Pisząc o Polsce z czasów reformacji historycy używają określenia „kraj bez stosów”. O fenomenie polskiej tolerancji wspominał chociażby, nieżyjący już, profesor Janusz Tazbir – wybitny badacz reformacji i kontrreformacji. Choć w Polsce, podobnie jak w innych krajach Europy, trwała rywalizacja religijna, to jednak nie miała ona gwałtownego i krwawego przebiegu jak w Anglii, Francji, Niderlandach, Szwajcarii czy w Niemczech.
Rzeczywiście na tle krajów europejskich mogliśmy szczycić się z wyrozumiałości i otwartości wobec grup, które odrzuciły rzymski katolicyzm i stanęły w opozycji wobec nauk „papistów”. Tę niezwykłość tolerancji zauważali nawet zagorzali przeciwnicy reformacji, choć oczywiście postrzegali ją negatywnie. Józef Wereszczyński, doktor teologii, kanonik chełmiński, opat benedyktyński i biskup kijowski, pisał, że do Polski przybyły „wszystkie potwory i szelmy ze Włoch i Hiszpanijej, z Francyjej, z Niemiec wygnane”. Pod barwnym określeniem „potwory i szelmy” kryją się przedstawiciele ruchów reformacyjnych, które na dobre zadomowiły się w XVI-wiecznej Europie. W szczególności byli to zwolennicy nauki Marcina Lutra i Jana Kalwina.
Zdarzały się oczywiście przejawy wrogości i wzajemnej agresji pomiędzy przedstawicielami różnych wyznań. Incydentalnie miały one dramatyczny przebieg, jak chociażby opisywane przez historyków zdarzenie z 1611 roku, które tak opisał wspomniany już Janusz Tazbir: „Włoch, Francus de Franco, przeciwnik dogmatu o Eucharystii, wystąpił podczas procesji Bożego Ciała w Wilnie z przemową do tłumu. Stanąwszy na stopniach urządzonego na ulicy ołtarza wzywał jej uczestników, aby nie popełniali bałwochwalstwa oddając „opłatkowi boską cześć”. Franka niezwłocznie uwięziono i poddano torturom. Daremnie próbowali go ratować kalwini wileńscy; na skutek usilnych nalegań królowej Konstancji oraz Piotra Skargi, który wtedy właśnie przebywał w Wilnie, cudzoziemca skazano na śmierć przez poćwiartowanie. Na początku ucięto mu język”.
Były to jednak, w skali całego kraju, dość odosobnione przypadki i można przyjąć, że tolerancja w Polsce była, na tle Europy, rozwinięta ponad przeciętność. Z tej tolerancji i otwartości wobec „innowierców”, wyłamywała się nieco jedna z prowincji Polski, a mianowicie Mazowsze.
Mazowsze, tak w kraju, jak i poza jego granicami, szczyciło się wśród katolików sławą prowincji wolnej od „herezji”. Nuncjusz papieski, Juliusz Ruggieri, pisząc w 1568 roku do Pawła V, tak określił sytuację w Polsce: „powstało wiele nowych i brzydkich herezji, które się następnie na wszystkie prowincje z wyjątkiem Mazowsza rozprzestrzeniły. Mazowsze, Bogu niech będą dzięki, zachowało czystość wiary i można o nim powiedzieć, że jest równie katolickie jak Italia”.
Kiedy idee reformacyjne zaczęły się, począwszy od wystąpienia Marcin Lutra w Wittenberdze, rozprzestrzeniać po Europie, książę mazowiecki (Janusz III) – za namową biskupa płockiego Rafała Leszczyńskiego wydał edykt nakazujący, by „w całym Księstwie Mazowieckim, szczególnie zaś w Warszawie, nikt nie odważył się posiadać, czytać lub w domu przechowywać ksiąg luterańskich już to w języku łacińskim czy niemieckim, już to w innym, lub też wyznawać fałszywe dogmaty luteranów (...) pod karą pozbawienia życia i konfiskaty całego majątku na rzecz skarbu książęcego”.
Kapituła płocka wyróżniała się zawziętością w tropieniu „heretyków”. Janusz Tazbir podaje, że na jej rozkaz spalono w Płocku kilkunastu zwolenników reformacji. Ten sam autor pisał, że na Mazowszu „ruch reformacyjny niemal się w ogóle nie rozwinął. Podjęta w roku 1581 przez Jerzego Niemstę próba erygowania zboru w Warszawie zakończyła się całkowitym fiaskiem. Przyczyn nierozwinięcia się ruchu reformacyjnego na Mazowszu należy chyba widzieć w fakcie, iż w dzielnicy tej występował z jednej strony nadmiar drobnej, a ubogiej szlachty, z drugiej zaś brak było latyfundiów magnackich. Szlachta ta, pozostająca zresztą w częściowej zależności gospodarczej od kleru katolickiego, nie mogła zdobyć się na poważny wysiłek finansowy związany z powołaniem do życia ośrodków reformacji (szkoły, zbory, drukarnie)”.
Z Mazowsza pochodzi najbarwniejsza postać polskiej kontrreformacji, urodzony na terenie dzisiejszego Grójca (dawniej Grodźca), ks. Piotr Skarga – jezuita. Zasłynął m.in. jako przeciwnik Konfederacji Warszawskiej, jednego z pierwszych w Europie aktów szerokiej tolerancji religijnej. Janusz Tazbir pisał, że „miota Skarga na ustawę najgorsze wyzwiska, szlachcica zaprowadzającego w swoich dobrach reformację nazywa mianem lwa jadowitego, drapieżcy, psa głodnego”.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że krzewiciele polskiego protestantyzmu też używali ostrego i obraźliwego języka wobec oponentów. Marcin Krowicki, działacz i pisarz reformacyjny, jeden z autorów przekładu Biblii brzeskiej, tak pisał o katolickim duchowieństwie: „izeście grzeszni, iżeście rodzaj złośliwy i przewrotny, lud szalony, bękarci, wilcy, niedźwiedzie, liszki, lwi drapieżni i ryczący smokowie, psi niemi, psi nienasyceni, wieprzowie dzicy, wołowie i bykowie tłuści, nieprzyjaciele boży, świadkowie złośliwi, szaleni mężowie i napełnieni krwie, rada złośliwa, stolica zaraźliwa”.
Piotr Skarga nie żywił sympatii do protestantów. Pisał o nich: „Kto może być nędzniejszy nad tego, ktory w ślepocie heretyckiej chodzi i przeklęctwem się zewsząd obciążył, i wieczną na się śmierć w mocy szatańskiej, jako mowi Apostoł, przywodzi?”.
Nauki „szermierza kontrreformacji” trafiały na podatny grunt, jakim była uboga zagrodowa szlachta mazowiecka, która, podobnie jak uboższe mieszczaństwo i chłopi w całej Rzeczpospolitej, nie chciała tolerować „heretyków”. Religijność tej szlachty, a w szczególności przywiązywanie wielkiej wagi do postów i ofiar na kościół, tak opisywał Władysław Smoleński: „gdyby podróżny jadł w ich obecności w post jaja lub nabiał naraziłby się na niebezpieczeństwo utraty życia. Urosło wśród nich mniemanie, że lepiej jest zabić człowieka, niż w piątek jeść mięso. Dla zbawienia duszy niemało poświęcili funduszu na kościół, msze, wypominki itp...”.
Po uchwaleniu „Konfederacji Warszawskiej” szlachcice płoccy, będący przeciwnikami tej uchwały, pisali: „Nad to, co może być sromotniejszego, kiedy w Koronie Polskiej naszej, [...] ten, kto wołu, krowę, świnię, kozę ukradnie, karan będzie, a który kościół zburzy, ołtarze poprzewraca, kapłany wypędzi, święte Pańskie, przeczystą i nigdy podług potrzeby niewychwaloną Pannę, Matkę Bożą, zesromoci, chwałę miłego Boga zniszczy, imię na ostatek Pańskie i duchom złym strasznie zbluźni, ten – mówię – pokój mieć będzie”.
Określenie „Arcykatolickie Mazowsze” trafnie oddaje prawdę o nikłej roli reformacji w tej części Polski. Mazowsze było najbardziej jednolitą wyznaniowo krainą Rzeczpospolitej. Liczącą się mniejszością wyznaniową byli tu jedynie Żydzi. Patrząc z tej perspektywy historycznej, może nie trzeba się dziwić, że określenia: „protestant”, „luteranin”, „kalwinista”, „anabaptysta” brzmią dla mieszkańców Mazowsza dziwnie obco, a czasami wręcz wrogo.
Tak więc jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem, to co stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe. A wszystko to jest z Boga, który nas pojednał z sobą przez Jezusa Chrystusa i dał nam służbę pojednania. Bóg bowiem w Chrystusie, jednając świat z samym sobą, nie poczytując ludziom ich grzechów, i nam powierzył to słowo pojednania. Tak więc w miejsce Chrystusa sprawujemy poselstwo (...) W miejsce Chrystusa prosimy: Pojednajcie się z Bogiem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz