Ciekawość
skłoniła Mojżesza, by przyjrzeć się bliżej niezwykłemu zjawisku. Krzew płonął,
ale się nie spalał!
„Dziwne
rzeczy dzieją się na pustyni. A może to palące promienie słońca płatają figle
mojemu rozumowi? Zbyt dużo pracy i zmęczenie robią swoje...” – myślał Mojżesz.
Kiedy
zbliżał się do płonącego krzewu usłyszał głos. I wtedy zrobiło się naprawdę
ciekawie. Bóg wybrał miejsce i czas, aby spotkać się z tym, będącym już w
podeszłym wieku, pasterzem owiec. Podczas, początkowo dość jednostronnej,
konwersacji padło polecenie: „Teraz więc – idź! Posyłam cię do faraona[1]”.
W jednej
chwili wróciły wspomnienia Egiptu… Minione lata. Dwór władcy Egiptu i uciemiężony
naród niewolników. Kiedyś Mojżesz próbował coś zrobić dla Izraela i skończyło
się to całkowitą porażką[2].
Jego ludzie go odrzucili, a dwór królewski nie był już dłużej bezpiecznym
domem. Mojżesz musiał uciekać. Stare dzieje. To były bolesne wspomnienia, które
najchętniej wyparłby ze swojego życia.
Teraz
Mojżesz był tylko pasterzem przesiąkniętym zapachem owiec. Owce, przestrzeń,
palące słońce i pustynny wiatr... To był jego cały świat. W swoich własnych
oczach był nikim. Nikim znaczącym i ważnym...
Bóg jednak
nie zapomniał o Mojżeszu. Płonący krzew był miejscem spotkania, które miało
odmienić życie tego pasterza owiec. Głos Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba zabrzmiał w
uszach Mojżesza i obudził dawne, niechciane, wspomnienia.
Najwyraźniej
Bóg miał plan, w którym dla Mojżesza było wyznaczone miejsce. Dni niewoli dla Izraela
miały się skończyć. Egipt miał odczuć majestat i potęgę Boga. Król Egiptu ma uznać
wielkość Boga JHWH.
„Piękny plan.
Ale co to ma wspólnego ze mną? Nie jestem gotowy. Nie mam kompetencji. Nie mam
żadnych środków, aby być skutecznym w tym co Bóg do mnie mówi” – Mojżeszem
targały emocje i wątpliwości.
W atmosferze sceptycyzmu podszytego rozgoryczeniem i wspomnieniem przeszłej porażki, Pan Bóg
zadał Mojżeszowi proste pytanie: „Cóż to masz w swojej ręce?[3]”.
Odpowiedź była oczywista, biorąc pod uwagę kontekst życia
koczowników i pasterzy owiec:
„Laskę – odparł Mojżesz”. Jedynie laskę. Nic więcej. To wystarczyło.
Tak
jakby Bóg mówił: „Wszystko co potrzebujesz, aby wypełnić Moje powołanie i być
częścią Mojego planu, jest w zasięgu twojej ręki, Mojżeszu. Nie potrzebuję
więcej niż masz. Nie chcę od ciebie więcej niż posiadasz. Chcę użyć tego, co
masz. Czy zgodzisz się, abym zrobił to, co chcę właśnie z tobą? Wykorzystując tylko
to, co czym dysponujesz?”.
Mojżesz
jeszcze nie wyglądał na przekonanego i nalegał: „Proszę Cię, Panie, poślij
kogoś bardziej odpowiedniego[4]”.
Bóg jednak był konsekwentny. Przydał swojemu słudze pomoc w osobie jego
starszego brata – Aarona, jednak autorytet do przewodzenia Izraelowi i czynienia
znaków wśród Egipcjan przeznaczony był właśnie dla Mojżesza.
Mojżesz
poszedł. Odpowiedział na powołanie. Wyruszył z poleceniem od JHWH: „Zabierz ze sobą laskę, gdyż przy jej pomocy masz
czynić znaki[5]”.
By
wypełnić Boży plan, wystarczy to co mamy. On nie prosi o to, czego nie
posiadamy. Jeśli On powołuje, to znaczy, że mamy wszystko czego potrzebujemy. Bóg
zna naszą przeszłość i teraźniejszość. Ale Jego wiedza sięga dalej – On zna
naszą przyszłość. Widzi nas nie tylko tymi, kim byliśmy i kim jesteśmy dziś. On
widzi też to, kim możemy być w przyszłości. Nasze dawne klęski nie
determinują porażek w przyszłości. Z drugiej strony, nasze przeszłe sukcesy
nie gwarantują naszych przyszłych zwycięstw.
Mojżesz był tylko zwykłym pasterzem, przesiąkniętym zapachem owiec i nikim w swoich własnych oczach. A jednak jego życie, za sprawą Bożego powołania, zmieniło się diametralnie. Choć wątpił i próbował się „wymigać”, to jednak ostatecznie
okazał posłuszeństwo. Z czym poszedł do władcy Egiptu? Z tym co miał. Z laską
pasterza. A Bóg go użył dla swojej chwały.
inspirujące
OdpowiedzUsuń