środa, 11 września 2019

TEN OSZUST

Po śmierci Jezusa i złożeniu Jego ciała do grobu, w dzień szabatu, „zebrali się u Piłata arcykapłani i faryzeusze, mówiąc: Panie, przypomnieliśmy sobie, że ten oszust powiedział jeszcze za życia: Po trzech dniach zostanę wzbudzony”. Zaniepokojeni tym, że uczniowie Jezusa mogliby wkraść ciało swojego Mistrza i fałszywie ogłaszać, że spełniła się Jego zapowiedź zmartwychwstania, wymusili na Piłacie, by zabezpieczył grób.

Ciekawe jak arcykapłani i faryzeusze wyobrażali sobie ten „podstęp” uczniów. Mieliby oni pod osłoną nocy przyjść do grobu, zabrać ciało i później obwieszczać: „Oto grób jest pusty! Chodźcie i przekonajcie się sami mieszkańcy Judei, Galilei, Samarii i okolic”? Trzeba przyznać, że nie byłoby to zbyt wiarygodne. Właściwie byłoby to dziecinne…

Jednak „ten oszust” nie potrzebował ludzkiej „pomocy”, aby dać świadectwo swojej wiarygodności. On nie zamierzał bawić się w „ustawki” czy jakieś „gierki”. Zmartwychwstanie Jezusa pozostaje niezbitym dowodem Jego wiarygodności. Nie była to gra pozorów i największa w historii mistyfikacja. Jezus zmartwychwstał dokładnie tak, jak to sam zapowiedział. Kiedy do pustego grobu wszedł jeden z uczniów Jezusa, „zobaczył – i uwierzył”.

W ewangelicznym opisie poprzedzającym zgon Jezusa na krzyżu dużo miejsca poświęcone jest pogardzie, jakiej On doświadczył ze strony ludzi. Wyśmiewali go rzymscy żołnierze „plując na Niego, wzięli trzcinę i bili Go po głowie”. Ubliżali Mu przechodzący obok Golgoty pielgrzymi. Drwili z Niego arcykapłani wraz ze znawcami Prawa. Lżyli Go ukrzyżowani wraz z Nim zbójcy.

Tak o Jezusie napisał jeden z autorów nowotestamentowych: „zbliżacie się do Niego, Żywego Kamienia, przez ludzi wprawdzie odrzuconego, lecz przez Boga uznanego za wybrany i kosztowny (…) Pismo głosi: Oto kładę na Syjonie kamień węgielny , wybrany i kosztowny. Kto w Niego wierzy, nie będzie zawstydzony. Dla was zatem, wierzących, jest on cenny. Natomiast dla niewierzących, kamień ten, jako odrzucony przez budujących, pozostaje kamieniem węgielnym, przyczyną upadku i skałą skandalu…”.

Wiara i niewiara. Zachwyt i niechęć. Uwielbienie i pogarda. Dla jednych „Pan mój i Bóg mój”, dla innych „ten oszust”. Uznanie i dezaprobata. Nic nowego pod słońcem…

Ja chcę pozostać w miejscu skłaniania kolan, wdzięczności, zaufania i uznania wobec Tego, który „raz za grzechy cierpiał, sprawiedliwy za niesprawiedliwych, aby nas przyprowadzić do Boga…”. Mam przywilej zaliczać się do tych „przyprowadzić do Boga” dzięki Jego śmierci i zmartwychwstaniu.

wtorek, 10 września 2019

JEGO MIŁOŚĆ

Od kilku lat mamy taki rodzinny zwyczaj wieczornego czytania tekstu biblijnego. Do niektórych ksiąg sięgamy wciąż na nowo, inne nadal czekają na rodzinne czytanie. W każdym razie wczoraj czytaliśmy 5. rozdział Listu do Efezjan. Jest w nim fragment opatrzony przez tłumaczy (redaktorów) tekstu nagłówkiem „Mężowie i żony”. Jednak równie dobrze można by go zatytułować „Chrystus i Kościół”. Autor tekstu, Paweł z Tarsu, opisuje relację Chrystusa wobec tych, którzy są Jego. Te słowa zadziwiają. Są niezwykłym świadectwem pasji i miłości Zmartwychwstałego wobec Kościoła: „Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, żeby go uświęcić przez oczyszczenie obmyciem wodą, któremu towarzyszy Słowo, żeby postawić przy sobie Kościół chwalebny, bez skazy czy zmarszczki, aby był święty i nieskalany”. Ta relacja Chrystusa z Kościołem nie jest na dystans i „z oddali”. Jest w niej miejsce na szczególną bliskość, porównywalną z intymnością jaka zachodzi pomiędzy żoną i mężem. Czy kiedykolwiek i ktokolwiek mógłby wymyślić taki scenariusz, że my – ludzie pozostający w realiach codziennej egzystencji, z całym bagażem doświadczeń „prozy życia”, naznaczeni porażkami i słabością – będziemy mogli doświadczać Bożej miłości? Miłości troskliwej, oddanej i zainteresowanej naszym dobrem. Miłości, która „jest cierpliwa, pełna życzliwości i nigdy nie ustaje”. Nie mam żadnej wątpliwości, że doświadczenie takiej miłości pozostaje pragnieniem i tęsknotą każdego. Możemy udawać, że tak nie jest, ale prawdziwy sens naszego życia można znaleźć jedynie w miłości Chrystusa. On „stworzył nas bowiem jako skierowanych ku Niemu i niespokojne pozostanie nasze serce nasze, dopóki w Nim nie spocznie”. Chylę głowę przed niezwykłą miłością Chrystusa, a moje serce pragnie spoczywać w Nim. Wszak On „miłuje swój Kościół”, „żywi go i pielęgnuje”. Być kochanym przez Niego to największe szczęście i pokój dla duszy!