywnie. Euforia i poczucie spełnienia wypełniły życie stuletniego Abrahama i dziesięć lat młodszej Sary. Być może, patrząc jak ich syn rośnie i rozwija się, wznosili do Boga modlitwę wdzięczności: „Panie, Ty okazałeś się prawdomówny i wierny!”. Abraham z dumą raczył mieszkańców Beer-Szeby i okolic opowieściami o Izaaku. Cieszył się obserwując jak jego syn stawia swoje pierwsze kroki, wypowiada pierwsze słowa i nabywa nowych umiejętności. Z czasem wprowadził Izaaka w tajniki życia pasterzy i powierzył mu odpowiedzialność za stada, które stanowiły o zamożności ich rodziny. Wszystko układało się dobrze. Wręcz cudownie! I wtedy nadchodzi ten szczególny dzień. Autor biblijny przekazuje taką treść: „Bóg wystawił Abrahama na próbę”.
Próba? Dobrze, zawsze są jakieś próby w życiu. Co tym razem, Boże? Znowu jakaś wędrówka w nieznane? Już przeżyłem z Tobą wiele lat. Właściwie to z ekscytacją czekam na Twoje polecenia. Ty zawsze masz takie cudowne obietnice. Jak ja kocham Twoje działanie!
Może właśnie takie myśli towarzyszyły Abrahamowi.
Tymczasem Bóg rzekł: „Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jaki ci wskażę”.
Każde słowo musiało boleć. Weź syna. Jedynego syna. Tego, którego miłujesz. Tego, który jest twoją radością. Tego, wraz z którego pojawieniem się na świecie życie twoje i Sary wypełniło się śmiechem. Złóż go w ofierze...
Moria? Izaak? Ofiara? W czasach Abrahama ofiary z ludzi były czymś, co mieściło się w ramach religijnego sposobu myślenia mieszkańców Bliskiego Wschodu. Ślady składania ofiar z ludzi (dzieci) są też obecne na kartach Biblii. Abraham wiedział czym jest składanie ofiar. Z pewnością słyszał też o przypadkach składania dzieci w ofierze bogom. Tak czynili zapewne mieszkańcy Kanaanu.
Autor biblijny przekazuje, że Abraham wraz z Izaakiem ruszył do krainy Moria. W wyznaczonym przez Boga miejscu „zbudował ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka, położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna”.
Izaak umarł. Przynajmniej dla Abrahama. Abraham wypuścił z rąk, to co było największym skarbem i radością jego życia. Charles R. Swindoll w książce „Abraham. Niezwykła podróż wiary pewnego człowieka”, pisze: „To, czego się kurczowo trzymasz, jest zazwyczaj właśnie tym, co – zgodnie z prośbą Boga – masz wypuścić z rąk (…) Bóg prosi nas, byśmy nie ściskali kurczowo w dłoniach tego, co stanowi nasz największy skarb. Co w takim razie jest nim dla ciebie? Czy chodzi o jakieś dobra materialne: coś, co można kupić, sprzedać lub wymienić? A może to coś związanego z twoją pracą? Coś, co – oprócz tego, że pozwala ci zdobyć środki do życia – stanowi podstawę twojej tożsamości? A może to marzenie, które nosisz w sobie całe życie, któremu poświęcasz całą uwagę, wszystkie swoje siły, czas i pieniądze? A może twoim największym skarbem jest relacja z jakąś osobą? Jak wyglądałaby twoja sytuacja, gdybyś wypuścił z rąk ten skarb? I najtrudniejsze pytanie: kiedy to zrobisz?”.
W chwili, gdy Abraham podniósł nóż, by zadać cios Izaakowi, rozległ się głos Anioła Pańskiego: „Abrahamie, Abrahamie!”. To bardzo szczególna sytuacja, kiedy Bóg dwukrotnie powtarza czyjeś imię. Na kartach Biblii zdarza się to bardzo rzadko, ale w rezultacie mamy do czynienia z przełomowym momentem w historii. „Saulu, Saulu, dlaczego mnie prześladujesz?” – odtąd Saul stał się Pawłem – gorliwym głosicielem Chrystusa i tym, który „wzruszył cały świat”. „Samuelu, Samuelu!” – od tej chwili Samuel stał się proroczym głosem dla Izraela – tym, który namaścił Dawida na króla. „Mojżeszu, Mojżeszu!” – Bóg zainterweniował, by upokorzyć Egipt i upomniał się o uciemiężonych potomków Jakuba. Tak zaczęła się historia Izraela jako narodu.
„Abrahamie, Abrahamie!”. Abraham stał się tym, do czego powołał Go Bóg: „ponieważ nie odmówiłeś Mi syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza; potomkowie twoi zdobędą warownie swych nieprzyjaciół…”.
Paweł nazywa Abrahama „praojcem wiary”. Autor Listu do Hebrajczyków pisze, że Abraham, składając Izaaka w ofierze, dał wyraz przekonaniu, że „Bóg jest mocen wskrzesić umarłych”, a Jakub przywołując wydarzenia z krainy Moria zaznacza, że wiara patriarchy „stała się doskonała”, a on sam „został nazwany przyjacielem Boga”.
Historia Abrahama to opowieść o człowieku w którego sercu Pan Bóg nie miał żadnego rywala. Treścią życia patriarchy nie były rzeczy i błogosławieństwa, którymi obdarzał go Stwórca, ale sam Bóg. On jedynie.
Z pewnością nie wszystko pojmuję z tej biblijnej historii. Mój ograniczony rozum nie jest wstanie pojąć dramatu próby wobec której stanął Abraham. Wiem jednak, że Bożym pragnieniem i pasją jest mieć nas na wyłączność dla siebie, dokładnie tak jak On pozyskał Abrahama. Zadaję sobie pytania: Czy moje serce jest wolne, aby kochać Jego i tylko Jego? Czy jestem gotów oddać Mu wszystko to, co jest dla mnie cenne i wartościowe? Nie dlatego, że On jest chciwym i kapryśnym Bogiem, ale dlatego, że On wie czym jest prawdziwa wolność i radość. Ich źródłem nie są rzeczy i możliwość otrzymania od Boga błogosławieństw, ale On sam: „Będziesz miłował Pana, Boga twego, ze wszystkiego serca twego, i ze wszystkiej duszy twojej i ze wszystkiej myśli twojej”.
czwartek, 8 marca 2018
GŁÓD BOGA, CZYLI LEKCJA Z ŻYCIA ABRAHAMA
To proste zdanie „wzywał imienia Pana, Boga Wiekuistego (hbr. El Olam)” przekazuje ważną treść. Abraham świadomie budował swoją relację z Bogiem. To nie tylko Pan Bóg był inicjatorem ich spotkań, choć oczywiście wiele razy to właśnie On ukazywał się Abrahamowi, aby przekazywać mu swoją wolę, objawiać swój plan i składać obietnice sięgające dalej niż tylko życie patriarchy. Abram nie pozostawał bierny w swojej więzi z Bogiem. W tekście biblijnym znajdziemy opis jak „buduje ołtarz dla JHWH i wzywa Jego imienia”.
Wygląda na to, że głód i tęsknota z Bogiem były nieodłącznym elementem życia Abrahama. Najwyraźniej spotkania, których doświadczył z Bogiem spotęgowały jego apetyt, aby poznać i zasmakować więcej z Jego obecności, łaski i przychylności. Tekst biblijny nie podaje szczegółów tego „wzywania imienia Pana, Boga Wiekuistego”. Może były to krótkie, ale płynące z głębi duszy i proste słowa: „Boże, Ty jesteś treścią mojego życia. Odkąd Ciebie poznałem, moje serce nie przestaje tęsknić za Tobą. Chcę słyszeć Twój głos jeszcze wyraźniej. Chcę widzieć Twoje działanie. Poddaję się Tobie. Czyń swoją wolę”. Może były to słowa, którymi Abraham opowiadał Bogu o swoich codziennych zmaganiach, radościach i zwycięstwach, smutkach i porażkach… Nie znamy szczegółów. Wiemy jednak, że „wzywał imienia JHWH”. Trwał w relacji z Bogiem i czynił w swoim życiu miejsce dla Jego obecności. Planował czas i miejsce, aby móc doświadczać bliskości Tego, którego głos usłyszał po raz pierwszy w Charanie: „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę…”.
Jedną z cech Bożego działania w naszym życiu jest głód Jego obecności. To pragnienie Boga sprawia, że w sposób świadomy czynimy dla Niego miejsce pośród „prozy życia”. Chwile spędzone na lekturze Jego Słowa, modlitwa i „niewymowne westchnienia”, o których pisał Paweł, są nam potrzebne, aby przyjaźń i relacja z Bogiem nie były tylko sloganem, ale rzeczywistością. Łatwo dać się unieść obowiązkom życia rodzinnego i zawodowego, łatwo też zapomnieć o „budowaniu ołtarzy” i „wzywaniu imienia JHWH”. Życie i przykład Abrahama – przyjaciela Bożego – uczy, że to na nas spoczywa odpowiedzialność, aby czynić dla Boga miejsce pośród codzienności wypełnionej pracą zawodową czy życiem rodzinnym.
Tak o swoim głodzie Boga pisał, żyjący w XVIII wieku, purytański kaznodzieja i teolog, Jonathan Edwards: „Moja dusza bardzo pożądała więcej Boga i Chrystusa, więcej świętości, co zdawało się wypełniać moje serce aż do granic wytrzymałości. Większość czasu poświęcałem na rozmyślanie nad rzeczami Bożymi, rok po roku, często spacerując samotnie w lasach i ustronnych miejscach. Rozmyślałem, modliłem się i rozmawiałem z Bogiem. W tych czasach miałem zwyczaj wyśpiewywać moje modlitwy i myśli. Prawie zawsze wybuchałem modlitwami w różnych miejscach! Modlitwa zdawała mi się czymś naturalnym – była ona jakby tlenem podtrzymującym płomień mojego serca”.
Takiego głodu Boga życzę sobie i innym. Niech Jego skutkiem będzie codzienne „wzywanie imienia Pana, Boga Wiekuistego”, tak jak miało to miejsce w życiu patriarchy Abrahama.
Subskrybuj:
Posty (Atom)