Dzieje Apostolskie 28
Nikt nie spodziewał się, że podróż do Rzymu będzie miała tak dramatyczny przebieg. Statek na którym płynął Paweł wraz z dwustu siedemdziesięcioma pięcioma osobami na pokładzie rozbił się u brzegów wyspy zwanej Maltą (starożytna nazwa Melita, czyli z j. greckiego “miód”). Wyspa, położona około 100km na południowy-wschód od Sycylii, znajduje się na szlaku morskim z Rzymu do Egiptu. Rozbitkowie wylądowali w miejscu, które dziś nosi nazwę Zatoki św. Pawła. Jesienią, kiedy żegluga na Morzu Śródziemnym bywała niebezpieczna, Maltańczycy nieraz przychodzili z pomocą rozbitkom. Słynęli z opiekuńczości i gościnności. Łukasz określa życzliwość mieszkańców wyspy słowem filantropia, które użyte jest tylko jeszcze raz w NT w kontekście Bożej przychylności i dobroci (List do Tytusa 3,4).
Pobyt rozbitków na Malcie trwał trzy miesiące. A w tym, dość krótkim czasie, działo się naprawdę wiele.
Po pierwsze, Paweł został ukąszony przez jadowitą żmiję. Jej jad powodował zgon, a w najlepszym wypadku wyraźną opuchliznę na ciele. Tymczasem Paweł nie zdradzał żadnych oznak obecności w ciele toksycznej substancji. Zupełnie nie przejął się tym zdarzeniem "strząsnął gada w ogień i w niczym nie ucierpiał" (Dz 28,5). Mieszkańcy Malty oczekiwali, że "spuchnie, lub zaraz padnie trupem" (Dz 28,6). Wygląda na to, że Paweł znał moc Bożej obietnicy. Jeszcze w Jerozolimie, ponad dwa lata wcześniej, usłyszał zapewnienie od Pana, że "jak złożyłeś o Mnie świadectwo w Jerozolimie, tak przyjdzie ci je złożyć w Rzymie" (Dz 23,11). Byle żmija nie mogła przecież pokrzyżować Bożych planów i zniweczyć Bożej obietnicy! Nawet jeśli była jadowita. Boża wierność i Jego zapewnienie dane Pawłowi w Jerozolimie było wystarczającym powodem, aby ufać i nie poddawać się niesprzyjającym okolicznościom. Jadowita żmija zwisająca z ręki nie była wystarczająco silnym argumentem, który mógłby osłabić ufność w to, co obiecał Bóg.
Niewątpliwie droga do osiągnięcia Bożych obietnic, nie zawsze jest usłana płatkami róży i miękkimi wykładzinami. Na tej drodze pojawią się burze, sztormy, a nawet jadowite i kąsające żmije. Boża obietnica, którą przyjęliśmy do naszego życia nie gwarantuje braku przeciwności. Często właśnie do spełnienia Bożych obietnic, do celu, prowadzi droga prób i przeciwności. Tak było przynajmniej w życiu Pawła.
Po drugie, pobyt na Malcie stał się dla Pawła sposobnością do świadczenia o Chrystusie. Choć nie czytamy, że czynił to słowem, to jednak czytamy, że czynił to demonstrując moc Bożego Królestwa. Najpierw "modlił się, włożył ręce i uzdrowił" (Dz 28,8) ojca niejakiego Publiusza, który udzielił Pawłowi i jego towarzyszom gościny, a następnie niósł uzdrowienie większej grupie osób. Mieszkańcy wyspy ochoczo skorzystali z posługi Pawła "niedomagający przychodzili i doznawali uzdrowienia" (Dz 28,9).
Kiedy Jezus przyszedł głosić Dobrą Nowinę, czynił to słowem, jak i poprzez uzdrowienia oraz znaki i cuda. Nie inaczej było w historii pierwszego Kościoła. Uzdrowienia i uwolnienia od mocy demonicznej są integralną częścią nowotestamentowej służby opisanej w Dziejach Apostolskich. Moc Boża pokonująca chorobę przejawiała się w Jerozolimie, Samarii, Liddzie, Joppie, Ikonium, Listrze, Filippi, Koryncie, czy Efezie. Czy można znaleźć lepszą ilustrację dla Bożego dzieła zbawienia, jak właśnie w dokonujących się uzdrowieniach? Apostołowie i wszyscy ci, którzy zwiastowali Ewangelię o Królestwie Bożym, czynili to również poprzez “znaki i cuda”.
Czy możemy oczekiwać, że w naszym pokoleniu, tu w Polsce, również doświadczymy tej nadprzyrodzonej mocy Boga? Nic nie wskazuje, że znaki, cuda i uzdrowienia, to tylko historie zapisane na kartach Nowego Testamentu, bez możliwości, aby stały się realne i doświadczalne dla nas - pokolenia XXI wieku.
Nieżyjący już luterański duchowny Johann Christoph Blumhardt (1805-1880) napisał: "Chrześcijaństwu, niestety, brak jest owego szczególnego Ducha Pięćdziesiątnicy pierwszego Kościoła i że bez niego nie będzie można zbudować nic trwałego. To przekonanie prowadziło mnie do usilnych próśb o nowe wylanie Ducha Świętego, tym bardziej, że jest wystarczająco wiele znaków, iż bardzo blisko jest czas, który Pismo Święte nazywa »ostatecznym«. Im wyraźniej niż wcześniej widzę teraz zepsucie i kalectwo chrześcijaństwa, tym bardziej nieodparty odczuwam nacisk, aby prosić o jego odnowę, która może nastąpić tylko poprzez szczególne poruszenie Ducha Świętego, przychodzące z góry..."
Oby to pragnienie doświadczania "Ducha Pięćdziesiątnicy" towarzyszyło nam, chrześcijanom XXI wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz