Jaki jest ten „wygodny Bóg”?
Wygodny Bóg nie decyduje o naszych codziennych wyborach, nie
ma wpływu na język którym posługujemy się na co dzień, na nasze odnoszenie do
innych ludzi, na nasze relacje rodzinne, czy stosunki w miejscu pracy. Wygodny
Bóg jest wyraźnie oddzielony od tego wszystkiego, co nazywa się egzystencją i naszym
postępowaniem.
Wygodny Bóg nie ma żadnych oczekiwań i wymagań odnośnie
funkcjonowania naszej rodziny. Kwestia rozwodu, domowej agresji czy małżeńskich
zobowiązań to nie Jego sprawa. A już z całą pewnością nie dopuszczamy Go do
naszych sypialni, bo przecież co On może wiedzieć o seksie?
Wygodny Bóg nie interesuje się tym jak zarządzamy naszym
czasem i naszymi zasobami. Wszak to NASZ czas i NASZE pieniądze, więc niby jak
miałoby być inaczej?
Wygodny Bóg nie ma wpływu na to czym karmimy nasze dusze, ulegając fascynacji różnym ideologiom czy filozofiom. Nasz sposób myślenia i rozumienia otaczającego świata jest Mu obojętny.
Wygodny Bóg nie oczekuje, że będziemy Go poznawać zgłębiając Jego naturę, Jego wolę i Jego
myśli. A któż tam może wiedzieć jaki Bóg jest naprawdę i jaka jest Jego wola?
Wygodny Bóg zadowala się niedzielnym rytuałem, w którym
istotna rola przypada kilku aktorom (tzw. duchownym, którzy są nazywani księżmi
lub pastorami), a widzowie są spełnieni biorąc mniej lub bardziej aktywny
udział w tym „przedstawieniu”. Odpowiedzialni za „przedstawienie” poinstruują jak
się zachować, co, kiedy i do kogo powiedzieć oraz kiedy wyjść. Praktyka czyni
mistrza. Zaangażowanie (lub raczej jego brak) wyznawcy „wygodnego Boga” w ten
niedzielny rytuał nie ma większego znaczenia na przebieg całego wydarzenia.
Wygodny Bóg pozwala nam na całkowitą anonimowość i
niezależność, On nie łączy naszego życia z innymi ludźmi co do których
mielibyśmy mieć jakiekolwiek zobowiązania. Zobowiązania wobec innych? Też mi
pomysł?
Wygodny Bóg pomaga osiągnąć MOJE zamierzenia, MOJE plany i
spełnia MOJE oczekiwania. Zasadniczo jest takim dystyngowanym kelnerem. Owszem szykownym,
ale jednak kelnerem. To On skupia uwagę na mnie, a nie odwrotnie.
Wygodny Bóg nie ma w sobie nic z nadnaturalności, został „urobiony”
na nasz obraz i nasze podobieństwo i przez to jest taki „swojski”. Chciało by
się rzec: „ludzki z Niego Bóg”.
Jeśli ktoś spróbowałby nam zabrać „wygodnego Boga” z naszego
życia, zareagujemy z całą stanowczością i z pełną determinacją oprzemy się
wszelkim próbom przekonania nas, że tkwimy w błędzie.
I jeszcze jedna ważna sprawa. Wygodny Bóg nikogo nie osądza i nie potępia. Każdy, kto skończy swoje życie na tym świecie, znajdzie swoje miejsce w Jego niebańskim domu. Piekło i potępienie nie ma zastosowania wśród wyznawców "wygodnego Boga". Tylko: "love, love, love", jak śpiewali The Beatles.
I jeszcze jedna ważna sprawa. Wygodny Bóg nikogo nie osądza i nie potępia. Każdy, kto skończy swoje życie na tym świecie, znajdzie swoje miejsce w Jego niebańskim domu. Piekło i potępienie nie ma zastosowania wśród wyznawców "wygodnego Boga". Tylko: "love, love, love", jak śpiewali The Beatles.
W kontekście obserwowanej wiary w „wygodnego Boga”
przychodzą mi na myśl słowa Pawła z Tarsu skierowane do jego młodego przyjaciela
Tymoteusza: „Pamiętaj, że w dniach ostatecznych
nadejdą ciężkie chwile. Ludzie będą bowiem samolubni, chciwi,
pyszałkowaci, wyniośli, bluźniący, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni,
bezbożni, nieczuli, nieustępliwi, rzucający oszczerstwa, nieopanowani, okrutni,
nienawidzący dobra, zdradliwi, porywczy, zarozumiali i kochający przyjemności
bardziej niż Boga. Będą zachowywać pozory pobożności, a wyprą się tego, co jest
jej siłą. Są to ludzie o wypaczonym myśleniu i chwiejni w wierze. Tacy nie
zajdą daleko, gdyż ich głupota stanie się jawna dla wszystkich”.
To ostrzeżenie Pawła z Tarsu biorę sobie do serca.
To ostrzeżenie Pawła z Tarsu biorę sobie do serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz