„Wypatrzył
celnika imieniem Lewi...” (Łk 5,27). Taką uwagę o Jezusie zanotował Ewangelista
Łukasz. Czyli nie była to sytuacja typu: "Wybierz mnie! Wybierz
mnie!". Celnik wykonywał swoje zwyczaje czynności. Dodatkowo były to
czynności, które piętnowały Lewiego jako „wroga i społeczną hienę”. Celnicy
byli urzędnikami wrogiej Izraelowi administracji. Niektórzy sugerują, że samo
słowo "celnik" [hbr. mokhes] wywodzi się z rdzenia oznaczającego „ucisk”
i „niesprawiedliwość”. Żydzi mieli powody, aby nienawidzić celników, którzy
reprezentowali opresyjny system podatkowy narzucony przez Rzymian. Społeczna
niechęć towarzyszyła celnikom.
A jednak
Jezus „wypatrzył Lewiego”... I to w jakim celu! Zwrócił się do niego: „Pójdź za
Mną!”. Powołał go jako ucznia, apostoła. Fuj! Celnik apostołem. Takie rzeczy
się nie godzą.
Potem było
jeszcze gorzej. Lewi zorganizował przyjęcie w swoim domu. Zaprosił znajomych.
Bardzo ciekawe towarzystwo się zeszło: „Przy stole rozgościło się wielu
celników oraz innych ludzi tego rodzaju”. „Ten rodzaj” faryzeusze nazwali
grzesznikami. A Jezus tam właśni był. Jadł i pił (może wodę?) ze społecznymi
wyrzutkami. Ze społecznie wykluczonymi.
Dlaczego tak
zrobił? Jego odpowiedź na zarzut stawiany przez ówczesny Mu religijny świat
była następująca: „Nie przyszedłem wzywać do opamiętania sprawiedliwych, lecz
grzesznych”.
Tak, Jezus
nie reprezentował religii rodem z faryzejskich podręczników. Był jakiś inny. On
wciąż „wypatruje” i „powołuje” ludzi według swojej woli i zgodnie ze swoim
upodobaniem. A ci przez Niego powołani, często nie pasują do wyborów i
preferencji wyznawców „porządnej religii”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz